piątek, 31 stycznia 2014

10 Ona też cię kocha

,,- Clary. Prawie bym zapomniał. Jesteś w niej zakochany, prawda? Wstyd z powodu z tych obrzydliwych, kazirodczych uczuć musiał się prawie zabić. Jaka szkoda, że nie wiedziałeś, że ona wcale nie jest twoją siostrą. Mogłeś spędzić z nią resztę swojego życia, gdybyś nie był takim głupcem - pochylił się, mocniej wbijając nóż, tak że jego koniec drasnął kość. Ona też cię kochała. - powiedział mu na ucho, głosem miękkim jak szept. - Pamiętaj o tym gdy będziesz umierać.'' - Cassandra Clare, Miasto Szkła


     - To nie do Clary żywię najsilniejsze uczucia. Jasmine, to do niej czuję coś silniejszego... 
     Clary osunęła się po ścianie. Jej plecy zderzyły się z blatem szafki. Poczuła się tak jak wtedy gdy zobaczyła Jace'a i Aline w bibliotece. Jakby ktoś odciął jej dopływ powietrza. Jakby ktoś ją spoliczkował. Ale to było gorsze. Było gorsze dlatego, że była już pewna, że ona i Jace nie są rodzeństwem. Nie mogła uwierzyć, że z ust Jace'a usłyszała takie słowa... 
      Nigdy nie podsłuchiwała. Jednak w ostatnim czasie zrozumiała, że jest to jedyny sposób by znać prawdę. 
      Skierowała się do pokoju. Pomimo, że było cicho jej uszy wypełniał pisk. Usiadła na łóżku i siedziała tak przez długi czas. Dopiero gdy drzwi się otworzyły podniosła wzrok. Stał w nich Jace. Wyglądał jak mały chłopiec, który przed chwilą odbył szarpaninę ze starszym bratem i przegrał. Włosy miał rozczochrane, na policzkach wypieki, jego oczy błyszczały. Gdy Clary go zobaczyła na jej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Po raz pierwszy odkąd zobaczyła Jace'a chłopak wydawał się tak bezbronny. Nie licząc tego razu, kiedy mówił, że boi się kaczek... Ale tego chyba nie można uznać za całkowitą bezbronność. 
     Ale jednak kiedy Jace obok niej usiadł i chciał przytulić odsunęła się. 
     - Stało się coś? - spytał całkowicie zaskoczony. 
     - Słyszałam twoją dzisiejszą rozmowę z Aleckiem. I wcześniejszą też - mruknęła. - Nie sądzisz, że... No wiesz...
     Jace spojrzał na nią jakby była głupią blondynką, która plecie głupoty. Może czasem rzeczywiście tak było? Ale nie dzisiaj. Nie teraz. 
     - Sądziłem, że to ty powinnaś mnie najlepiej zrozumieć.
     - Ja? - zdziwiła się Clary.
     - Tak. Ty. 
     - Problem w tym, że w ogóle cię nie rozumiem! - wstała. - Przy mnie zachowujesz się jak chłopak zakochany na zabój...
     - Bo jestem zakochany na zabój - Jace także wstał. 
     - ...A za moimi plecami mówisz jak to bardzo kochasz Jasmine! Jakie silne uczucia do niej żywisz! - skryła twarz w dłoniach. 
     Jace się zaśmiał. No tak, nigdy nie miał wyczucia czasu. 
     - Jasmine to moja siostra. 
     - Gdy ja byłam twoją siostrą  to mnie kochałeś... 
     - Bo ty byłaś inna! Jasmine... Ja jej nie kocham. Ja jej nienawidzę! - Wzniósł ręce w powietrze. - Powinnaś to wiedzieć, prawda? Wiedzieć jak to jest nienawidzić swoje rodzeństwo.  
     Clary wytrzeszczyła na niego oczy. 
     - Nienawidzisz jej? - spytała jak przez sen. - Ale ja słyszałam... Słyszałam jak rozmawiałeś z Aleckiem!  Mówiłeś, że to do niej czujesz coś silniejszego, że... 
     Uświadomiła sobie, że krąży po pokoju dopiero gdy Jace zatrzymał ją łapiąc za ramiona. Spojrzał prosto w jej zielone oczy. Clary widziała wyraźnie jego twarz. Złote oczy, które zmieniły się w płynne złoto. Rysy twarz, które nagle złagodniały. Usta zaciśnięte w wąską kreskę. 
     - Mówiłem, że jej nienawidzę. - Powiedział spokojnie. Przez chwilę sprawiał wrażenie psychologa, który stara się uspokoić pacjenta, który wpadł w histerię ponieważ wycofali jego ulubiony batonik ze sklepów. Jakby starał się wytłumaczyć Clary, że ten batonik już nie wróci. Że nie może wciąż się odwracać i płakać z jego powodu. 
     Pomimo, że Jace nic nie mówił uspokoił Clary. Nagle zrozumiała, że przy nim jest bezpieczna. Że to on zawsze ją chronił. Zabraniał jej wszystkiego co mogło ją skrzywdzić, ale ona nie zwracała na to uwagi. Robiła zawsze to co chciała i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego jak bardzo tym wszystkim raniła Jace'a. 
     Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do jego ciała. 
     - Przepraszam - wyszeptała. - Przepraszam za to wszystko. Za to, że cię nie słuchałam. Że nie... 
     Przyłożył jej palec do ust. 
     - Ciii. To już nieważne. Nieważne. 
     Ale dla Clary wydawało się ważne. Chciała coś powiedzieć, ale wtedy wargi Jace'a zetknęły się z jej wargami. Zamknij oczy i myśl o Anglii, rozbrzmiał głos w jej głowie. gdy dłonie Jace'a wplotły się w jej włosy pomyślała o Big Benie. Zobaczyła siebie i Jace'a stojących przed nim. Był ciepły poranek. Deszcz bębnił o jej twarz. Słyszała śmiech Isabelle i Simona. trzymali aparat i próbowali zrobić zdjęcie jednak nie mogli włączyć urządzenia. 
     Gdy Jace ją puścił niemal upadła, ale zdała sobie sprawę, że nadal ją trzyma. To tylko jej wyobraźnia przedstawia zupełnie inne obrazy. Szli teraz w stronę roześmianej pary oni także zaczęli się śmiać. Clary wzięła Jace'a za rękę i podskakiwała wesoło jak Czerwony Kapturek. Usłyszała krzyk Isabelle. Spojrzała na nią, a ona zapatrzona w Jace'a chaotycznie cofała się do tyłu. Krzyczała. Ostrzegała Clary. 
     - Uciekaj! 
     Wtedy spojrzała na Jace'a i krzyknęła. Nie było już Jace'a. Przed nią  stał Sebastian. Z uśmiechem wykrzywiającym jego twarz. Nie miał koszuli, a na jego piersi widniała otwarta rana. W miejscu gdzie Clary przebiła Jace'a Wspaniałym.
     - Znów się spotykamy, siostrzyczko.
     Clary z krzykiem odskoczyła od Jace'a. 
     - Clary... - usłyszała głos. Ale nie chciała go słyszeć. Był jak echo. Tak jakby znajdowała się pod wodą. - Clary, wszystko dobrze? 
     Podniosła wzrok. To był Jace. Jej Jace. Prawdziwy Jace na którego mogła zawsze liczyć. Ten Jace, który zawsze sprawiał problemy. Jace, który był arogancki, nieprzyjemny i opiekuńczy. 
     - Tak, ja tylko... Pamiętasz naszą ostatnią noc w Idrisie? 
     Jace spojrzał na nią zaszokowany. Rzadko zdarzało się by stracił rezon, ale tym razem go stracił. 
     - Tak... Ja wtedy... 
     - Powiedziałeś wtedy... "To może być ostatnia noc w naszym życiu, a z pewnością ostatnia w miarę zwyczajna. Ostatnia noc, kiedy pójdziemy spać i wstaniemy jak zawsze. Mogłem więc myśleć tylko o tym, że chcę ją spędzić z tobą." - Wzięła głęboki oddech. - Teraz nie wiem, która noc będzie naszą ostatnią. To może być każda. Sebastian może zaatakować w każdej chwili... Więc... 
     - Więc chcesz się ze mną przespać? 
     Clary spojrzała na niego. Jej policzki zrobiły się czerwone. Czy ten chłopak nie ma za grosz wstydu, pomyślała. 
     - Spokojnie - powiedział z uśmiechem. - Ja też tego chcę. 
     Powiedział to z taką łatwością. Jakby mówił: "Też mam ochotę na babeczkę". Spojrzała na niego. Jej policzki wciąż były czerwone. potem zrobiła krok w stronę Jace'a tak ostrożnie jakby od tego zależało całe jego życie. Jace natychmiast przyciągnął ją do siebie miażdżąc jej wargi swoimi. W tym pocałunku kryło się wszystko co Clary czuła od paru miesięcy. Strach, desperacja, żal i pożądanie. Jace nigdy nie wydawał się delikatny, a teraz całkowicie pozbył się tej cechy. 
     Clary mocno chwyciła Jace'a za włosy co musiało boleć bo jęknął cicho. Pchnęła Jace'a i po chwili oboje wylądowali na łóżku. Clary nawet nie zauważyła kiedy Jace pozbył się butów. była zbyt zajęta rozpinaniem guzików jego koszuli. Najwidoczniej robiła to niesamowicie nieudolnie bo Jace zaczął się śmiać. W końcu szarpnęła za nią ze złością, a guziki posypały się na podłogę. Jace przestał się śmiać. Spojrzał na Clary wyraźnie zdenerwowany. 
     - To była moja ulubiona koszula - jęknął. 
     - Przepraszam. 
     Przyłożyła zimne ręce do torsu Jace'a i pocałowała delikatne. Jego usta rozchyliły się pod naciskiem. Wtedy Jace przetoczył się na Clary, przerwał pocałunek i spojrzał na nią z pożądaniem malującym się w złotych oczach. 
     - Może jakoś pogodzę się z tą stratą. 
     Rozpiął zamek ciemnej bluzy Clary, a wtedy ona zrzuciła z niego koszulę.  Kto by pomyślał, że taka z ciebie petarda. Zwłaszcza w łóżku. Powinna przestać myśleć o czymś co się już wydarzyło. Zwłaszcza jeśli to coś było związane z Sebastianem. Co innego myślenie o nim podczas pocałunku z Jace'em... 
     Clary już nie chciała myśleć o niczym. Przesunęła rękami wzdłuż torsu Jace'a i zatrzymała je na jego biodrach, nie za bardzo wiedząc co robi pociągnęła w dół. Kierował nią instynkt, ale Jace'owi wyraźnie to się spodobało. Osunął się na nią powoli, opierając łokcie po obu stronach jej ramion. Ich spojrzenia się spotkały. Patrzyli na siebie, ale żadne się nie odzywało, ani nie poruszało. 
     - Sądzisz, że Sebastian chce spalić świat? - zapytała. Znowu pomyślała o Sebastianie. Miała tego nie robić. 
     - Nie mówmy o tym teraz, dobrze? 
     - Dobrze - Clary patrzyła na niego przełykając ślinę. - Pocałuj mnie. 
     Jace obniżył się powoli, aż ich wargi się zetknęły. Clary uniosła się, żeby mocniej przycisnąć usta do jego ust, ale Jace się cofnął muskając nosem jej policzek. Teraz jego wargi dotykały kącika jej ust. Zaczęły się przesuwać po szczęce i szyi. Clary drżała. Czy to możliwe żeby pocałunki składane na szyi odczuwała w każdej komórce swojego ciała?
     Jace był cały potargany gdy próbował rozpiąć guziki spodni Clary. Potem przyciągnął ją do siebie. Tym razem łagodnie znowu pocałował w szyję i nagie ramiona. jego przyśpieszony oddech wręcz parzył jej skórę, aż w końcu Clary zaczęła oddychać równie ciężko. Tors Jace'a był cały pokryty czarnymi znakami. Jednak gdy wodziła rękami po jego ciele nie czuła ich. nie odznaczały się od jego ciała. Były częścią Jace'a więc Clary kochała nawet je. 
     - Chcesz tego? - zapytał ochrypłym głosem. Przecież to wiedział. Chciał się upewnić? Ale dlaczego?
     - Tak. A ty? 
     - Nawet jeśli sprawiłoby to, że stałbym się przeklęty... Tak. Chcę tego. 
     - Jace...
     - Kocham cię. Będę cię kochał już zawsze, 
     I nakrył jej ciało swoim.

* * *



     - Jace? 
     Ten głos natychmiast obudził Clary. Zerwała się uderzając przy tym Jace'a w szczękę. Jace jęknął i natychmiast usiadł. Jego nagi tors wydawał się błyszczeć w wschodzącym słońcu. Od pasa w dół był przykryty kocem. Clary zdała sobie sprawę, że ona także jest naga. Chociaż jej ciało zakrywał ten sam koc zarumieniła się. 
     W drzwiach stał Alec. Wydawał się zawstydzony. I słusznie. 
     - Ja... - przeczesał włosy ręką. - Jia kazała mi was obudzić i... 
     Clary i Jace spojrzeli na siebie i natychmiast zaczęli chichotać. Usłyszeli jedynie jak Alec trzaska drzwiami. 

* * *

    Gdy Clary wyszła z sypialni czuła motyle w brzuchu. Uśmiechała się sama do siebie i podskakiwała radośnie. Nie zauważyła nawet Alec'a na którego wpadła tuż przy drzwiach. Oczywiście, że nie na nią czekał. Na Jace'a, czekał na Jace'a. Wiec gdy tylko wyszedł złapał go za ramię i przyciągnął do siebie. Potem szepnął mu cicho do ucha: 
     - Spałeś z nią? 
     Clary znowu się uśmiechnęła. Alec chyba traktował ich wciąż jak brata i siostrę. On nigdy nie przespałby się z Isabelle. Jednak Jace nie potraktował tego poważnie. Zaśmiał się. 
     - Nie. Całą noc graliśmy w scrabble.
     Wyminął Aleca i podszedł do Clary. Wziął ją pod ramię jak robią to dżentelmeni i oboje zeszli po schodach do salonu. Wszyscy siedzieli przy stole. Wyglądali jak szczęśliwa Przyziemna rodzina. Bez żadnych problemów, chociaż zapewne już niedługo mieli je poznać. 
     Siedząc przy stole Jace i Clary co chwilę patrzyli na siebie i chichotali. Jak dzieci, które znają sekret, którego nie zna nikt inny. 
     - Macie dzisiaj niesamowicie dobry humor - zauważyła Jia patrząc to na Jace'a to na Clary. 
     Clary spojrzała na nią i nie wiedziała co powiedzieć. "Tak. A to dlatego, że dzisiaj w nocy uprawialiśmy seks", nie brzmiało najlepiej. Spojrzała na Jace'a bezgłośnie prosząc go o pomoc. To on zawsze idealnie dobierał słowa i potrafił wygrać każdą grę słów. Odłożył widelec na talerz i powiedział: 
     - Masz rację. Od dzisiaj jesteśmy oficjalnie razem. Zapieczętowaliśmy to w łóżku. 
     Jia zakrztusiła się chlebem. A Clary zrobiła się cała czerwona i spuściła wzrok. Każdy kto znał Jace'a wiedziałby, że w cale nie mówi poważnie. I Clary to wiedziała, ale pomimo to nie mogła znieść spojrzenia Jii. 
     - Och - powiedziała jedynie. - Ja... To znaczy...
     - Żartowałem - sprostował Jace lekko przygaszony. 
     Jia wyraźnie odetchnęła. Jej córka spotykała się z kobietą, a na wieść, że Clary i Jace spędzili razem noc omal nie...
     - Gdzie Jasmine? - zapytała Aline.
     Właśnie zaczynają się złe wiadomości. Dopiero teraz Clary zauważyła, ze przy stole nie ma dziewczyny. Od razu spojrzała na Jace'a jednak on nie wydawał się specjalnie zmartwiony.
     - Nie było jej w pokoju - powiedział Alec. - Myślałem, że może... 
     - Rozmawiałam z nią wczoraj - przerwała mu Isabelle. - Mówiła, że gdy tylko wrócimy do Nowego Yorku wróci do domu, że... Nocni łowcy to nie jej świat i... 
     - Sądzisz, że postanowiła wcześniej wrócić do domu? - Czy Nocni łowcy mieli w zwyczaju przerywanie wypowiedzi innych Nocnych Łowców? Pomimo, że Clary spędziła juz sporo czasu pośród Nocnych Łowców to wciąż dowiadywała się o nich coraz to nowszych rzeczy. Teraz się dowiedziała, że nie lubią długich wypowiedzi.    
     - Tak. 
     Jace posłał jadowite spojrzenie Jii.
     - Nie dziwię się jej, że tu nie wytrzymała. Sam ledwo to robię - wstał. - Pójdę jej poszukać.
     I wyszedł. Clary rozejrzała się po pomieszczeniu. Chyba nikt nie oprzytomniał jeszcze na tyle by pójść za Jace'em. Gdyby nawet znalazł Jasmine nie wiadomo było jak skończyłoby się to spotkanie. 
     - Pójdę za nim - oświadczyła i także wyszła. 
     Jace nie odszedł daleko. Był tuż przed domem. Stał lekko pochylony jakby coś sprawdzał. Dopiero gdy Clary do niego podeszła zobaczyła, że stoi nad śladem z niemal krwi. Prowadził w stronę bramy. Jace się wyprostował.
     - To nie jest krew Nocnego Łowcy.
     - Ale jeśli nie Nocnego Łowcy to... 
     Ich spojrzenia się spotkały. Myśleli o tym samym. Clary widziała to w jego oczach. Nie chciała, żeby to było prawdą. 
     - Sebastian... - szepnęła, a Jace pokiwał głową. - Ale jeśli on tu był mógł wpaść na Jasmine. Przecież on mógł... 
     - Nie martwisz się o swojego brata tylko o moją siostrę? - Zapytał rozbawiony. - Przecież mógł się wykrwawić... 
     - Sebastian jest za sprytny na to, żeby się wykrwawić. - Warknęła. - A twoja siostra... jest blondynką. 
     - Masz rację nie grzeszy mądrością. 
     - Jace! To twoja siostra! 
     Jace spojrzał na nią lekko zniesmaczony. 
     - Właśnie dlatego nie widzę powodu by jej szukać. Herondale sami sprawiają sobie zagrożenie i sami muszą z tego wybrnąć. 
     Clary popatrzyła na niego zaszokowana. jego słowa wydawały się zasadą, którą wymyślił podczas gry. 
     - Wracajmy do Nowego Yorku. 

* * *

   Jasmine upadła na twardy beton. Uderzyła tyłem głowy o podłoże. Potem natychmiast usiadła, pochyliła się i splotła ręce zza głową, w miejscu gdzie przeraźliwy ból rozdzierał jej skórę. Dookoła było ciemno i zimno. Otaczały ją betonowe ściany. Wstała i rozejrzała się do środka. Pomieszczenie przypominało jedną z ciemnych uliczek Nowego Yorku, ale było większe i bardziej przestronne. 
    Chłód powoli wypełniał każdą komórkę jej ciała. Powoli lecz znacznie, zaczęła drżeć. jej buty stykały się z miękką ziemią. W chwili gdy zamierzała się odwrócić poczuła mocne uderzenie z tyłu głowy. Osunęła się na ziemię. 

* * *

   Jasmine otworzyła oczy. Usta miała pełne gorzkiego płynu. Zakaszlała, po jej brodzie spłynęła strużka ciepłej krwi. Siedziała oparta o drzewo, ręce miała związane z tyłu. Zakrztusiła się i poczuła smak soli. Dławiła się krwią. 
    - Obudziłaś się, Śpiąca Królewno? - Przed nią siedział chłopak. Z oczami czarnymi jak niebo nocą i uśmiechem ostrym jak najostrzejszy nóż. Jego włosy miały niemal srebrzysty kolor. Niczym księżyc. - Zaczynałem wierzyć w to, że umarłaś. Od tego draśnięcia - w jego rękach zabłysł nóż.
     Jasmine odwróciła głowę i splunęła krwią na ziemię. Wszystko wirowało. Coraz ciemniejsze niebo zaczęło tańczyć dookoła niej. Chłopak stał się zamazaną plamą, a cały świat nagle zniknął. 
     - Obudziłeś mnie pocałunkiem? Musiał być nadzwyczaj obrzydliwy biorąc pod uwagę to, że go nie pamiętam. 
     Chłopak spojrzał na nią w zadumie. Potem się zaśmiał.
     - Jesteś pyskata. Przypominasz mi kogoś - powiedział.  
     - Kogo? - Zapytała Jasmine, a potem rozkaszlała się jeszcze bardziej. 
     - Jace'a. - Uśmiechnął się zalotnie. - Wątpię czy go znasz, ale Jace jest... 
     - Jace jest moim bratem - przerwała mu. 
     Chłopak spojrzał na Jasmine jakby właśnie poznał ważny naukowy fakt, jednak nie wydał mu się on nadzwyczaj interesujący. Jasmine głośno przełknęła sline gdy ich spojrzenia się spotkały. W ustach wciąż miała smak krwi którego nie sposób było się pozbyć. Chciała unieść rękę i otrzeć usta, ale grube liny jedynie mocniej wbiły się w jej ciało. 
      - Katherine - wyszeptał. 
      Jasmine spojrzała na niego lekko zszokowana. 
      - Znasz moje imię - stwierdziła. - Dziwne, że mnie znasz. Ja nie mam pojęcia kim ty jesteś.  
      Znów się zaśmiał. Jego czarne oczy zrobiły się jeszcze ciemniejsze, jeżeli w ogóle było to możliwe. Przeczesał ręką włosy. Jasmine zawsze brała ten gest za nerwowy, niepewny, ale u niego wydawał się on najpewniejszym gestem jakikolwiek widziała. Pewność siebie krążyła wokół chłopaka jak rój pszczół. 
      Jego pewność siebie bierze się z tego, że jest pewny siebie, pomyślała Jasmine i omal się nie zaśmiała. 
      - Mam na imię Jonathan, ale wszyscy mówią na mnie Sebastian. Zamierzam spalić świat.
_________________________________________________
Długo czekaliście, ale myślę, że się wam spodoba ;)) trochę krótkie wyszło, no ale... jak zawsze życzę wam miłego czytania ^^ czekam na komentarze i dziękuję za ponad 2000 wyświetleń ;x
   . -

wtorek, 21 stycznia 2014

9 Tak szybko zapomniałaś o naszej miłości?

"- W przyszłości, Clarisso, może byłoby rozsądnie wspomnieć, że masz już mężczyznę w swoim łóżku, żeby uniknąć takich niezręcznych sytuacji - powiedział.
- Zaprosiłaś go do łóżka? - spytał Simon, wstrząśnięty.
- Śmieszne, co? - rzucił Jace - Przecież wszyscy byśmy się nie zmieścili.
- Nie zapraszałam go do łóżka - warknęła Clary. - Po prostu się całowaliśmy.
- Tylko całowaliśmy? - Ton Jace'a był pełen udawanej urazy. - Tak szybko zapomniałaś o naszej miłości?
- Jace...
Urwała, dostrzegłszy złośliwy błysk w jego oczach. Nagle poczuła ciężar na żołądku.
- Simon, jest już późno - powiedziała ze znużeniem. - Przykro mi, że cię obudziliśmy.
- Mnie również. - Wkroczył dumnie do sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi."
- Cassandra Clare, Miasto Kości




     Gdy Simon się obudził wciąż był śpiący.  Choć może większość myślała, że wampiry nie powinny mieć takiego problemu. Usiadł na łóżku i przetarł oczy. Mogło być około południa, może później.  Jordana nie było, ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Najwięcej czasu poświęcał Mai, a gdy nie był z Maią był w Praetor Lupus. 
     Wstał i podszedł do lodówki. Stały w niej puste butelki po krwi.  Przekładał je po kilka razy, ale nie sprawiło to, że w magiczny sposób się ponownie napełniły.  Z kwaśną miną usiadł na kuchennym krześle. W ustach miał smak żelaza.   Jakby całą noc ssał więzienne kraty. Ale tak nie było. Nie przypominało mu się, żeby zdenerwował kogoś, aż tak by ten zamknął go w lochu - nie był Jace'em. Nie lunatykował... Po prostu był głodny. 
      Sięgnął po telefon. Miał dwie wiadomości głosowe. Odsłuchał je. Pierwsza była od Clary, druga od Isabelle. Obie kończyły się tak samo. Kocham cię. Obie opowiadały o Jasmine która szczerze go nie interesowała. Wystarczył mu jeden Jace, który gdy tylko Simon się odzywał skrywał się w swoim domku z napisem: 


Przyziemnym wstęp wzbroniony.

     Jednak ostatnimi czasy ten napis nieco się zmienił. Teraz brzmiał:  
    
Przyziemnym Wampirom wstęp wzbroniony. 

      Drugiej takiej osoby by nie zniósł. Nagle zdał sobie sprawę jak bardzo zmienił się od wizyty w Pandenonium. Wtedy był zwykłym nastolatkiem, który popołudnia spędzał na idiotycznych próbach zespołu bez nazwy, lub w Java Jones słuchając okropnej poezji Ericka.  A teraz stał się wampirem, do tego Chodzącym za dnia, którego każdy chciałby mieć na własność. A popłudniami ratował świat i zabijał czarne charaktery. 
      Wyszedł z domu. Nawet nie zauważył gdy znalazł się pod domem matki. Drzwi wciąż były pokryte gwiazdami Dawida. tym razem nie zamierzał się do nich dobijać. Nie zamierzał nawet tu przyjść. To jego ciało żyło własnym życiem. 
      Wtedy drzwi się otworzyły. Stanęła w nich jego matka. Rozczochrana, z podkrążonymi oczami, dużo chudsza niż zwykle. Ręce miała kościste, pierścionki ledwo się na nich trzymały. Wydawało się, że jej włosy zmatowiały.  Na widok Simona złapała za drzwi jakby była gotowa je wyrwać z zawiasów i zaatakować nimi własnego syna. Jednak nie zrobiła tego. W jej oczach pojawiła się wściekłość. 
      - Jak śmiesz tu przychodzić! - syknęła. - Po tym jak zabiłeś mojego syna! Zmieniłeś go w tego żądnego krwi potwora! Jestem pewna, że w twoim ciele jest Simon, schowany głęboko... Stłumiony przez ciebie!
      - Mamo... - szepnął. - To ja... Simon Lewis. Twój syn. Syn, który pocieszał cię po śmierci ojca choć sam umierał z tęsknoty. Syn, który od zawsze był zakochany w Clary...
      - To ona ci to zrobiła! To jej wina! 
      - Mamo... - Simon zbliżył się do kobiety, ale nie była to rozsądna decyzja. Kobieta wyjęła szybkim ruchem pierścień z gwiazdą Dawida  i przycisnęła go z całej siły do szyi syna. Simon krzyknął. Do jego uszu doszedł dźwięk wypalanego ciała. Jego ciała. 

* * *

     Była już ciemno gdy Magnus wchodził po schodach kamienicy. Doszedł do jednego z mieszkań, starał sie cicho otworzyć drzwi, stawiać ciche kroki,ale nie da sie oszukać uszu wampira. 
     - Magnus Bane...  - Stwierdziła zadowolona wampirzyca. Choć siedziała tyłem do czarodzieja wiedziała kto ja odwiedził. Wiedziała nawet w którym miejscu stoi. Mogła sie odwrócić i go zaatakować, ale siedziała nieruchomo. 
     - Camille Belcourt - powiedział Magnus. - Już niemal zapomniałem jak  doskonale potrafisz rozpoznawać ludzi słysząc zaledwie ich kroki... 
    -  Śmiertelnicy to głupcy. Nie umieją rozważnie stawiać kroków. Czarownicy, wampiry... to co innego. 
     - A jednak mnie usłyszałaś.  Dlaczego?
     - Zbyt wiele czasu z tobą spędziłam Magnusie. Sądziłam, że znam każdy twój ruch. Wszystkie twoje najgłębsze sekrety... A tu proszę. Co rusz mnie zadziwiasz.
     - Miło słyszeć te słowa...   
     - Ale nie przyszedłeś tu na pogaduszki - Wstała. Odwróciła się przodem do Magnusa i wygładziła suknię. - Co, a raczej kto cię tu sprowadza?
     - Miło, że pomagasz mi się zmagać z moimi lękami i niechęciami, ale to nie czas na takie sprawy. - Odchrząknął. - Dlaczego powiedziałaś mi... co robi Alec? 
      Camille westchnęła głośno i zaczęła krążyć wokół Magnusa. Zarzucała suknią, włosami. od czasu do czasu podśpiewywała. 
      - Stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć co planuje twój kochanek - zatrzymała się przed Bane'em. Spojrzała wprost w jego kocie oczy i z szatańskim uśmiechem na  twarzy zaklaskała w ręce. - Ja... nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobiła... 
      - Masz rację.  Wtedy bym cie zabił. 
      Zaśmiała się.
     - Ale go nie zabiłeś. Tego Nocnego Łowcy. Młodego Lightwooda. Czego oszczędziłeś mu życie skoro on chciał ci odebrać twoje? Oko za oko... 
     - Mamy dwudziesty pierwszy wiek Camille.  Nie obowiązuje nas Kodeks Hammurabiego...
     - Ale mnie byś zabił - stwierdziła niezbyt zainteresowana tematem. - Wciąż go kochasz. - Zaczęła bawić się włosami. - Mój plan zawiódł. 
     - Ten twój kolejny ułożony idealnie plan, który ostatecznie narażał życie wszystkich? Nie dziękuję. Nie wezmę w nim udziału. - Odwrócił się chcąc odejść nie ujawniając  konkretnego powodu wizyty. 
    - Już wziąłeś w nim udział. namówiłam Alexandra by wysłuchał mojej propozycji... I wysłuchał, a potem odszedł. Najpierw mówił, że to absurdalne, że nie zrobi ci  tego nigdy, ale gdy zjawił się tu po raz drugi sądziłam, że zmienił zdanie. Że zamierza odebrać ci życie... Ale on odmówił, jednak znałam cię zbyt dobrze żeby wiedzieć, że taka błahostka ci wystarczy na pobudzenie gniewu. Udało mi się to - powiedziała zadowolona. - A teraz możesz być już tylko mój. - Znów stanęła przed Magnusem patrząc w jego oczy. 
     Czarownik chwycił jej brodę i uniósł do góry, potem mówił wyraźnie, akcentując każdą sylabę:
     - Jesteś moją słabością. Ale Alec jest moim sercem. A jeśli słuchałaś na lekcjach biologi nie można żyć bez serca. 
     Puścił ją.  Camille była wyraźnie zniesmaczona jego zachowaniem.
    - A więc wrócisz do niego? - spytała krzyżując ręce na piersi. 
    - To nie zmienia faktu, że chciał odebrać mi życie. 
    - Głupi jesteś! - Krzyknęła Camille. - Chłopak chciał żyć z tobą wiecznie! Doświadczać twojej miłości każdego dnia na nowo, ale ty nie chciałeś mu w tym pomóc. Musiał szukać sposobu an wieczne życie na własną rękę! Nie dziwię mu się, że postanowił się spotkać ze mną. Chciałaby, żeby kiedyś ktoś pokochał mnie tak bardzo jak ten chłopiec kocha ciebie... 
      Magnus był właśnie świadkiem czegoś niezwykłego. Camille zaczęła bronić Nocnego Łowcę, a do tego byłego chłopaka jej byłego chłopaka. Jej słowa nie wydawały się szczere.  
      - Pleciesz głupoty - warknął Magnus.  
      - Doprawdy? - zadumała sie kobieta. - On cie kochał bez względu na wszystko co robiłeś.  Bez względu na to, że nie miałeś dla niego czasu... Bez względu na to, że noce spędzałeś w papierach, a nie w łóżku... 
      - Kochał mnie tylko dlatego bo pomagałem jego przyjaciołom! 
      - Bez względu na to - Camille nie słuchała Magnusa - kim jest twój ojciec! Bez względu na to, że jest nim... 
      - Nie masz prawa wymawiać jego imienia! - Krzyknął Magnus. był cały czerwony an twarzy. - Nie masz prawa... Nie mam zamiaru słuchać tego co masz  do powiedzenia... Wychodzę - i rzeczywiście skierował się do drzwi. W czasie tej drogi usłyszał cichy głos Camille:
     - On cię kocha. Lecz dostrzeżesz to gdy już będzie za późno...

* * * 

     Czy możliwe było, że Instytut zmienił się zaledwie przez jeden dzień? Wydawał się inny.  Nawet jeśli było to jedynie złudzenie to budynek wydawał się bardziej wyniszczony niż ostatnio. Przeszedł przez bramę i wszedł po schodkach, zatrzymał się przed ogromnymi drzwiami. Wyciągnął rękę i niepewnie  dotknął grubego drewna. Było wilgotne, a metalowe zawiasy zimne. Każdy Nocny Łowca mógłby tu po prostu wejść. Ale on? Czarownik, dla niektórych pół-demon, może nawet bardziej niż jakikolwiek inny czarownik... 
     Nie planował tego lecz mocno zastukał w drzwi. Miał nadzieję, że nie zobaczy w nich Aleca. Miał nadzieję, że nie zobaczy w nich żadnej z osób zamieszkujących Instytut, jednak było to nieuniknione. Wyczekując otwarcia drzwi miał ochotę uciec. Ale nie zdążył, drzwi sie otworzyły. Zobaczył Maryse, była blada, oczy miała podkrążone. Wydawało się, że schudła. 
     - Magnus... - szepnęła, a jej oczy wypełniły się łzami z niewiadomego powodu. Skryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Czarownik stał nieco zmieszany.  Co prawda był przystojny, lecz nie aż tak by wywoływać płacz u matki jego byłego kochanka.
     - Maryse - odchrząknął. - Stało sie coś? 
     Kobieta uniosła już lekko zaczerwienione oczy.  Magnus chyba po raz pierwszy widział płaczącego Nocnego Łowcę.
     - Nie wiem... - odpowiedziała próbując się uspokoić. - Isabelle, Alec... -Oczy Magnusa sie rozszerzyły. - Jace... Clary... Nie ma ich. Zniknęłi. 
     Bane próbował logicznie myśleć. Wszyscy byli Nocnymi Łowcami... Mogli wybrać się na polowanie na demony, mogli dostać zgłoszenie... 
     - Nie zapominaj, że oni też są Nocnymi Łowcami, nawet jeśli teraz ich nie ma to wrócą. Przecież to wiesz.
     - Wiem... Ale nie zniosłabym tego gdyby coś im się stało.Nie po Maxsie. Nie po Robercie. 
     Wtuliła się w pierś Magnusa co go zaskoczyło. Stał nieruchomo, lecz po chwili objął kobietę i próbował ją uspokoić. Przypominała mu Camille.  Nie z wyglądu. Camille była blondynką, a Maryse miała włosy ciemne jak węgiel, jak włosy Aleca... Jej budowa ciała. Była drobną postacią, jej wzrost był niemal taki sam jak wampirzycy. Jednak Maryse była niesamowicie krucha. Wydawało się, że gdyby Magnus objął ją mocniej rozpadłaby się na tysiące kawałków. 
     Już spokojna odsunęła się od Magnusa. Otarła z policzków rozmazany tusz. Odchrząknęła.  Przybrała poważny wyraz twarzy, jakby teraz przypomniała sobie, kim jest dla niej Magnus. czarownikiem, który rzucił jej syna. Powinna go nienawidzić jednak czuła do niego sympatię, którą musiała zamaskować. 
     - Dziękuję - odsunęła się o kolejny krok. - Po co przyszedłeś? 
     - Nie wiem. Przyszedłem, bo nogi kazały mi iść w tę stronę. Nie mogłem ich lekceważyć - zacmokał. - Chyba powinienem już pójść. 
     - Nie przyszedłeś napić się herbaty, prawda? - mruknęła. 
     Bane spojrzał na nią zdumiony. 
     - Zapraszasz mnie na herbatę? - zdziwił się. 
     - A nie powinnam? - skrzywiła się nieco. 
     - Nie wiem.  - Zamyślił się. - Jestem Wysokim czarownikiem Brooklynu. Żyję ponad osiemset lat. Ale nigdy nie zostałem zaproszony na herbatę  w Instytucie. W towarzystwie Nocnej Łowczyni. 
     - Czyli się zgadzasz? 
     - Tak. 
     - Zapraszam - wskazała na drzwi. Magnus niepewnie przed nie przeszedł. 
     Potem podążył za Maryse do kuchni. Usiadł na krześle i przyglądał się kobiecie gdy grzebała w szafkach w poszukiwaniu herbaty. Przypomniał sobie o Isabelle, która nie potrafiła zrobić nawet dobrej herbaty...
     - Mam nadzieję, że twoja córka nie odziedziczyła talentu kucharskiego po tobie... 
     Maryse się zaśmiała. 
     - Isabelle nie potrafi gotować. Nie uczyłam jej tego, bo nie chciałam by zamiast walczyć siedziała w kuchni. 
     Bane wykrzywił usta w nieprzyjemnym grymasie. 
     - O tak, Isabelle dużo lepiej walczy niż gotuje. 
     Maryse postawiła dwa puste kubki na stole. 
     - Mam kubki - stwierdziła. - Ale herbata się skończyła. 
     - To nie problem. 
     Pstryknął palcami, a gorąca herbata w magiczny sposób zaczęła napełniać naczynia.

* * *

      Było cicho i ciemno gdy Maia szła korytarzami opustoszałego komisariatu. Weszła do jednego z pomieszczeń. Siedział w nim Luke. Pochylony nad biurkiem, głowę opierał na dłoni. Nie reagował na głos dziewczyny. Gdy podeszła do niego zorientowała się, że śpi. Nigdy nie sądziła, że zakradnięcie się do głowy nowojorskiej sfory wilków może być tak łatwe.  Przed nim leżały rozrzucone kartki. Listy. Zapisane idealnym pismem, lecz przekreślane tysiące razy dlatego też miały nieco niechlujny wygląd. Wzięła jeden z listów i choć wiedziała, że nie powinna zaczęła czytać. 

      Do: Jocelyn Morgerstern 

      Nie wiem co powiedział ci Valentine, ale ...
    Chciałem ci tylko powiedzieć, że Valentine kłamie. Wiem, że to twój mąż, ale nie powinnaś go słuchać.
Sprawił, że twoje dziecko stało się potworem, chcesz żeby to samo uczynił z drugim. Jaocelyn, ja... 
     Nie chciałem odchodzić, ale on mnie przekonał. Powiedział, że teraz jestem zagrożeniem. Dał mi sztylet, bym się zabił, ale nie zrobiłem tego, zostałem głową sfory i... 
     Ja żyję i chciałbym, żebyś powiedziała to Amatis, ona musi wiedzieć, że 
     Valentine planuje coś okropnego, nie możesz mu w tym pomóc. Musisz uciec. Ale... 
     Chciałem cię jedynie poinformować, że żyję. Nic... nie do końca nic mi nie jest, ale jestem bezpieczny w przeciwieństwie do ciebie. Proszę... Wiedz, że żyję, a Valentine cię okłamał. 

Lucian Graymark   Luke Garroway

     - Nigdy ich nie wysłałem - Maia aż podskoczyła. Obok niej stał Luke. jego ciemne włosy były w lekkim nieładzie. Patrzył na nią nieco zaspanymi oczami, w których nie dostrzegała gniewu. 
     - Ja przepraszam - odłożyła list na biurko. - Nie chciałam... Tak wyszło... 
     - Spokojnie - uśmiechnął się słabo. - Nie jestem zły. 
     -  Nie jesteś? - zdziwiła się. Z jednej strony Luka trudno było wyprowadzić z równowagi, ale te listy to była jego prywatna rzecz, jego wspomnienia zaklęte w słowach. 
     - Nie. Chyba powinienem je komuś pokazać, bo zwariuję czytając je w samotności. - Przerzucił stertę listów i wziął kolejny. Tym razem mniej pokreślony, ale pismo było krzywe. Jakby pisząc ten list cały drżał. - Pisałem niemal do każdego. - Wręczył Mai jeden z listów. - Do Amatis. Do Valentina. Do Jocelyn. Do Maryse Lightwood. Do Penhallowów. Do Herondale'ów. Chciałem ich ostrzec, ale nie miałem odwagi wysłać żadnego listu. nawet gdybym to zrobił Valentine przekonałby ich, że zmieniłem się w wilkołaka i zwariowałem sam w dziczy. 
    Maia zaczęła czytać list. 
   
    Do: Valentine Morgenstern

    Nie uda Ci się odebrać Kielicha Clave, jest dobrze strzeżony. Nawet z pomocą Kręgu. Wiele z Was zginie. Nie masz prawa narażać ich dla własnej korzyści
    Nie zależy Ci na Kręgu. Chcesz dostać jedynie Kielich i władzę
    Nie pozwolę Ci narazić Krąg dla Kielicha. Nie możesz zmuszać Nocnych łowców do występku w Prawie. Dosięgnie Cię sprawiedliwość. Jeśli nie zginiesz podczas Powstania obiecuję, że zabiję cię osobiście Valentinie Morgenstern. Bez względu na to czuje do Ciebie Jocelyn. Zasługujesz na śmierć. 

Lucian Graymark   Luke Garroway 

     - Ale wtedy zrozumiałem, że on ich do niczego nie zmusza. Oni robią to z własnej nieprzymuszonej woli. Uważali go za kogoś wspaniałego. Za kogoś kto może dać im lepsze życie. Tymczasem sprawił z niego piekło - Wziął kolejny list i wręczył go Mai. Ten nie był w ogóle pokreślony. - Nie mogłem im pomóc.
     - Ale ostatecznie powstrzymałeś Powstanie... Valentine zniknął. 
     - O tak, powstrzymałem Powstanie, ale Valentine nadal żył. Uciekł gdy tylko  zobaczył masę Podziemnych. Nie pomógł swoim ludziom zwyciężyć. Kapitan powinien pozostać na własnym statku do samego końca i zginać razem z załogą. Nie powinien uciekać jak zwykły tchórz. 
     - Valentine był tchórzem - stwierdziła. - Upozorował własną śmierć, bo bał się, że Clave będzie go szukać. Wychowywał dwójkę dzieci. Zrobił z nich broń zagrażającą światu.  
     Luke milczał przez dłuższy czas więc Maia zaczęła czytać. 

    Do: Herondale'ów  
    
    Stephenie jestem pewien, że choc ty masz dość oleju w głowie. Że nie wierzysz w słowa Valentina. Co wam obiecał? Władzę aż do śmierci? Bezpieczne życie u jego boku? Nie dostaniecie tego! Valenntine to oszust! Dla władzy poświęciłby własną rodzinę. To on zwyciężyć. Nie WY, tylko ON
    Celine ty powinnaś mnie posłuchać. Jesteś w ciąży, nie możesz narażać się na śmierć.  Valentine was zniszczy.  Rozdepcze jak stado mrówek! Niewartych niczego robaków! Jak Podziemnych! Jestem pewien, ze wiecie, że jest do tego zdolny! 
     Sprzeciwcie mu się zanim będzie za późno. 

Lucian Graymark 

      - Dwie maszyny do zabijania... Jednak nie bez powodu pozbył się Jace'a. Sądził, że jest z byt słaby. Jace nie mógłby... 
      - Ostatnimi czasy dużo się zmieniło. Jace także. - Wyprostowała się. - Był sługą Sebastiana... jestem pewna, że teraz pragnie go zabić choćby oznaczało to zniszczenie świata... 
      - Nie. Jace nie mógłby... 
      - Nie możesz patrzeć na to obiektywnie  - spojrzała prosto w jego niebieskie oczy. Teraz miały kolor jeziora Lyn. Chociaż Maia nie była Nocnym łowcą, to na samą myśl o trzecim z Darów Anioła - lustrze - wzdrygnęła się. - Traktujesz Jace'a jak własnego syna. Jak Clary. Czy sądziłbyś, że Clary mogłaby zniszczyć świat? 
      Luke nie odpowiadał. Patrzył na swoje buty. Clary z całą pewnością miała dość odwagi i siły, by zniszczyć wszystko co zostało dane im przez Boga. Jednak czy zdobyłaby się na tak okrutny czyn? Oczywiście,  że. Clary od zawsze była miła i uczynna. 
      - Nie - odpowiedział. 
      - Więc nie wierzysz także by Jace mógł zrobić coś takiego. 
      Jednak Maia nie była pewna czy nie wierzy. Wierzył. Na pewno wierzył lecz jednak nie zebrał w sobie dość siły by wypowiedzieć te słowa na głos. A Jace... Maia nigdy nie wiedziała po której stronie stoi. Był z nimi. Pomagał im. Wspierał dobro. Lecz jego zachowanie wydawało się tajemnicze i przerażające. jak zachowanie Sebastiana... 
       Myśli Mai zostały przerwane gdy Luke wcisnął jej do rąk kolejny list. Spojrzała na niego lekko zaskoczona. Był niesamowicie chętny do dzielenia się swoją przeszłością. Może rzeczywiście wariował? Ale nie wyglądał na wariata. Może włosy była trochę potargane, na twarzy ponad tygodniowy zarost, a ubrania brudne i poszarpane... 
       - Dlaczego to robisz? 
       - Co? 
       - Dlaczego każesz mi to czytać? Dlaczego opowiadasz mi o tym co się zdarzyło już dawno? Przecież to nie powróci... 
       - Przeczytaj to, proszę - Ton jego głosu był niczym rozkaz, jednak dodał jedno słowo: proszę. Co prawda niezbyt zmieniło rozkaz w prośbę, ale  Maia go posłuchała. Czuła, że powinna go posłuchać. 

       Do: Amatis Herondale 

      Przepraszam cię. Przepraszam, że opuściłem, że zniknąłem bez słowa. Nie wiem co powiedział ci Valentine, ale zapewne, że nie żyję. To nieprawda. Nie jestem już tym samym człowiekiem, którym byłem kiedyś. Zmieniłem się. Nie jestem już Nocnym Łowcą.  Jestem wilkołakiem. Nie mogę już mieszkać w Aliciante, ale chcę, żebyś wiedziała że  ja wciąż cie kocham. Kocham i będę kochał. Nie myśl, że jestem niepotrafiącym kochać demonem, bo to nieprawda. Choć nie zdziwiłbym się gdybyś tak myślała. Ale proszę cię, żebyś mnie nie nienawidziła. Żebyś nie myślała, że nie żyję... Nie chcę cię stracić na zawsze. 

Twój brat 

     - Przez Valentina straciłem ją. Myślałem, że już nieodwracalnie. Jednak odzyskałem ją. - Zacisnął dłonie w pięści. - Przez Jonathana straciłem ją ponownie. Nie pozwolę mu by zniszczył cały świat. On jest jeszcze gorszy niż jego ojciec! Jednak tak bardzo go przypomina... Postępuje tak jak on, lecz tysiąc razy bardziej niebezpiecznie. Chce spalić cały świat, lecz nie uda się mu to. 

* * *

    Gdy Jordan wstał było jeszcze ciemno. Słońce było skryte za horyzontem. Na ulicach było niemal całkowicie cicho. Simon jeszcze spał. Wyglądał jak dziecko. Z ręką podłożoną pod policzek, z podciągniętą do góry koszulką i włosami zawiniętymi w loczki. 
    Chłopcy są słodcy gdy śpią, pomyślał. 
    Rzadko zdarzało mi się zachwycać tą samą płcią, a tym bardziej Simonem, który jednocześnie był zwyczajny i niesamowicie nadzwyczajny. Kiedyś spotykał się z Maią. Jordan wciąż dziwił się dziewczynie, że wolała właśnie jego od wampira (Chodzącego za Dnia, niegdyś ze znakiem Kaina, chroniącym go przed wszystkim) z idealnymi rysami twarzy, pięknymi oczami koloru płynnej czekolady i uśmiechem jakiego nie powstydziłby się żaden model.
    Jednak charakter Simona pozostawiał wiele do życzenia. Może i był słodki i zabawny, ale także niesamowicie irytujący, a czasem nawet podobny do Jace'a, który od czasu do czasu nawet w Jordanie wzbudzał lęk.  Nie tylko charakter Simona był nieznośny. Chcesz mieć Simona jako swojego chłopaka? Musisz przyjąć pakiet dodatkowy. Clary, która wydawała się dla niego ważniejsza niż ktokolwiek. 
     Jordan go podziwiał. Przez tak wiele lat w jego sercu gościła ta sama osoba. I choć Clary nie odwzajemniała jego uczuć to Simon nigdy jej nie zostawił w potrzebie. 
      Pokręcił głową i wciągnął na siebie szare jeansy. Potem jaskrawy T-shirt. Zjadł kanapkę i wyszedł z domu z skórzaną kurtką w ręku. na dworze było zimno. Grudzień. Nieco zwariowany miesiąc. Większość ludzi biega po sklepach szukając prezentów dla swoich bliskich. Jordan zdał sobie sprawę, że odwiedził to miejsce z tego samego powodu. Szukał prezentu dla Mai. Lecz co można kupić niezależnej Kobiecie Kot, a w tym przypadku Kobiecie Wilk.
      Stanął przy stoisku z płytami i zaczął je przeglądać. Jednak jego główną uwagę przyciągały najróżniejsze ozdoby dookoła.  Kolorowe łańcuchy. Kolorowe bańki. Lampki choinkowe. Masa choinek. Świąteczne piosenki śpiewane przez karły. Zapach cynamonowych pierniczków. 
      Nagle coś pociągnęło go za kurtkę. Gdy spojrzał w dół zobaczył małą dziewczynkę.  Miała czapeczkę z pomponami i bordowy płaszczyk. Patrzyła na niego niemal czarnymi oczkami. Na policzkach miała wypieki, a jej ciemne włosy falowały wokół twarzy. 
       - Oć - powiedziała i pociągnęła go za sobą. 
       Jordan ledwo zdążył odłożyć oglądana płytę, uśmiechnąć się do sprzedawcy i rzucić:
      - Na razie dziękuję.

      Szli przez tłum ludzi. Dziewczynka podskakiwała i nuciła jakąś nieznaną mu piosenkę. Tanecznym krokiem przepychała się pomiędzy nogami mężczyzn i kobiet. Jednak wszyscy swój gniew skupiali na Jordanie. Rzucali mu gniewne spojrzenia i wygrażali. ten jedynie uśmiechał się krzywo i ciągnięty przez dziewczynkę zmierzał w nieznane. 
      Gdy zamierzał już przerwać to przedstawienie. Zatrzymali się w ciemnym zaułku. dziewczynka przestała nucić i uśmiechnęła się... jak demon. Jordan wytężył wzrok. Teraz dziewczynka nie była już dzieckiem. W miejscu gdzie powinny znajdować się oczy ziały ogromne czarne dziury. Jej ręce zmieniły się w macki, którymi machała na wszystkie strony próbując dosięgnąć chłopaka. 
     Jordan nie zamierzał czekać na powolną śmierć. po chwili przed demonem stał już szczerzący zęby wilk. Dziewczynka nie wydawała się zagrożeniem. Machała jedynie mackami na wszystkie strony. Nie trudno było dostać się do jej szyi. Jordan skoczył, a jego zęby zatopiły się w szarawej skórze. 
      Nigdy nie miałem czegoś tak ohydnego w ustach, pomyślał. Długo będę to pamiętać... 
      Dopiero gdy głowa demona oddzieliła się od ciała usta się otworzyły i wydobył się z nich głośny i przeraźliwy krzyk. Głośny, typowo demoniczny i nieprawdopodobny bo głowa od dłuższego czasu leżała samotnie. Wtedy oczy dziewczynki skierowały się na Jordana. 
      - Świat jest zmienny - wychrapiał. - Czuję to w wodzie! Czuję to w ziemi! Czuję o w powietrzu! Wszyscy będą martwi! - I znikł. 

* * *
 
    Jocelyn siedziała w kuchni Luke'a. Nerwowo bębniła palcami o blat. Martwiła się o Clary. Nie pojawiła się w domu od...
     Zadzwonił telefon. Jocelyn natychmiast do niego podbiegła i odebrała. 
    - Clary? - zapytała. 
    Przez chwilę nie słyszała nic. Potem cichy oddech, który zmienił się w szloch. 
    - Nie. Tu Maryse. 
    Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała kobiety. Dzwoniła już do Maryse z pytaniem czy Clary jest w Instytucie jednak kobiety nie było w Instytucie. Powiedziała, że ostatnio widziała Clary z Aleckiem, Isabelle i Jace'em. Ostatnie imię mogło oznaczać jedynie kłopoty. Już nie raz będąc "bezpieczna" z Jace'em Clary wpadała w kłopoty. Ale tym razem mogło stać się innego. Coś strasznego.   A teraz oddzwania. Płacząc. Jocelyn obawiała się najgorszego.  Co mogła tam znaleźć? Ciała swoich dzieci? Ciało Clary? Odpędziła od siebie tą myśl. A może zdemolowany Instytut? A może nie zobaczyła niczego? Dzieci nie było, Instytut był nienaruszony. To by było najgorsze. Niewiedza była najgorsza. 
     - Co cię stało? - zapytała ze ściśniętym gardłem. Serce jej łomotało. Chyba nie chciała poznać odpowiedzi. Na pewno nie chciała poznać odpowiedzi. 
     - Nie... nie wiem - powiedziała cicho. Nawet przez telefon Jocelyn wiedziała, że Maryse jest w takim samym stanie jak ona. Obydwie straciły juz jedno dziecko. Lecz okoliczności były inne. Jocelyn swojego dziecka nienawidziała. Uważała go za potwora. A Maryse swoje dziecko kochała. jej dziecko zabił właśnie syn Jocelyn. Poczuła się jeszcze gorzej. Jakby jechała kolejką górską. jej żołądek wywrócił się  do góry nogami. Cała zbladła. Oparła się o ścianę. - Isabelle... Alec... Nie ma ich. 
     - A Clary? Co z Clary? - Dopiero później zdała sobie sprawę z tego, że było odrobinę niegrzeczne wypytywać się jedynie o swoją córkę nie zważając na rozpacz Maryse, lecz w tym momencie sie tym nie przejmowała. 
     - Jej też nie ma - głos jej się łamał. - Nikogo nie ma. 
     Zpadało długie milczenie podczas którego obie kobiety próbowały się uspokoić. Jocelyn udało się to szybciej bo odchrząknęła i powiedziała: 
     - Zna... Znajdą się. 
     Chyba ci nie uwierzyła, szepnął cichy głosik w głębi jej głowy. 
     W jej gardle powstała ogromna gula, której nie sposób było się pozbyć. 
     Ja sama sobie nie wierzę, pomyślała. 
     - Dobrze - powiedziała Maryse ku jej zaskoczeniu. - Skoro tak mówisz to... Wierzę ci. - Przerwała. - Tak. Wierzę. 
     Rozłączyła się. Jocelyn opadła na krzesło. Pomyślała o Jasie. Nikt się o niego nie martwi. A on także zniknął. Zniknął? Tak zniknął. Maryse powiedziała: Nikogo nie ma. Jocelyn chyba po raz pierwszy zaczęła współczuć chłopakowi. Zrozumiała jak dobrze jest mieć kogoś komu na nas zależy. Naprawdę zależy. Jace miał kogoś takiego. Isabelle, Clary, Aleca.  Przede wszystkim Aleca, ale oni wszyscy zniknęli. 
    Znów zaczęła bębnić palcami w stół. Miała ochotę się rozpłakać. Jak małe dziecko. Wciąż płakać i płakać dopóki kto nie da jej lizaka. Jednak w tym przypadku lizakiem była Clary. 
     Wtedy okno wyleciało z nawiasów i zderzyło się z Jocelyn. Wraz z odłamkami szkła spadła na podłogę. Coś ciepłego spływało po jej twarzy. Krew. Oczywiście, że to była krew! Leżała na podłodze i próbowała zatamować krwawienie. Dobrze, że nie wstała bo wtedy przez wybite okno do pomieszczenia dostał się ogień. Tak jakby tuż przed domem wybuchła bomba. Ogień próbował dostać sie do środka ze wszystkich stron. Wszystko szumiało i dudniło. Jocelyn skryła twarz w dłoniach i po prostu leżała. 
     Po chwili wszystko ustąpiło. W kuchni było gorąco. Ściany i wszystkie przedmioty były pokryte sadzą. Niektóre jeszcze się paliły. Jocelyn wyciągnęła nogę spod stołu, który ją przygniatał. Doczołgała się do telefonu. podniosła słuchawkę chcąc zadzwonić po pomoc, ale jedyne co usłyszała to śmiech. Podobny do tego, który słyszała przez połowę swojego życia. Tak śmiał się Valentine. 
     - Ogień, ogień, ogień - zaśmiał się Jonathan. Jego głos był donośny. Mógłby przeciąć szkło, a już na pewno złamać serce kochającej matki. Znów się zaśmiał, tym razem bardziej ludzko.  - Ogień opanuje świat.

________________________________________________
Uch skończyłam xd krótko mówiąc: zaczyna się dziać. Rozdział wcześniej niż zwykle bo ferie! xd <33 a poza tym jutro wyjeżdżam i nie bd miała dostępu do neta więc... no. xd  Mam nadzieję, że jak poprzednie rozdziały ten też wam się spodoba i pozostawicie takie miłe komentarze ;)))
Yuki secretartwork