wtorek, 21 stycznia 2014

9 Tak szybko zapomniałaś o naszej miłości?

"- W przyszłości, Clarisso, może byłoby rozsądnie wspomnieć, że masz już mężczyznę w swoim łóżku, żeby uniknąć takich niezręcznych sytuacji - powiedział.
- Zaprosiłaś go do łóżka? - spytał Simon, wstrząśnięty.
- Śmieszne, co? - rzucił Jace - Przecież wszyscy byśmy się nie zmieścili.
- Nie zapraszałam go do łóżka - warknęła Clary. - Po prostu się całowaliśmy.
- Tylko całowaliśmy? - Ton Jace'a był pełen udawanej urazy. - Tak szybko zapomniałaś o naszej miłości?
- Jace...
Urwała, dostrzegłszy złośliwy błysk w jego oczach. Nagle poczuła ciężar na żołądku.
- Simon, jest już późno - powiedziała ze znużeniem. - Przykro mi, że cię obudziliśmy.
- Mnie również. - Wkroczył dumnie do sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi."
- Cassandra Clare, Miasto Kości




     Gdy Simon się obudził wciąż był śpiący.  Choć może większość myślała, że wampiry nie powinny mieć takiego problemu. Usiadł na łóżku i przetarł oczy. Mogło być około południa, może później.  Jordana nie było, ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Najwięcej czasu poświęcał Mai, a gdy nie był z Maią był w Praetor Lupus. 
     Wstał i podszedł do lodówki. Stały w niej puste butelki po krwi.  Przekładał je po kilka razy, ale nie sprawiło to, że w magiczny sposób się ponownie napełniły.  Z kwaśną miną usiadł na kuchennym krześle. W ustach miał smak żelaza.   Jakby całą noc ssał więzienne kraty. Ale tak nie było. Nie przypominało mu się, żeby zdenerwował kogoś, aż tak by ten zamknął go w lochu - nie był Jace'em. Nie lunatykował... Po prostu był głodny. 
      Sięgnął po telefon. Miał dwie wiadomości głosowe. Odsłuchał je. Pierwsza była od Clary, druga od Isabelle. Obie kończyły się tak samo. Kocham cię. Obie opowiadały o Jasmine która szczerze go nie interesowała. Wystarczył mu jeden Jace, który gdy tylko Simon się odzywał skrywał się w swoim domku z napisem: 


Przyziemnym wstęp wzbroniony.

     Jednak ostatnimi czasy ten napis nieco się zmienił. Teraz brzmiał:  
    
Przyziemnym Wampirom wstęp wzbroniony. 

      Drugiej takiej osoby by nie zniósł. Nagle zdał sobie sprawę jak bardzo zmienił się od wizyty w Pandenonium. Wtedy był zwykłym nastolatkiem, który popołudnia spędzał na idiotycznych próbach zespołu bez nazwy, lub w Java Jones słuchając okropnej poezji Ericka.  A teraz stał się wampirem, do tego Chodzącym za dnia, którego każdy chciałby mieć na własność. A popłudniami ratował świat i zabijał czarne charaktery. 
      Wyszedł z domu. Nawet nie zauważył gdy znalazł się pod domem matki. Drzwi wciąż były pokryte gwiazdami Dawida. tym razem nie zamierzał się do nich dobijać. Nie zamierzał nawet tu przyjść. To jego ciało żyło własnym życiem. 
      Wtedy drzwi się otworzyły. Stanęła w nich jego matka. Rozczochrana, z podkrążonymi oczami, dużo chudsza niż zwykle. Ręce miała kościste, pierścionki ledwo się na nich trzymały. Wydawało się, że jej włosy zmatowiały.  Na widok Simona złapała za drzwi jakby była gotowa je wyrwać z zawiasów i zaatakować nimi własnego syna. Jednak nie zrobiła tego. W jej oczach pojawiła się wściekłość. 
      - Jak śmiesz tu przychodzić! - syknęła. - Po tym jak zabiłeś mojego syna! Zmieniłeś go w tego żądnego krwi potwora! Jestem pewna, że w twoim ciele jest Simon, schowany głęboko... Stłumiony przez ciebie!
      - Mamo... - szepnął. - To ja... Simon Lewis. Twój syn. Syn, który pocieszał cię po śmierci ojca choć sam umierał z tęsknoty. Syn, który od zawsze był zakochany w Clary...
      - To ona ci to zrobiła! To jej wina! 
      - Mamo... - Simon zbliżył się do kobiety, ale nie była to rozsądna decyzja. Kobieta wyjęła szybkim ruchem pierścień z gwiazdą Dawida  i przycisnęła go z całej siły do szyi syna. Simon krzyknął. Do jego uszu doszedł dźwięk wypalanego ciała. Jego ciała. 

* * *

     Była już ciemno gdy Magnus wchodził po schodach kamienicy. Doszedł do jednego z mieszkań, starał sie cicho otworzyć drzwi, stawiać ciche kroki,ale nie da sie oszukać uszu wampira. 
     - Magnus Bane...  - Stwierdziła zadowolona wampirzyca. Choć siedziała tyłem do czarodzieja wiedziała kto ja odwiedził. Wiedziała nawet w którym miejscu stoi. Mogła sie odwrócić i go zaatakować, ale siedziała nieruchomo. 
     - Camille Belcourt - powiedział Magnus. - Już niemal zapomniałem jak  doskonale potrafisz rozpoznawać ludzi słysząc zaledwie ich kroki... 
    -  Śmiertelnicy to głupcy. Nie umieją rozważnie stawiać kroków. Czarownicy, wampiry... to co innego. 
     - A jednak mnie usłyszałaś.  Dlaczego?
     - Zbyt wiele czasu z tobą spędziłam Magnusie. Sądziłam, że znam każdy twój ruch. Wszystkie twoje najgłębsze sekrety... A tu proszę. Co rusz mnie zadziwiasz.
     - Miło słyszeć te słowa...   
     - Ale nie przyszedłeś tu na pogaduszki - Wstała. Odwróciła się przodem do Magnusa i wygładziła suknię. - Co, a raczej kto cię tu sprowadza?
     - Miło, że pomagasz mi się zmagać z moimi lękami i niechęciami, ale to nie czas na takie sprawy. - Odchrząknął. - Dlaczego powiedziałaś mi... co robi Alec? 
      Camille westchnęła głośno i zaczęła krążyć wokół Magnusa. Zarzucała suknią, włosami. od czasu do czasu podśpiewywała. 
      - Stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć co planuje twój kochanek - zatrzymała się przed Bane'em. Spojrzała wprost w jego kocie oczy i z szatańskim uśmiechem na  twarzy zaklaskała w ręce. - Ja... nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobiła... 
      - Masz rację.  Wtedy bym cie zabił. 
      Zaśmiała się.
     - Ale go nie zabiłeś. Tego Nocnego Łowcy. Młodego Lightwooda. Czego oszczędziłeś mu życie skoro on chciał ci odebrać twoje? Oko za oko... 
     - Mamy dwudziesty pierwszy wiek Camille.  Nie obowiązuje nas Kodeks Hammurabiego...
     - Ale mnie byś zabił - stwierdziła niezbyt zainteresowana tematem. - Wciąż go kochasz. - Zaczęła bawić się włosami. - Mój plan zawiódł. 
     - Ten twój kolejny ułożony idealnie plan, który ostatecznie narażał życie wszystkich? Nie dziękuję. Nie wezmę w nim udziału. - Odwrócił się chcąc odejść nie ujawniając  konkretnego powodu wizyty. 
    - Już wziąłeś w nim udział. namówiłam Alexandra by wysłuchał mojej propozycji... I wysłuchał, a potem odszedł. Najpierw mówił, że to absurdalne, że nie zrobi ci  tego nigdy, ale gdy zjawił się tu po raz drugi sądziłam, że zmienił zdanie. Że zamierza odebrać ci życie... Ale on odmówił, jednak znałam cię zbyt dobrze żeby wiedzieć, że taka błahostka ci wystarczy na pobudzenie gniewu. Udało mi się to - powiedziała zadowolona. - A teraz możesz być już tylko mój. - Znów stanęła przed Magnusem patrząc w jego oczy. 
     Czarownik chwycił jej brodę i uniósł do góry, potem mówił wyraźnie, akcentując każdą sylabę:
     - Jesteś moją słabością. Ale Alec jest moim sercem. A jeśli słuchałaś na lekcjach biologi nie można żyć bez serca. 
     Puścił ją.  Camille była wyraźnie zniesmaczona jego zachowaniem.
    - A więc wrócisz do niego? - spytała krzyżując ręce na piersi. 
    - To nie zmienia faktu, że chciał odebrać mi życie. 
    - Głupi jesteś! - Krzyknęła Camille. - Chłopak chciał żyć z tobą wiecznie! Doświadczać twojej miłości każdego dnia na nowo, ale ty nie chciałeś mu w tym pomóc. Musiał szukać sposobu an wieczne życie na własną rękę! Nie dziwię mu się, że postanowił się spotkać ze mną. Chciałaby, żeby kiedyś ktoś pokochał mnie tak bardzo jak ten chłopiec kocha ciebie... 
      Magnus był właśnie świadkiem czegoś niezwykłego. Camille zaczęła bronić Nocnego Łowcę, a do tego byłego chłopaka jej byłego chłopaka. Jej słowa nie wydawały się szczere.  
      - Pleciesz głupoty - warknął Magnus.  
      - Doprawdy? - zadumała sie kobieta. - On cie kochał bez względu na wszystko co robiłeś.  Bez względu na to, że nie miałeś dla niego czasu... Bez względu na to, że noce spędzałeś w papierach, a nie w łóżku... 
      - Kochał mnie tylko dlatego bo pomagałem jego przyjaciołom! 
      - Bez względu na to - Camille nie słuchała Magnusa - kim jest twój ojciec! Bez względu na to, że jest nim... 
      - Nie masz prawa wymawiać jego imienia! - Krzyknął Magnus. był cały czerwony an twarzy. - Nie masz prawa... Nie mam zamiaru słuchać tego co masz  do powiedzenia... Wychodzę - i rzeczywiście skierował się do drzwi. W czasie tej drogi usłyszał cichy głos Camille:
     - On cię kocha. Lecz dostrzeżesz to gdy już będzie za późno...

* * * 

     Czy możliwe było, że Instytut zmienił się zaledwie przez jeden dzień? Wydawał się inny.  Nawet jeśli było to jedynie złudzenie to budynek wydawał się bardziej wyniszczony niż ostatnio. Przeszedł przez bramę i wszedł po schodkach, zatrzymał się przed ogromnymi drzwiami. Wyciągnął rękę i niepewnie  dotknął grubego drewna. Było wilgotne, a metalowe zawiasy zimne. Każdy Nocny Łowca mógłby tu po prostu wejść. Ale on? Czarownik, dla niektórych pół-demon, może nawet bardziej niż jakikolwiek inny czarownik... 
     Nie planował tego lecz mocno zastukał w drzwi. Miał nadzieję, że nie zobaczy w nich Aleca. Miał nadzieję, że nie zobaczy w nich żadnej z osób zamieszkujących Instytut, jednak było to nieuniknione. Wyczekując otwarcia drzwi miał ochotę uciec. Ale nie zdążył, drzwi sie otworzyły. Zobaczył Maryse, była blada, oczy miała podkrążone. Wydawało się, że schudła. 
     - Magnus... - szepnęła, a jej oczy wypełniły się łzami z niewiadomego powodu. Skryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Czarownik stał nieco zmieszany.  Co prawda był przystojny, lecz nie aż tak by wywoływać płacz u matki jego byłego kochanka.
     - Maryse - odchrząknął. - Stało sie coś? 
     Kobieta uniosła już lekko zaczerwienione oczy.  Magnus chyba po raz pierwszy widział płaczącego Nocnego Łowcę.
     - Nie wiem... - odpowiedziała próbując się uspokoić. - Isabelle, Alec... -Oczy Magnusa sie rozszerzyły. - Jace... Clary... Nie ma ich. Zniknęłi. 
     Bane próbował logicznie myśleć. Wszyscy byli Nocnymi Łowcami... Mogli wybrać się na polowanie na demony, mogli dostać zgłoszenie... 
     - Nie zapominaj, że oni też są Nocnymi Łowcami, nawet jeśli teraz ich nie ma to wrócą. Przecież to wiesz.
     - Wiem... Ale nie zniosłabym tego gdyby coś im się stało.Nie po Maxsie. Nie po Robercie. 
     Wtuliła się w pierś Magnusa co go zaskoczyło. Stał nieruchomo, lecz po chwili objął kobietę i próbował ją uspokoić. Przypominała mu Camille.  Nie z wyglądu. Camille była blondynką, a Maryse miała włosy ciemne jak węgiel, jak włosy Aleca... Jej budowa ciała. Była drobną postacią, jej wzrost był niemal taki sam jak wampirzycy. Jednak Maryse była niesamowicie krucha. Wydawało się, że gdyby Magnus objął ją mocniej rozpadłaby się na tysiące kawałków. 
     Już spokojna odsunęła się od Magnusa. Otarła z policzków rozmazany tusz. Odchrząknęła.  Przybrała poważny wyraz twarzy, jakby teraz przypomniała sobie, kim jest dla niej Magnus. czarownikiem, który rzucił jej syna. Powinna go nienawidzić jednak czuła do niego sympatię, którą musiała zamaskować. 
     - Dziękuję - odsunęła się o kolejny krok. - Po co przyszedłeś? 
     - Nie wiem. Przyszedłem, bo nogi kazały mi iść w tę stronę. Nie mogłem ich lekceważyć - zacmokał. - Chyba powinienem już pójść. 
     - Nie przyszedłeś napić się herbaty, prawda? - mruknęła. 
     Bane spojrzał na nią zdumiony. 
     - Zapraszasz mnie na herbatę? - zdziwił się. 
     - A nie powinnam? - skrzywiła się nieco. 
     - Nie wiem.  - Zamyślił się. - Jestem Wysokim czarownikiem Brooklynu. Żyję ponad osiemset lat. Ale nigdy nie zostałem zaproszony na herbatę  w Instytucie. W towarzystwie Nocnej Łowczyni. 
     - Czyli się zgadzasz? 
     - Tak. 
     - Zapraszam - wskazała na drzwi. Magnus niepewnie przed nie przeszedł. 
     Potem podążył za Maryse do kuchni. Usiadł na krześle i przyglądał się kobiecie gdy grzebała w szafkach w poszukiwaniu herbaty. Przypomniał sobie o Isabelle, która nie potrafiła zrobić nawet dobrej herbaty...
     - Mam nadzieję, że twoja córka nie odziedziczyła talentu kucharskiego po tobie... 
     Maryse się zaśmiała. 
     - Isabelle nie potrafi gotować. Nie uczyłam jej tego, bo nie chciałam by zamiast walczyć siedziała w kuchni. 
     Bane wykrzywił usta w nieprzyjemnym grymasie. 
     - O tak, Isabelle dużo lepiej walczy niż gotuje. 
     Maryse postawiła dwa puste kubki na stole. 
     - Mam kubki - stwierdziła. - Ale herbata się skończyła. 
     - To nie problem. 
     Pstryknął palcami, a gorąca herbata w magiczny sposób zaczęła napełniać naczynia.

* * *

      Było cicho i ciemno gdy Maia szła korytarzami opustoszałego komisariatu. Weszła do jednego z pomieszczeń. Siedział w nim Luke. Pochylony nad biurkiem, głowę opierał na dłoni. Nie reagował na głos dziewczyny. Gdy podeszła do niego zorientowała się, że śpi. Nigdy nie sądziła, że zakradnięcie się do głowy nowojorskiej sfory wilków może być tak łatwe.  Przed nim leżały rozrzucone kartki. Listy. Zapisane idealnym pismem, lecz przekreślane tysiące razy dlatego też miały nieco niechlujny wygląd. Wzięła jeden z listów i choć wiedziała, że nie powinna zaczęła czytać. 

      Do: Jocelyn Morgerstern 

      Nie wiem co powiedział ci Valentine, ale ...
    Chciałem ci tylko powiedzieć, że Valentine kłamie. Wiem, że to twój mąż, ale nie powinnaś go słuchać.
Sprawił, że twoje dziecko stało się potworem, chcesz żeby to samo uczynił z drugim. Jaocelyn, ja... 
     Nie chciałem odchodzić, ale on mnie przekonał. Powiedział, że teraz jestem zagrożeniem. Dał mi sztylet, bym się zabił, ale nie zrobiłem tego, zostałem głową sfory i... 
     Ja żyję i chciałbym, żebyś powiedziała to Amatis, ona musi wiedzieć, że 
     Valentine planuje coś okropnego, nie możesz mu w tym pomóc. Musisz uciec. Ale... 
     Chciałem cię jedynie poinformować, że żyję. Nic... nie do końca nic mi nie jest, ale jestem bezpieczny w przeciwieństwie do ciebie. Proszę... Wiedz, że żyję, a Valentine cię okłamał. 

Lucian Graymark   Luke Garroway

     - Nigdy ich nie wysłałem - Maia aż podskoczyła. Obok niej stał Luke. jego ciemne włosy były w lekkim nieładzie. Patrzył na nią nieco zaspanymi oczami, w których nie dostrzegała gniewu. 
     - Ja przepraszam - odłożyła list na biurko. - Nie chciałam... Tak wyszło... 
     - Spokojnie - uśmiechnął się słabo. - Nie jestem zły. 
     -  Nie jesteś? - zdziwiła się. Z jednej strony Luka trudno było wyprowadzić z równowagi, ale te listy to była jego prywatna rzecz, jego wspomnienia zaklęte w słowach. 
     - Nie. Chyba powinienem je komuś pokazać, bo zwariuję czytając je w samotności. - Przerzucił stertę listów i wziął kolejny. Tym razem mniej pokreślony, ale pismo było krzywe. Jakby pisząc ten list cały drżał. - Pisałem niemal do każdego. - Wręczył Mai jeden z listów. - Do Amatis. Do Valentina. Do Jocelyn. Do Maryse Lightwood. Do Penhallowów. Do Herondale'ów. Chciałem ich ostrzec, ale nie miałem odwagi wysłać żadnego listu. nawet gdybym to zrobił Valentine przekonałby ich, że zmieniłem się w wilkołaka i zwariowałem sam w dziczy. 
    Maia zaczęła czytać list. 
   
    Do: Valentine Morgenstern

    Nie uda Ci się odebrać Kielicha Clave, jest dobrze strzeżony. Nawet z pomocą Kręgu. Wiele z Was zginie. Nie masz prawa narażać ich dla własnej korzyści
    Nie zależy Ci na Kręgu. Chcesz dostać jedynie Kielich i władzę
    Nie pozwolę Ci narazić Krąg dla Kielicha. Nie możesz zmuszać Nocnych łowców do występku w Prawie. Dosięgnie Cię sprawiedliwość. Jeśli nie zginiesz podczas Powstania obiecuję, że zabiję cię osobiście Valentinie Morgenstern. Bez względu na to czuje do Ciebie Jocelyn. Zasługujesz na śmierć. 

Lucian Graymark   Luke Garroway 

     - Ale wtedy zrozumiałem, że on ich do niczego nie zmusza. Oni robią to z własnej nieprzymuszonej woli. Uważali go za kogoś wspaniałego. Za kogoś kto może dać im lepsze życie. Tymczasem sprawił z niego piekło - Wziął kolejny list i wręczył go Mai. Ten nie był w ogóle pokreślony. - Nie mogłem im pomóc.
     - Ale ostatecznie powstrzymałeś Powstanie... Valentine zniknął. 
     - O tak, powstrzymałem Powstanie, ale Valentine nadal żył. Uciekł gdy tylko  zobaczył masę Podziemnych. Nie pomógł swoim ludziom zwyciężyć. Kapitan powinien pozostać na własnym statku do samego końca i zginać razem z załogą. Nie powinien uciekać jak zwykły tchórz. 
     - Valentine był tchórzem - stwierdziła. - Upozorował własną śmierć, bo bał się, że Clave będzie go szukać. Wychowywał dwójkę dzieci. Zrobił z nich broń zagrażającą światu.  
     Luke milczał przez dłuższy czas więc Maia zaczęła czytać. 

    Do: Herondale'ów  
    
    Stephenie jestem pewien, że choc ty masz dość oleju w głowie. Że nie wierzysz w słowa Valentina. Co wam obiecał? Władzę aż do śmierci? Bezpieczne życie u jego boku? Nie dostaniecie tego! Valenntine to oszust! Dla władzy poświęciłby własną rodzinę. To on zwyciężyć. Nie WY, tylko ON
    Celine ty powinnaś mnie posłuchać. Jesteś w ciąży, nie możesz narażać się na śmierć.  Valentine was zniszczy.  Rozdepcze jak stado mrówek! Niewartych niczego robaków! Jak Podziemnych! Jestem pewien, ze wiecie, że jest do tego zdolny! 
     Sprzeciwcie mu się zanim będzie za późno. 

Lucian Graymark 

      - Dwie maszyny do zabijania... Jednak nie bez powodu pozbył się Jace'a. Sądził, że jest z byt słaby. Jace nie mógłby... 
      - Ostatnimi czasy dużo się zmieniło. Jace także. - Wyprostowała się. - Był sługą Sebastiana... jestem pewna, że teraz pragnie go zabić choćby oznaczało to zniszczenie świata... 
      - Nie. Jace nie mógłby... 
      - Nie możesz patrzeć na to obiektywnie  - spojrzała prosto w jego niebieskie oczy. Teraz miały kolor jeziora Lyn. Chociaż Maia nie była Nocnym łowcą, to na samą myśl o trzecim z Darów Anioła - lustrze - wzdrygnęła się. - Traktujesz Jace'a jak własnego syna. Jak Clary. Czy sądziłbyś, że Clary mogłaby zniszczyć świat? 
      Luke nie odpowiadał. Patrzył na swoje buty. Clary z całą pewnością miała dość odwagi i siły, by zniszczyć wszystko co zostało dane im przez Boga. Jednak czy zdobyłaby się na tak okrutny czyn? Oczywiście,  że. Clary od zawsze była miła i uczynna. 
      - Nie - odpowiedział. 
      - Więc nie wierzysz także by Jace mógł zrobić coś takiego. 
      Jednak Maia nie była pewna czy nie wierzy. Wierzył. Na pewno wierzył lecz jednak nie zebrał w sobie dość siły by wypowiedzieć te słowa na głos. A Jace... Maia nigdy nie wiedziała po której stronie stoi. Był z nimi. Pomagał im. Wspierał dobro. Lecz jego zachowanie wydawało się tajemnicze i przerażające. jak zachowanie Sebastiana... 
       Myśli Mai zostały przerwane gdy Luke wcisnął jej do rąk kolejny list. Spojrzała na niego lekko zaskoczona. Był niesamowicie chętny do dzielenia się swoją przeszłością. Może rzeczywiście wariował? Ale nie wyglądał na wariata. Może włosy była trochę potargane, na twarzy ponad tygodniowy zarost, a ubrania brudne i poszarpane... 
       - Dlaczego to robisz? 
       - Co? 
       - Dlaczego każesz mi to czytać? Dlaczego opowiadasz mi o tym co się zdarzyło już dawno? Przecież to nie powróci... 
       - Przeczytaj to, proszę - Ton jego głosu był niczym rozkaz, jednak dodał jedno słowo: proszę. Co prawda niezbyt zmieniło rozkaz w prośbę, ale  Maia go posłuchała. Czuła, że powinna go posłuchać. 

       Do: Amatis Herondale 

      Przepraszam cię. Przepraszam, że opuściłem, że zniknąłem bez słowa. Nie wiem co powiedział ci Valentine, ale zapewne, że nie żyję. To nieprawda. Nie jestem już tym samym człowiekiem, którym byłem kiedyś. Zmieniłem się. Nie jestem już Nocnym Łowcą.  Jestem wilkołakiem. Nie mogę już mieszkać w Aliciante, ale chcę, żebyś wiedziała że  ja wciąż cie kocham. Kocham i będę kochał. Nie myśl, że jestem niepotrafiącym kochać demonem, bo to nieprawda. Choć nie zdziwiłbym się gdybyś tak myślała. Ale proszę cię, żebyś mnie nie nienawidziła. Żebyś nie myślała, że nie żyję... Nie chcę cię stracić na zawsze. 

Twój brat 

     - Przez Valentina straciłem ją. Myślałem, że już nieodwracalnie. Jednak odzyskałem ją. - Zacisnął dłonie w pięści. - Przez Jonathana straciłem ją ponownie. Nie pozwolę mu by zniszczył cały świat. On jest jeszcze gorszy niż jego ojciec! Jednak tak bardzo go przypomina... Postępuje tak jak on, lecz tysiąc razy bardziej niebezpiecznie. Chce spalić cały świat, lecz nie uda się mu to. 

* * *

    Gdy Jordan wstał było jeszcze ciemno. Słońce było skryte za horyzontem. Na ulicach było niemal całkowicie cicho. Simon jeszcze spał. Wyglądał jak dziecko. Z ręką podłożoną pod policzek, z podciągniętą do góry koszulką i włosami zawiniętymi w loczki. 
    Chłopcy są słodcy gdy śpią, pomyślał. 
    Rzadko zdarzało mi się zachwycać tą samą płcią, a tym bardziej Simonem, który jednocześnie był zwyczajny i niesamowicie nadzwyczajny. Kiedyś spotykał się z Maią. Jordan wciąż dziwił się dziewczynie, że wolała właśnie jego od wampira (Chodzącego za Dnia, niegdyś ze znakiem Kaina, chroniącym go przed wszystkim) z idealnymi rysami twarzy, pięknymi oczami koloru płynnej czekolady i uśmiechem jakiego nie powstydziłby się żaden model.
    Jednak charakter Simona pozostawiał wiele do życzenia. Może i był słodki i zabawny, ale także niesamowicie irytujący, a czasem nawet podobny do Jace'a, który od czasu do czasu nawet w Jordanie wzbudzał lęk.  Nie tylko charakter Simona był nieznośny. Chcesz mieć Simona jako swojego chłopaka? Musisz przyjąć pakiet dodatkowy. Clary, która wydawała się dla niego ważniejsza niż ktokolwiek. 
     Jordan go podziwiał. Przez tak wiele lat w jego sercu gościła ta sama osoba. I choć Clary nie odwzajemniała jego uczuć to Simon nigdy jej nie zostawił w potrzebie. 
      Pokręcił głową i wciągnął na siebie szare jeansy. Potem jaskrawy T-shirt. Zjadł kanapkę i wyszedł z domu z skórzaną kurtką w ręku. na dworze było zimno. Grudzień. Nieco zwariowany miesiąc. Większość ludzi biega po sklepach szukając prezentów dla swoich bliskich. Jordan zdał sobie sprawę, że odwiedził to miejsce z tego samego powodu. Szukał prezentu dla Mai. Lecz co można kupić niezależnej Kobiecie Kot, a w tym przypadku Kobiecie Wilk.
      Stanął przy stoisku z płytami i zaczął je przeglądać. Jednak jego główną uwagę przyciągały najróżniejsze ozdoby dookoła.  Kolorowe łańcuchy. Kolorowe bańki. Lampki choinkowe. Masa choinek. Świąteczne piosenki śpiewane przez karły. Zapach cynamonowych pierniczków. 
      Nagle coś pociągnęło go za kurtkę. Gdy spojrzał w dół zobaczył małą dziewczynkę.  Miała czapeczkę z pomponami i bordowy płaszczyk. Patrzyła na niego niemal czarnymi oczkami. Na policzkach miała wypieki, a jej ciemne włosy falowały wokół twarzy. 
       - Oć - powiedziała i pociągnęła go za sobą. 
       Jordan ledwo zdążył odłożyć oglądana płytę, uśmiechnąć się do sprzedawcy i rzucić:
      - Na razie dziękuję.

      Szli przez tłum ludzi. Dziewczynka podskakiwała i nuciła jakąś nieznaną mu piosenkę. Tanecznym krokiem przepychała się pomiędzy nogami mężczyzn i kobiet. Jednak wszyscy swój gniew skupiali na Jordanie. Rzucali mu gniewne spojrzenia i wygrażali. ten jedynie uśmiechał się krzywo i ciągnięty przez dziewczynkę zmierzał w nieznane. 
      Gdy zamierzał już przerwać to przedstawienie. Zatrzymali się w ciemnym zaułku. dziewczynka przestała nucić i uśmiechnęła się... jak demon. Jordan wytężył wzrok. Teraz dziewczynka nie była już dzieckiem. W miejscu gdzie powinny znajdować się oczy ziały ogromne czarne dziury. Jej ręce zmieniły się w macki, którymi machała na wszystkie strony próbując dosięgnąć chłopaka. 
     Jordan nie zamierzał czekać na powolną śmierć. po chwili przed demonem stał już szczerzący zęby wilk. Dziewczynka nie wydawała się zagrożeniem. Machała jedynie mackami na wszystkie strony. Nie trudno było dostać się do jej szyi. Jordan skoczył, a jego zęby zatopiły się w szarawej skórze. 
      Nigdy nie miałem czegoś tak ohydnego w ustach, pomyślał. Długo będę to pamiętać... 
      Dopiero gdy głowa demona oddzieliła się od ciała usta się otworzyły i wydobył się z nich głośny i przeraźliwy krzyk. Głośny, typowo demoniczny i nieprawdopodobny bo głowa od dłuższego czasu leżała samotnie. Wtedy oczy dziewczynki skierowały się na Jordana. 
      - Świat jest zmienny - wychrapiał. - Czuję to w wodzie! Czuję to w ziemi! Czuję o w powietrzu! Wszyscy będą martwi! - I znikł. 

* * *
 
    Jocelyn siedziała w kuchni Luke'a. Nerwowo bębniła palcami o blat. Martwiła się o Clary. Nie pojawiła się w domu od...
     Zadzwonił telefon. Jocelyn natychmiast do niego podbiegła i odebrała. 
    - Clary? - zapytała. 
    Przez chwilę nie słyszała nic. Potem cichy oddech, który zmienił się w szloch. 
    - Nie. Tu Maryse. 
    Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała kobiety. Dzwoniła już do Maryse z pytaniem czy Clary jest w Instytucie jednak kobiety nie było w Instytucie. Powiedziała, że ostatnio widziała Clary z Aleckiem, Isabelle i Jace'em. Ostatnie imię mogło oznaczać jedynie kłopoty. Już nie raz będąc "bezpieczna" z Jace'em Clary wpadała w kłopoty. Ale tym razem mogło stać się innego. Coś strasznego.   A teraz oddzwania. Płacząc. Jocelyn obawiała się najgorszego.  Co mogła tam znaleźć? Ciała swoich dzieci? Ciało Clary? Odpędziła od siebie tą myśl. A może zdemolowany Instytut? A może nie zobaczyła niczego? Dzieci nie było, Instytut był nienaruszony. To by było najgorsze. Niewiedza była najgorsza. 
     - Co cię stało? - zapytała ze ściśniętym gardłem. Serce jej łomotało. Chyba nie chciała poznać odpowiedzi. Na pewno nie chciała poznać odpowiedzi. 
     - Nie... nie wiem - powiedziała cicho. Nawet przez telefon Jocelyn wiedziała, że Maryse jest w takim samym stanie jak ona. Obydwie straciły juz jedno dziecko. Lecz okoliczności były inne. Jocelyn swojego dziecka nienawidziała. Uważała go za potwora. A Maryse swoje dziecko kochała. jej dziecko zabił właśnie syn Jocelyn. Poczuła się jeszcze gorzej. Jakby jechała kolejką górską. jej żołądek wywrócił się  do góry nogami. Cała zbladła. Oparła się o ścianę. - Isabelle... Alec... Nie ma ich. 
     - A Clary? Co z Clary? - Dopiero później zdała sobie sprawę z tego, że było odrobinę niegrzeczne wypytywać się jedynie o swoją córkę nie zważając na rozpacz Maryse, lecz w tym momencie sie tym nie przejmowała. 
     - Jej też nie ma - głos jej się łamał. - Nikogo nie ma. 
     Zpadało długie milczenie podczas którego obie kobiety próbowały się uspokoić. Jocelyn udało się to szybciej bo odchrząknęła i powiedziała: 
     - Zna... Znajdą się. 
     Chyba ci nie uwierzyła, szepnął cichy głosik w głębi jej głowy. 
     W jej gardle powstała ogromna gula, której nie sposób było się pozbyć. 
     Ja sama sobie nie wierzę, pomyślała. 
     - Dobrze - powiedziała Maryse ku jej zaskoczeniu. - Skoro tak mówisz to... Wierzę ci. - Przerwała. - Tak. Wierzę. 
     Rozłączyła się. Jocelyn opadła na krzesło. Pomyślała o Jasie. Nikt się o niego nie martwi. A on także zniknął. Zniknął? Tak zniknął. Maryse powiedziała: Nikogo nie ma. Jocelyn chyba po raz pierwszy zaczęła współczuć chłopakowi. Zrozumiała jak dobrze jest mieć kogoś komu na nas zależy. Naprawdę zależy. Jace miał kogoś takiego. Isabelle, Clary, Aleca.  Przede wszystkim Aleca, ale oni wszyscy zniknęli. 
    Znów zaczęła bębnić palcami w stół. Miała ochotę się rozpłakać. Jak małe dziecko. Wciąż płakać i płakać dopóki kto nie da jej lizaka. Jednak w tym przypadku lizakiem była Clary. 
     Wtedy okno wyleciało z nawiasów i zderzyło się z Jocelyn. Wraz z odłamkami szkła spadła na podłogę. Coś ciepłego spływało po jej twarzy. Krew. Oczywiście, że to była krew! Leżała na podłodze i próbowała zatamować krwawienie. Dobrze, że nie wstała bo wtedy przez wybite okno do pomieszczenia dostał się ogień. Tak jakby tuż przed domem wybuchła bomba. Ogień próbował dostać sie do środka ze wszystkich stron. Wszystko szumiało i dudniło. Jocelyn skryła twarz w dłoniach i po prostu leżała. 
     Po chwili wszystko ustąpiło. W kuchni było gorąco. Ściany i wszystkie przedmioty były pokryte sadzą. Niektóre jeszcze się paliły. Jocelyn wyciągnęła nogę spod stołu, który ją przygniatał. Doczołgała się do telefonu. podniosła słuchawkę chcąc zadzwonić po pomoc, ale jedyne co usłyszała to śmiech. Podobny do tego, który słyszała przez połowę swojego życia. Tak śmiał się Valentine. 
     - Ogień, ogień, ogień - zaśmiał się Jonathan. Jego głos był donośny. Mógłby przeciąć szkło, a już na pewno złamać serce kochającej matki. Znów się zaśmiał, tym razem bardziej ludzko.  - Ogień opanuje świat.

________________________________________________
Uch skończyłam xd krótko mówiąc: zaczyna się dziać. Rozdział wcześniej niż zwykle bo ferie! xd <33 a poza tym jutro wyjeżdżam i nie bd miała dostępu do neta więc... no. xd  Mam nadzieję, że jak poprzednie rozdziały ten też wam się spodoba i pozostawicie takie miłe komentarze ;)))

16 komentarzy:

  1. I co mam pisać? Jesteś genialna! Nic dodać nic ująć. Dziękuję, że dodałaś ten rozdział :D Bardzo mi się podoba, z resztą jak każdy inny ;) Teraz będę czekała z niecierpliwością na następny ^^
    Pozdrawiam i życzę weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jej dziękuję ;3
      następny pojawi się pewnie dopiero pod koniec stycznia bo na razie na komie tylko jestem ;c

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow. Tyle mogę powiedzieć. Nigdy nie czytałam tak dobrego bloga. :D Podziwiam twą zacną wyobraźnię. I pomyśleć że sadziłam że to ja mam taaaaaaaaaaaaak wybujałą wyobraźnię. :D pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm… Mnie się podobało. Jestem ciekawa, co Sebastian kombinuje…

    OdpowiedzUsuń
  5. dziewczyno rozwalasz system <333 Myślę, że nawet Cassie nie powstydziłaby się takich pomysłów ;xx już się nie mogę doczekać następnego rozdziału... no i co z tą Jasmine? XD
    twoja stała czytelniczka, pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe xd nie no do Cassie to ja się porównywać nie mogę ;3 Jestem pewna, że jej CoHF będzie dużo lepsze ;x

      Usuń
  6. Jezuu <33 piszesz świetnie i mam nadzieję, że nie za szybko znudzi ci się pisanie i doprowadzisz nas do końca tej histori ;x czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  7. To tak podsumowując:
    - jesteś Genialna! G-E-N-I-A-L-N-A!!! (tak musiałam to przeliterować ;) ), jeszce Dary Anioła mnie tak nie zafascynowały!
    - Co też ten Sebastian kombinuje ? No a co z Jasmine ? Gdzie oni się wszyscy podziali ?
    - A te listy co pisał Luke, perfecto! Nawet gdzie nie gdzie to prawie sie popłakałam!
    - Magnus! Proszę wróć do Alec'a! On bez ciebie nie potrafi żyć! Czemu musisz to robić ?
    To tyle. Czekam na kolejny rozdział. Dużo weny i czasu. Masz doprowadzić ta historię do końca, bo jak nie to się policzymy! To do następnego rozdziału, kuzynko! Sayonara!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak podsumowując:
      - przecież ja to wiem xd
      - hm.. co Sebastian kombinuje? xd za jakieś 2 rozdziały wszystko powinno się wyjaśnić ;x oj zobaczysz niedługo xd wszyscy wrócą
      - aż tak wzruszają? ;o
      - niczego nie obiecuję co do nich xd
      no i po raz kolejny dziękuję za te zasłużone komplementy ;xx

      Usuń
    2. Podsumowując =P :
      - Musiałam ci przypomnieć
      - Nie mogę się doczekać
      - No pewnie! Normalnie jakby to on pisał, aż tak sie w czułąś w jego postać ?
      - szkoda =(

      Usuń
    3. Podsumowując xd :
      - no dziękuję ;x
      - ja też ;3
      - może troche xd
      - nom ;cc

      Usuń
  8. Jesteś wspaniała ! Piszesz świetnie, bajecznie, wyśmienicie, genialnie, kapitalnie , nadzwyczajnie !!!!!!!!!!!!!!!! Ja juz więcej nie mam słów. Ale teraz się dzieje. I właśnie, gdzie Jasmine ? Ja szczerze mówiąc nie ubóstwiam Jasmine , tylko Jace'a i Clary <333333 ale co z nią ? I super, że wrócą, bo ja ich kocham ! Nie wiem, co jeszcze napisać ...A, po prostu ja się dziwię, że jest ktoś kto może, a nawet musi się porównac do Cassandry Clare ! Naprawdę, wchodzę niemal codziennie żeby zobaczyć nowy rozdział, choć wiem że muszę poczekać, ale nie mogę się powstrzymać ...
    PS. Katastrofa jakaś że następny rozdział będzie dopiero pod koniec stycznia !!!!! Ja nie wytrzymam ! He he
    Twoja stała czytelniczka ( o czym wspomniałam )
    KLAUDIA <33333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle gdy czytam twoje komentarze to się szczerzę do monitora xd <33
      Bardzo mi miło, ale z Cassie chyba nikt się nie może równać xd hehe
      Co do Jasmine to w następnym rozdziale powinno się wszystko wyjaśnić ^^ przynajmniej większość
      A co do następnego rozdziału to postaram się go dodać wcześniej ^^
      Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję <333

      Usuń
  9. Wiesz co? tak to czytam i z każdą chwilą czuję sie lepiej, albo gorzej! bo jeszcze nie wiem do czego to wszystko prowadzi ;cc i pomyśleć że znalazłam tak wspaniałego bloga przez facebooka ^^

    OdpowiedzUsuń

Yuki secretartwork