poniedziałek, 4 sierpnia 2014

21 Problem Rajskiego Ognia

 "  - Daj mi miecz - rzekł władczym tonem, unosząc wyżej głowę i wyciągając rękę. - Daj mi go, Clary. 
    - Chcesz go? 
    Uniosła Wspaniałego tak, jak on sam ją uczył, balansując nim w dłoni, choć był ciężki. Ogień zapłonął jaśniej, wydawało się, że poszybował w górę i sięgnął gwiazd. Jace stał od niej na długość miecza, jego złote oczy przepełniało niedowierzanie. Nawet teraz nie przyjmował do wiadomości, że ona może zrobić mu krzywdę, naprawdę go zranić. Nawet teraz
    Clary wzięła głęboki oddech. 
    - Weź go. 
    Zobaczyła, że jego oczy zaczynają się jarzyć jak tamtego dnia nad jeziorem, i wbiła w niego miecz, jak Valentine. Zrozumiała, że tak musi być. Umarł właśnie w ten sposób, a ona wyrwała go śmierci. I teraz śmierć po niego wróciła. 
    Nie można oszukać śmierci. Na koniec ona odzyska to, co należy do niej.
    Wspaniały wbił się w jego pierś, zazgrzytał o żebra, a Clary poczuła, że zakrwawiona dłoń ślizga się na rękojeści, pięść uderza w ciało. Zamarła. Jace się nie poruszył,a ona nadal ściskała Wspaniałego, aż krew zaczęła płynąć z rany." - Cassandra Clare, Miasto Zagubionych Dusz



     - Nie mogę - powiedział Simon, a jego głos był coraz mniej ludzki. Oczy płonęły dzikim brązem. A Isabelle po raz pierwszy nie uważała go już za kruchego i słabego chłopca, którego to właśnie ona musiała zawsze bronić. Zobaczyła silnego wampira, który postępuje słusznie, ale okrutnie. Teraz to nie ona musiała go bronić, nie potrafiła go zatrzymać. Był tak pewny siebie. Świecił tak jasno, a jednak niewystarczająco by mogła przyznać mu rację i pozwolić mu udać się na pewną śmierć. - Oczywiście, że nie mogę. Ale czy naprawdę sądzisz, że ma to teraz jakiekolwiek znaczenie? Cały świat Nefilim może zostać zniszczony jeśli wampiry przyłączą się do Sebastiana, a on już bez tego jest nie do pokonania. Zrozum. Nie potrafię... Nie mogę tu zostać ze świadomością, że jeśli zostanę przy ukochanej osobie, mogę zabić ją i cały jej świat.
     Jego słowa wydawały się takie mądre. Rozsądne. Jakby myślał nad tym przez całą nos, a obudził się dopiero gdy miał już doskonale ułożony plan. Gdy wszystkie szczegóły były już na swoim miejscu, a jedynym problemem była Isabelle, która nie należała do kobiet uległych. A swoją determinację okazała wręcz natychmiast przyciskając gwałtownie Simona do drzwi. Pomimo szpilek musiała wspiąć się lekko na palce by szepnąć wprost do ucha Simona:
     - Nie chcesz, żebym zginęła, bo ci na mnie zależy - szepnęła, a po jej policzku spłynęła łza. - Nie pozwolę ci tego zrobić bo mi także zależy na tobie. - Łza kapnęła na odsłonięty obojczyk Simona, jej ciepło sprawiło, że zadrżał. Był wampirem, ale czuł ciepło bijące od ciała Isabelle. Czuł jej dotyk na swojej skórze. Czuł jej wilgotne usta poruszające się przy jego szyi. Ciepły oddech muskający jego ucho. Jej słodki zapach, tak odurzający jak mało które damskie perfumy... - Zrobię wszystko, ale nie pozwolę ci stąd wyjść. Rozumiesz?
     - Rozumiem - z powodu ogromnej guli, która nagle urosła w jego gardle zdołał wypowiedzieć jedynie to jedno słowo, chociaż i tak nie zabrzmiało ono perfekcyjnie. Przypominał raczej trzylatka dopiero uczącego się mówić, trzylatka z poważną wadą wymowy.
     Isabelle chwyciła go za nadgarstki i zdecydowanym ruchem pociągnęła za sobą. Najwyraźniej nie przewidziała tego, że refleks Simona znacznie się pogorszył z powodu jej uwodzicielskiego głosu i zachowania. Zaplątał się we własne nogi i przewrócił na Isabelle. Na szczęście łóżko znajdowało się całkiem blisko dzięki czemu lądowanie nie było twarde.
     Simon podniósł się lekko na łokciach, na tyle na ile pozwalały mu na to dłonie Isabelle. Oddychając ciężko spojrzał w jej ciemne oczy, które jak już kiedyś zauważył nie były całkowicie czarne lecz pokryte ledwie widocznymi złotymi plamkami.
     - Więc powiedziałaś - zaczął z trudem przełykając ślinę - że zrobisz wszystko,ale nie pozwolisz mi stąd wyjść. Miałaś na myśli dosłownie wszystko?
     - Nie jestem pewna czy mówiąc "wszystko" mamy na myśli te same czynności...
     - Możemy się przekonać - mruknął Simon zatapiając twarz we włosach Isabelle i całując delikatnie w szyję.
     Na pytania typu: Czy oboje tego chcemy?, było już zdecydowanie za późno gdy smukłe palce Isabelle zacisnęły się na koszulce Simona i jednym płynnym ruchem pozbawiły go jej. jedyny ślad jaki po niej pozostał to nieznacznie zmierzwiona fryzura, na szczęście Simon nie był Magnusem i nie przerwał tak cudownej chwili by poprawić swój wygląd i prawdopodobnie zużyć pół opakowania żelu do włosów.
     Nogi dziewczyny szybko oplotły Simona w pasie pozostawiając niewielką przestrzeń do ruchu. Pomimo to Simonowi w jakiś sposób udało się pozbawić Isabelle górnej części garderoby i dosięgnąć jej ust. Jak się niemal natychmiast przekonał Isabelle nie należała do kobiet cierpliwych. Przygryzła wargę Simona, tak, że oboje poczuli w ustach słony posmak. Jednak w ostatnim czasie oboje mieli stały kontakt z krwią dlatego też żadno z nich nie zwróciło na to najmniejszej uwagi.
     Isabelle zatopiła dłonie we włosach Simona mierzwiąc je jeszcze bardziej. Niestety pocałunek nie zdołał się przerodzić w nic więcej, gdyż przerwał im czyjś oburzony głos:
     - Simon! Złaź z mojej siostry!
     Chłopak natychmiast znalazł się na podłodze obok łóżka jakby Isabelle go odepchnęła. W sumie nie do końca była to nieprawda, bo dziewczyna zareagowała znacznie szybciej niż Simon. oszołomiony spojrzał na otwarte drzwi w których stał Alec. Włosy miał w jeszcze większym nieładzie niż Simon. Doły pod oczami, co wcale nie sprawiało, że wydawał się mniej wściekły. Jeansy wyglądały na nim jakby były o dwa rozmiary za duże, a sweter wyglądał jak po starszym bracie.
     - Próbowałam go zatrzymać - powiedziała natychmiast Isabelle, ale gdy tylko wypowiedziała te słowa zdała sobie sprawę z tego jak głupią wymówkę wykorzystała. Zerknęła ukradkiem na Simona, ale ten jedynie wzruszył ramionami, jakby mówił: To twój brat. Ty musisz sobie z nim poradzić.
     - Zatrzymać? - warknął Alec. jak widać także uznał tą wymówkę za głupią. - Na Anioła, Isabelle, istnieje na to tysiąc innych sposobów!
     Isabelle natychmiast naciągnęła z powrotem bluzkę i rzuciła Simonowi jego, mając nadzieję, że ma dość oleju w głowie by ją założyć i uciec przez najbliższe okno.A jednak okazało się, że wampiry nie słyną z inteligencji.
     - Alec, nie jestem dzieckiem - jęknęła Isabelle. - Już nie raz widziałeś jak umawiam się z chłopcami. Nie rozumiem dlaczego Simon aż tak cię irytuje.
     - Bo znam ciebie. I znam jego. Wiem czego oboje oczekujecie od związku. Wasze oczekiwania w żaden sposób się nie pokrywają. A ja nie chcę, żebyście oboje cierpieli.
     Simon co chwilę patrzył to na Aleca, to na Isabelle. Rodzeństwo wymieniało spojrzenia, a mu przez chwilę wydawało się, że rozmawiają bez użycia słów. Była to jedna z najdziwniejszych sytuacji w jego żuciu. Nie wiedział czy powinien się odezwać czy też milczeć. Gdy już miał wyjść Isabelle uprzedziła jego ruch. Szybkim ruchem zabrała kurtkę z łóżka Aleca, po czym wstała i mówiąc:
     - Nie mów mi co mam robić - trzasnęła drzwiami.

* * *

     Isabelle wyszła z pokoju Aleca nie mając szczególnego plan dokąd się udać. Po prostu stanęła w holu i oparła się o ścianę. Odetchnęła głęboko i zsunęła się na podłogę. Skryła twarz w dłoniach i miała ogromną ochotę się rozpłakać. Ale jedyne co jej na to nie pozwalało to bycie Nocną Łowczynią. Musiała być twarda. To ona miała pocieszać innych w trudnych chwilach, nie mogła być pocieszaną. 
     - Isabelle - gdy usłyszała swoje imię natychmiast podniosła głowę i ujrzała Clary, nie specjalnie poprawiło to jej humor. - Nic ci nie jest? 
     - Nie - szepnęła i znów schowała twarz w dłoniach. 
     - Chodzi o Simona? - nie odpuszczała. Usiadła obok Isabelle.
     - Nie, nie chodzi o Simona - odpowiedziała bez zastanowienia. - Z Simonem jest wszystko w porządku... Ale nie jest. Nie, chodzi o Simona. Ale bardziej chodzi o Aleca. - Westchnęła głośno.- Clary, ja już nie wiem co mam robić. Zależy mi na nich wszystkich tak samo. Nawet na Jasie. Ale gdy jeden chce ratować drugiego, sam naraża się na śmierć. - Patrzyła pustym wzrokiem w ścianę przed sobą. - Alec to mój brat, oczywiście, że go kocham. Jace od zawsze był dla mnie jak brat i nie mogłabym go nie kochać. A Simon... Simon jest dla mnie tym kim Jace jest dla ciebie. Nie mogę chronić ich wszystkich na raz. To mnie dobija. 
     - Izzy, nie musisz ich chronić - stwierdziła Clary przytulając ją jednym ramieniem. - Zrozumiałam to jakiś czas temu. Oni wpadają w kłopoty i nic na to nie poradzisz. Wszyscy trzej są jak magnezy. Magnezy przyciągające kłopoty. Dwa razy widziałam jak Jace umiera. I w końcu zrozumiałam, że za trzecim razem nie zdołam już nic zrobić. Śmierć domaga się go na własność i muszę przyznać, że ją rozumiem. - Westchnęła i spojrzała w sufit by pohamować strumień łez. Choćbym nie wiem jak bardzo bym go kochała nie zdołał go wydrzeć śmierci... 
      - Ty nic nie rozumiesz - przerwała jej brunetka. - Twój przyjaciel chce dać się zabić by ratować twojego chłopaka!

* * * 

     - Kochasz Isabelle, prawda? - spytał cicho Alec gdy chłopak zamierzał już opuścić jego pokój. 
     Simon zacisnął dłoń na klamce, tak że zbielały mu knykcie, ale nie zamierzał otworzyć drzwi. Stał bez ruchu zastanawiając się nad odpowiedzią, która zadowoli Aleca.
     - Oczywiście, że ją kocham - odpowiedział bez zająknięcia. - I właśnie dlatego muszę to zrobić... 
     I bez zbędnych wyjaśnień opuścił z pokój. 

* * *

     Jace znieruchomiał wpatrzony w Brata Zachariasza, który ani trochę nie przypominał Cichego Brata. Bez szaty do ziemi, kaptura na pokrytej runami głowie, zaszytymi ustami i oczami pełnymi pustki Cichy Brat wyglądał jak przeciętny Nocny Łowca. Wydawał się być tak łagodny, że z powodu jego obecności w bibliotece, pomieszczenie wypełniła tajemnicza aura podnosząca na duchu każdego kto do niej wszedł.
      Zachariasz uśmiechnął się słabo odwracając się z powrotem do okna. Wpatrywał się w nie jakby oczekiwał powrotu dawnego przyjaciela, a jednak wszyscy, których znał Zachariasz zapewne byli martwi od lat. Serce Jace'a wypełniła dziwna pustka, która najwyraźniej wzbudziła w nim współczucie dla Cichego Brata. Przez przezroczystą koszulę ze zwisającym dekoltem Jace dostrzegł znak na piersi Zachariasza. Wyblakły i poszarzały jak żaden inny.
      Parabatai. Takim, jakim był on. Jace wiedział też, co ta wyblakła runa oznacza: parabatai, którego druga połowa była martwa. Poczuł przypływ sympatii do Brata Zachariasza, kiedy wyobraził sobie siebie bez Aleca, tylko z tą wyblakłą runą, która przypominałaby mu, że był z kimś połączony, z kimś, kto znał wszystkie najlepsze i najgorsze zakamarki jego duszy. - oficjalny cytat z Miasta Rajskiego Ognia
     - Zachariaszu... - odezwał się Jace, ale jego głos brzmiał jak otwieracz do puszek. Skrzekliwy, niepewny i przepełniony smutkiem.
     - Nazywam się James - poprawił Jace'a Cichy Brat. - Jem, Jem Carstairs.
     - Czy twój parabatai... - Jace zignorował Cichego Brata, był w stanie myśleć tylko o jednym. Pomimo zaistniałej sytuacji, pomimo tego co Zachariasz wiedział o jego problemie... Jace nie chciał o tym rozmawiać. Dużo bardziej interesował go wyblakły znak parabatai. - Czy on nie żyje?
     O dziwo na twarzy Nocnego łowcy pojawił się słaby uśmiech. Przez dłuższą chwilę milczał. Patrzył się na krople deszczu zderzające się z betonem. Pośród wirujących płatków śniegu dostrzegł łoże, na którym leżał Will. Dostrzegł siebie i Tessę po obu stronach łóżka. Na widok ostatnich chwil ze swoim przyjacielem po policzku Jema spłynęła łza. Otarł ją natychmiast by Jace nie mógł zobaczyć jego słabości.
     - Jestem tutaj - zaczął, przeciągając samogłoski podobnie jak Jace. - Byłem Cichym Bratem, a teraz stoję przed tobą jako Nocny Łowca. Nie dziwi cię to? Pytasz o mojego parabatai, chociaż nie znałeś ani jego ani mnie?
      Jace nie wyglądał na zaskoczonego. Raczej dziwiło go zachowanie Jema. Skoro był Nocnym Łowcą, to chyba oczywiste było to, że jedną z najważniejszych dla niego rzeczy powinien być dla niego jego parabatai i zabijanie demonów. Nie spodziewał się, że ktoś mógłby nie chcieć rozmawiać o kimś z kim spędził niemal całe swoje życie.
     - Pytam o to, gdyż ta sprawa wydaje mi się ważniejsza niż mój problem. Parabatai jest kimś dużo ważniejszym niż tajemnice Cichych Braci - powiedział cicho Jace. Już nie liczył na odpowiedz na zadane wcześniej pytanie.
      - Masz rację, mój parabatai nie żyje - powiedział ochrypniętym głosem.
      - Jak to zniosłeś?
      - Rozsądniej byłoby gdybyś zapytał się o to jego - stwierdził wciąż wpatrzony w płatki śniegu. W Nowym Yorku rzadko było tak zimno, a więc dzisiejszy dzień był niemałym wyjątkiem. - Byłem umierający gdy mnie opuścił, by odszukać osobę najważniejszą w moim życiu. Myślał, że nie żyję gdy stałem się Cichym Bratem, jak wiesz oni nie mogą mieć parabatai. Wszystkie swoje przyziemne sprawy musieli zostawić na powierzchni. Gdy on umierał, ja byłem Cichym Bratem. Nie czułem tego co czułby parabatai tracący swojego brata, a jednak jego śmierć była dla mnie okropna. przez całe trzy lata byłem tylko ja i on. Nie rozdzielaliśmy się. On nigdy by mnie nie zostawił, a ja nie mogłem pójść za nim gdy umierał. Choćbym zrobił wszystko... nie mogłem. - Jem odchylił głowę do tyłu nabierając powietrza. - Nazywał się Will Herondale.
     Jace spojrzał na Jema. Nie słyszał tego imienia po raz pierwszy. Gdy wraz z Alecem przeniósł się do przeszłości...
     - Chyba o nim słyszałem - powiedział. - Wydaje się, że ludzie nie przepadali za nim...
     - Słyszałeś o nim? - Jem po raz drugi spojrzał na Jace'a. Dreszcz przebiegł przez całe jego ciało, ale tym razem nie z powodu wyglądu Cichego Brata, a sposobu w jaki na niego spojrzał...
      - Słyszałem, gdy przeniosłem się do przeszłości... Wtedy gdy cię zostawił, prosiłeś go o to, prawda? Nikt w Instytucie nie wydawał się specjalnie nim zmartwiony...
      - On był twoim praprapradziadkiem - przerwał mu Jem z uśmiechem. Musiało mu tego brakować przez półtora wieku. Jace nigdy nie widział by Cisi Bracia się uśmiechali.
      Jace po raz kolejny tego dnia nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Myśl o tym, że Will Herondale był jego dziadkiem sprawiła, że nie potrafił wyobrazić sobie Willam jako nastolatka, takiego jak on czy Jem. Automatycznie widział schorowanego starca z laską w ręku.
      - Był zupełnie taki jak ty - kontynuował chłopak. - Jego włosy były koloru nocnego nieba, a oczy błyszczały niczym jezioro Lyn w słoneczny dzień. Był arogancki, pewny siebie, bezczelny... Ranił każdego kto próbował się do niego zbliżyć i właśnie dlatego mało kto miał o nim przychylną opinię. Ale on sądził, że w ten sposób chroni ludzi przed strasznym końcem. Sprawiał wrażenie, że nie potrzebuje nikogo. Ale potrzebował, potrzebował przynajmniej dwóch osób. Mnie i Tessy. Wiedział, że umieram, a jednak chciał, żebym został jego parabatai. Wiedział, że umrę przed nim. A jednak zdecydował się mnie wybrać, był to przejaw prawdziwej odwagi. A jednak on umarł przede mną.
     - Jak to się stało... że stałeś się Cichym Bratem?
     - Umierałem - wytłumaczył Jem w jednym krótkim zdaniu. - Ale nie mogłem zostawić Tessy i Willa. Z naszej trójki jedynie ja trzeźwo myślałem. Chciałem mieć pewność, że będą bezpieczni.
     - Chciałeś ich chronić...
     - Tak. Podobnie jak ty chcesz chronić swojego parabatai. Narażając własne życie, ale nawet najlepszy Nocny Łowca powinien mieć wsparcie. - Słowa Cichego Brata wydawały się szczere, tak prawdziwe, że Jace nie mógł znieść ich dźwięku. Czuł się tak jakby raniąc samego siebie ranił wszystkich dookoła. I uświadomił mu to właśnie Jem Carstairs. - Ale to chyba nie był dobry pomysł. Nie spotykałem się z Willem. tylko z Tessą. raz do roku... Ożenili się, ona i Will. Mieli dzieci. A ja byłem świadkiem śmierci Willa... Trzymałem go wtedy za rękę. Był już starcem... ale wciąż widziałem w nim krzepkiego i młodego chłopaka, u boku którego polowałem przez te wszystkie lata. Nie mogłem się pogodzić z tym, ze musi umrzeć. Nie chciałem tego... Ale umarł. Umarł u boku swojej młodej żony i trzymając za rękę swojego parabatai... - Oczy Zachariasza zrobiły się szkliste. - Dlaczego z naszej rójki on jedyny odszedł tak wcześnie? Zadaję sobie to pytanie do dziś. Był tak żywy, jak mało kto. Jakby miał żyć wiecznie.
      Samo przysłuchiwanie się opowieści Jema sprawiało, że serce Jace wypełniał smutek i ból. Nie wyobrażał sobie ani jednego dnia bez Aleca, a tymczasem Jem przeżył lata bez Willa i wciąż był w stanie funkcjonować jak normalny człowiek. A może smutek ukrywał w najgłębszym zakamarku swojej duszy. Tak żeby nikt nie mógł go odnaleźć...
      - Ja nie wiem... Nie wiem co powiedzieć.
      - Nie musisz nic mówić - uciszył go Zachariasz. - Gdy umrze twój parabatai zrozumiesz jak to jest, chyba, że sam umrzesz pierwszy... - urwał chyba zdając sobie sprawę z tego jak bardzo musi być okrutny, jak bardzo musi ranić Nocnego Łowcę, który i tak wiele przeszedł. - Wyobraź sobie, że siedzisz nad przepaścią. W ręku trzymasz sznur na którego końcu wisi twój parabatai. Nagle sznur zostaje przecięty. Alec spada w dół, a ty nie możesz nic zrobić... Jak byś się czuł? Co byś zrobił?
      Jace zawahał się. Nogi miał jak z waty. Nagle zaczął potrzebować ściany by móc utrzymać się na nogach.
      - Rzuciłbym sie razem z nim - odpowiedział w końcu.
      - Wszyscy Herondale postępują bezmyślnie - westchnął jem opuszczając ze zrezygnowaniem ręce.- Rozmowa z tobą była naprawdę emocjonująca - powiedział w końcu - ale nie po to tu przyszedłem. Zamierzałem ci powiedzieć dlaczego... - zerknął na jego żyły, w których krążył żywy ogień - jesteś taki jaki jesteś. O ile jeszcze cię to obchodzi.
     Jace wypuścił powietrze z płuc i lekko podirytowany zaczął krążyć po bibliotece.
     - Jeśli ty także zamierzasz mi powiedzieć, że jestem przeklęty to tylko tracimy czas - stwierdził w końcu.
     - O czym ty mówisz? - oburzył się Jem. - Nie jesteś przeklęty, imbecylu. - Jace chyba nigdy nie spodziewał się, że usłyszy takie słowa z ust Cichego Brata, dlatego spojrzał na niego z wyraźnym nie dowierzeniem. - Zostałeś obdarzony darem niebios. Niestety żaden anioł tego nie przewidział... Jesteś bardziej z nieba niż z piekła, rozumiesz? Nie jesteś przeklęty, jesteś darem dla tego świata. Darem, który jako jedyny może powstrzymać Sebastiana. jesteś czym w rodzaju nagrody, nagrody od samego Razjela. Możesz nauczyć się kontrolować. Możesz zapłonąć, tym samym spalić lub ratować ten świat. Musimy cie nauczyć panować nad sobą. Cisi Bracia nalegali bym ci tego nie mówił, ale skoro jesteś dla nas jedyną nadzieją... Musisz o tym wiedzieć. Spadła na ciebie ogromna odpowiedzialność Jasie Herondale.

_________________________________________
A więc powróciłam po tak długim czasie, czyli trzech miesiącach <33 myślę, że za mną tęskniliście itd Nie będę się dużo rozpisywać... rozdział jak rozdział według mnie trochę przykrótki,ale myślę, że na razie was zadowoli ^^
Miłego czytania!
I czekam na komentarze!

czwartek, 24 kwietnia 2014

ogłoszenie :''(

     Czemu zawdzięczamy post, który pojawił się tak wcześnie?
     A więc tak... Była to dla mnie naprawdę trudna decyzja, nawet teraz się powstrzymuję, żeby się nie rozpłakać, ale... Kocham was wszystkich! <33 Za to, że czytaliście mojego bloga, komentowaliście każdy nowy rozdział, wspieraliście w trudnych chwilach, tak straszniee chwaliliście (ja wciąż uważam, że było to niezasłużone) czasem krytykowaliście, ale to dawało mi mocnego kopa w dupę dzięki któremu stawałam na nogi nawet jeśli miałam 39 stopni gorączki. A przede wszystkim zawsze byliście ze mną <33
     Dziękuję za te wszystkie wspaniałe rozmowy w komentarzach, za marnowanie czasu na czytanie moich tekstów, które szczerze nie nadają się do niczego... a wam jednak się podobały! dzielnie wyczekiwaliście kolejnego rozdziału, który w rzeczywistości był jeszcze gorszy od poprzedniego.
     Pisząc tego bloga poznałam masę wspaniałych ludzi, chocciaż większości z was nie znam nawet imion to i tak was kocham!! i powtarzam, że jesteście wspaniali <333 Chyba nauczyłam się, że pisarze mają jeden z najtrudniejszych zawodów na świecie... Chcą spełniać zachcianki czytelników, ale wiedzą, że nie mogą.... Zastygają w miejscu na całe tygodnie. A może i miesiące... Nie wiem czy chciałabym,żeby właśnie tak wyglądało moje życie xd A do tego gdy zbliża się koniec jednej z najukochańszych serii książek milionów czytelników na całym świecie, mnóstwo łez... Jej..
     Gdyby to był list to właśnie teraz pojawiłby się na nim mokre plamki :'') Całe szczęście, że to nie jest list...
     No, ale trochę odchodzę od sprawy, którą zamierzałam wyjaśnić... Zawieszam bloga... No tak tym razem naprawdę... Już chyba się dowiedzieliście jakie szatańskie mam poczucie humoru... Tym razem nie kłamię! ;D
     Zastanawiałam się nad tym od dłuższego czasu... trzech, może czterech tygodni. Nie mogłam się zdecydować czy powinnam to zrobić czy może nie.... Ale w końcu postanowiłam, że tak.
     Ale dlaczego?
     Nie widzę sensu w robieniu czegoś co nie przynosi nam przyjemności, a jedynie rozczarowuje i zasmuca... Czy prowadzenie tego bloga takie było? No oczywiście, że nie! Tylko się z wami droczę... No może w nieodpowiednim momencie...
     A jaki jest prawdziwy powód?
     Brak pomysłów... oczywiście, że nie. Rozsadzają mi głowę jak rój wściekłych pszczół.
     Brak czau... kpina.
     Brak...
     Nie, czekaj, wróć. Brak czasu to odpowiedni powód. Ale oczywiście czasu nigdy nie było za wiele. Nauka, nauka, szkoła, jedzenie, spanie, nauka, szkoła, prysznic, kolacja, spanie, szkoła itd... Ale czasu zrobiło się coraz mniej ponieważ oceny są do niczego... Cud, że nie wychodzi mi żadne zagrożenie, ale same 2 na świadectwie dla osoby, która trzy lata z rzędu miała czerwony pasek???! Mi by odpowiadało, ale niestety moim rodzicom nie...
      Ale to także nie jest jeden z głównych powodów! Chodzi o to, że już niedługo wyjeżdżam do sanatorium (tak, problemy ze zdrowiem) i po prostu nie będę miała dostępu do internetu przez naprawdę długi czas... Około dwóch miesięcy...
      Nie mogę wam o tym pisać bo zaczynam się rozklejać jeszcze bardziej... :''(
  
     A WIĘC TAK OTO OFICJALNIE ZAWIESZAM BLOGA.
   
     Czy wrócę?
     Prawdopodobnie tak.
     Kiedy?
     Nie mam pojęcia.
     Jak długo może to potrwać?
     Bardzo długo.
     Więc czekajcie na mnie ;) Jeżeli nie stracicie do tej pory cierpliwości to spotkacie mnie ponownie ^^ A tymczasem co macie robić???
      Na pewno się nie smucić!
      Śmiać się jak opętani!!
      W czasie w którym marnowaliście czas na mojego bloga - ćwiczyć, rozwijać swoje talenty - bo warto.
      A przede wszystkim cieszyć się życiem!!

      A teraz co?

      "Wydaje mi się, że to ta część kiedy mówimy sobie do widzenia?"

     Zapewne Isabelle w oficjalnym cytacie z CoHF ma rację. A więc do widzenia! Trzymajcie się cieplutko i nie zapomnijcie o mnie! ^^ A żeby mieć pewność, że nie zapomnicie mam dla was malutką niespodziankę:
http://ask.fm/ClarisssaEverdeen - mój ask, na którym możecie do mnie pisać, na wszystkie pytania na pewno odpowiem, a jeśli miałabym wznowić pisanie bloga to także na tym asku możecie sie tego dowiedzieć ^^
      A wiec w tym jakże humorystycznym zakończeniu mówimy sobie: do widzenia, do zobaczenia, ale nie żegnaj! Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo...
      Strasznie się rozpisałam, ale jak już ma być pożegnanie to trzeba w nie włożyć trochę serca <3
      Do widzenia!

sobota, 12 kwietnia 2014

20 Kraj łez jest taki tajemniczy


"Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć." - Albert Einstein


      - Nie mogę uwierzyć, że go wzięłam - szepnęła Clary.
      Stała na ulicy z wyciągniętymi rękami na których spoczywało ostrze ozdobione wzorem z czarnych gwiazd. Grube krople deszczu uderzały w miecz sprawiając, że stawał się on jeszcze zimniejszy niż chwilę temu. Wydawał się tak kruchy i delikatny, jakby każda kolejna kropla zderzająca się z jego delikatnym ostrzem niszczyła go coraz bardziej.
      - Dobrze, że go wzięłaś - powiedział cicho Jace. Jego mokre włosy przykleiły się mu do czoła i zasłoniły złote oczy. - Należy do ciebie.
      - Nie należy do mnie - zaprzeczyła ostro Clary.
      - Oczywiście, że tak - przejechał dłonią po jej policzku. - Jesteś Mornesternem, ten miecz jest tobie przeznaczony.
      - Wcale nie - powiedziała odwracając głowę. - Ten miecz od lat służył złu. Nie chcę by zrobił ze mną ro samo co zrobił z Valentinem. To co zrobił z Sebastianem...
      - Wątpię, żeby była to wina miecza. Ale jeśli rzeczywiście masz rację, to chyba najwyższy czas by ten miecz zaczął służyć dobrej sprawie, nie sądzisz?
      Clary nie wiedziała co powinna myśleć. Głos Jace'a był tak niesamowicie spokojny i kojący, że nie sposób było mu nie uwierzyć. Deszcz nie pozostawił na nim suchej nitki, a ulewa jedynie wzbierała na sile. Nie powinni tutaj stać. Nie teraz kiedy sprawy przybrały tak tragiczny obrót. Powinni być w Idrisie. Powiedzieć Jii co stało się z jej córką. Próbować przywrócić czary ochronne. Zrobić cokolwiek by pomóc społeczeństwu Nocnych Łowców. Nie powinni tu stać.
     - Nie wiem - szepnęła. - Ale nie powinniśmy tu być. Mamy to po co przyszliśmy. Powinniśmy być w Idrisie. Dobrze to wiesz.
     - Masz rację - przyznał i wykonał pierwszy krok wchodząc w płytką kałużę.
     Szli w milczeniu gdy mokre reklamówki wirowały w okół nich. Zapach świeżego deszczu zamaskował dym z papierosów i zapach alkoholu. Wystarczyło zamknąć oczy by poczuć się jak w zupełnie innym miejscu. Jednak miecz zawieszony przy pasie Clary sprawiał, że ucieczka do świata marzeń i myśli, które w każdej chwili mogły okazać się kłamstwem była niemożliwa. Ciężar ostrza usilnie starał się utrzymać Clary na ziemi.
      Jace wydawał się nie być zainteresowany zupełnie niczym. Szedł z rękami w kieszeniach i patrzył na swoje buty. Dziwne było jedynie to, że jeszcze nie znudził go ich widok.
     - Co będzie dalej? - zapytała nagle Clary.
     - Dalej? - zdziwił się Jace, ale nie podniósł głowy.
     - Kiedy będziemy w Idrisie. Czary ochronne znów zaczną działać. Jia dowie się o Aline. A Clave znów nie będzie wiedziało co robić...
     - Jeśli czary ochronne będą działać - poprawił ją Jace i spojrzał na Clary, która nie wyglądała na specjalnie zadowoloną z jego słów. Kiedy poukładała sobie już wszystko w głowie, myślała, że wszystko jest już pewne, a Jace jak zwykle musiał wzbudzać wątpliwości.
      - Myślisz, że to w ogóle możliwe?
      Jace otworzył usta, ale zamiast odpowiedzieć z hukiem wylądował na pobliskiej ścianie. Jak przystało na wojownika nie krzyczał. Stał plecami opierając się o ścianę do której przyciskał go ogromny demon. Wielkimi, czerwonymi szponami otaczał nadgarstki chłopaka. Ogromna paszcza z dwoma rzędami ostrych jak brzytwy zębów znajdowała się tuż przy twarzy Jace'a.
      Clary nie myśląc długo rzuciła się na demona. Pięścią uderzyła w twardy korpus demona. Ale jak zwykle nieprzemyślane decyzje ciągnął za sobą masę konsekwencji. Silne uderzenie jednej z łap demona sprawiło, że wylądowała na kamieniach kilka metrów od ściany. Chociaż wszystko ją bolało natychmiast wstała i spod splątanych włosów spojrzała na demona wciąż zajętego Jace'em, który szarpał się na wszystkie strony.
     Nagle miecz zawieszony przy pasie Clary zaczął jej ciążyć jakby starał się przypomnieć o swojej obecności. Niepewnie spojrzała na ostrze ze wzorem z czarnych gwiazd biegnących ku klindze. Po chwili wahania zacisnęła palce na mieczu i wyciągnęła go zza pasa. Po raz pierwszy trzymała go tak jak należy. Przygotowanego do ataku. To uczucie można było porównać jedynie z energią wypełniającą powoli każdą komórkę jej ciała. Wycelowała mieczem w demona.
      - Ten, który pasuje do nieba przed piekłem wojny wie, ze światu grozi zniszczenie... - zaskrzeczał demon urywając nagle. 
       Z jego płuc wydobył się głośny ryk. Miejsce na jego plecach, w którym utkwiło ostrze, zaczęło płonąć. Po chwili w plecach ziała ogromna dziura. Demon po chwili zamienił się w pył. Jace opadł lekko na nogi. Jego twarz pokryta była czarną mazią. Jego złote włosy miejscami były czarne, ale nieprzestający padać deszcz powoli przywracał im wcześniejszy kolor. Jace ciężko dyszał. Spojrzał na miejsce obok swojej głowy, gdzie wbił się miecz Morgensternów. Jego oczy zrobiły się jeszcze większe. 
      - Chciałaś mnie zabić? - spytał patrząc z wyrzutem na Clary. 
      - Nie - zaprzeczyła natychmiast. - On by cię zabił. 
      Jace spojrzał bez przekonania na przemoczoną Clary. 
      - Powinniśmy wrócić do Instytutu. 

* * *

      - Jeszcze nie jesteś gotowy? - warknął zirytowany Sebastian. Przeczesał ręką białe włosy. 
      Patrzył na chłopaka stojącego przy stole zastawionym najróżniejszymi buteleczkami z różnokolorowymi płynami. Przelewał substancję z jednego naczynia do drugiego. Czasem dało się słyszeć ciche wybuchy lub parowanie cieczy. 
      Znajdowali się w piwnicy pozostałej po dworze Morgensternów. Regały z książkami były przewrócone. Miejsce w którym niegdyś znajdował się anioł uwięziony przez Valentine'a było całkowite pokryte gruzem i ziemią. Miejsce, w którym niegdyś znajdowała się jedyna rzecz utrzymująca ten dwór na powierzchni wyglądało dokładnie tak jakby nigdy nie istniało. Jedynym źródłem światła w piwnicy były dwie świece stojące na dużym stole. 
      Chociaż na Sebastianie widok piwnicy nie zrobił najmniejszego wrażenia to czarownik z żabimi rękami przez minimum dwadzieścia minut zachwycał się dworem rodziny Morgensternów, drugie tyle zachwycał się samym Sebastianem i tym, że wybrał właśnie jego. Sebastian krążył po niewielkim pomieszczeniu, jego buty zapadały się w piasku. Co chwilę zaglądał przez ramię czarownika sprawdzając efekty pracy, lecz od dwóch godzin nie zauważył najmniejszej zmiany. 
      - Nie - odpowiedział czarownik biorąc do ręki pomarańczową buteleczkę. - Już ci mówiłem, że rozsądniej byłoby poprosić o pomoc Magnusa Bane. Nie po raz pierwszy modyfikowałby czyjąś pamięć... 
      - Powtarzam, że ja i Magnus Bane nie jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - powiedział opadając na krzesło obok stołu. Zaczął obracać w palcach jedną z fiolek. - Uraz z przeszłości. 
      - Proszę to zostawić - warknął natarczywie i wyrwał fiolkę Sebastianowi. - Jednakże on poradziłby sobie z tym lepiej. 
      Sebastian przewrócił oczami i wypuścił powietrze z płuc. Rozluźnił się i przymknął oczy, nie liczył, że czarownik szybko skończy swoją pracę. Jednak to nie on wyciągnął go z zamyślenia, a kroki tuż nad jego głową. Po chwili do piwnicy weszła Jasmine. Sebastian podszedł do niej obejmując w pasie. 
      - Nareszcie ktoś żywy - szepnął jej prosto do ucha zerkając na czarownika zajętego miksturami. Na twarzy Jasmine natychmiast zagościł lekki uśmiech. 
      - Jeszcze nie skończył? - spytała przechodząc obok czarownika. 
      - Nie. Wciąż mówi o Magnusie Bane - powiedział obojętnie Sebastian, ale Jasmine spojrzała na niego zaskoczona. 
      - Magnus Bane mnie wyleczył. 
      Żadne z nich nie myślało nad słowami Jasmine przez dłuższy czas. Usiedli na krzesłach obok stołu i patrzyli na pracującego czarownika, który zachowywał się tak jakby był sam w pomieszczeniu, jakby pracował nad nową cząsteczką mogącą uzdrowić każdego, a nie eliksir, który i tak będzie musiał oddać.
      - Clave wciąż nie radzi sobie z przywróceniem czarów - powiedziała nagle Jasmine, a jej słowa wywołały wyraźny uśmiech. - Jak to zrobiłeś? 
      - Niech to będzie moja mała tajemnica. 
      - Gotowe! - wykrzyknął czarownik. 
      Sebastian natychmiast wstał i podszedł do stołu. Przejął strzykawkę z bordową substancją, przypominającą krew, z błoniastych dłoń czarownika. Substancja była ciepła i zadziwiająco lekka. Obrócił strzykawkę w dłoniach przyglądając się jej z uwagą.
      - Substancja sprawi, że pańska siostra zapomni wszystko w co wierzyła do tej pory. Wszystko o czym słyszała. Będzie w wierzyć w to co pan jej powie gdy będzie nieprzytomna - wytłumaczył czarownik. 
      - Jak długo będzie działać? 
      - Nie ma limitu. 
      Sebastian odłożył strzykawkę na stół. 
      - Dziękuję - powiedział. 
      Stanął za czarownikiem i skręcił mu kark. 

* * *

      Pokój Aleca był chyba najspokojniejszym miejscem w Instytucie. Zwłaszcza kiedy nie było w nim Aleca, a Church cicho mrucząc wylegiwał się na fotelu. Simon leżał na łóżku do połowy przykryty kocem. Oddychał spokojnie, choć czasem obracał się nerwowo jakby senne koszmary były nie do wytrzymania. A Isabelle nigdy nie myślała, że wampiry mogą mieć koszmary, a jednak. Było pewne, że sny Simona nie są sielanką. Z pewnością były to koszmary. Czasem krzyczał, różne imiona. Wołał Clary, Raphela, Aleca. Wołał nawet Jace'a. Mało tego, gdy wykrzykiwał jego imię jego głos był wypełniony największym żalem i przerażeniem. 
       Jedyne co intrygowało Isabelle to, to co musiało mu się śnić, żeby z takim przerażeniem wołał Jace'a. A może wcale nie chciała tego wiedzieć. Wolała żyć w niepewności, ale wiedząc, że osoba, którą kocha się najbardziej na świecie jest przy niej. Wiedzieć, że leży na łóżku. Tuż obok. Wiedzieć, że możesz wyciągnąć rękę i dotknąć tej osoby. Otrzeć jej łzy, pocieszyć. Po prostu wiedzieć, że jest. Właśnie tak się teraz czuła Isabelle. Siedząc oparta o łóżko na którym leżał Simon. Siedząc do niego plecami, nie widząc go, ale czując jego obecność.
       Patrzyła na tykający zegar. Wskazówki poruszały się nierównomiernie. Raz zatrzymywały się na sekundę, raz na dwie. Innym razem na całą godzinę. Czas płynął wolno. Może nawet zbyt wolno. Nie obchodziła jej sytuacja w Idrisie. Wolała siedzieć tutaj przy łóżku Simona. 
        - Isabelle - wyrwał ją z zamyślenia zachrypnięty głos. Chociaż był cichy sprawił, że Isabelle drgnęła. Nie spodziewała się nikogo w pustym pokoju. Nie teraz gdy siedziała przy łóżku Simona i z trudem powstrzymywała łzy. Ona. Isabelle, która nigdy nie płakała. 
        Dopiero po chwili zorientowała się, że głos należy do Simona. Spojrzała na chłopaka leżącego na łóżku. Był wpatrzony w sufit, ale już nie spał. 
        - Simon - szepnęła odwracając się w jego stronę. - Obudziłeś się... 
        - Isabelle - przerwał jej Simon. - Nigdy nie powiedziałaś, że mnie kochasz... 
        Te słowa były gorsze od wszystkiego. Nawet gdyby ją uderzył nie czułaby się tak okropnie. Przecież go kochała. I to bardzo, a jednak nigdy tego nie okazała. Nigdy mu tego wprost nie powiedziała. Ich uczucia nigdy nie były tak jasne jak uczucia Jace'a i Clary. Czy nawet uczucia Magnusa i Aleca. Ona i Simon zawsze coś ukrywali. W ich znajomości zawsze było coś niejasnego. 
        - Nigdy tego nie powiedziałaś - powtórzył. - Nie tak wprost... 
        - Ty też. Nigdy tego nie powiedziałeś. 
        Simon spojrzał na nią zdziwiony. Zdał sobie sprawę z tego, że Isabelle miała rację. Żadno z nich nie zdradziło drugiemu swoich uczuć. Zachowywali się jak dzieci. Simon usiadł, a Isabelle przeniosła się na łóżko i usiadła obok niego. Ich twarze znajdowały się zaledwie kilka milimetrów od siebie. 
        - A więc dobrze - powiedział Simon przełykając ślinę. - Kocham cię Isabelle - objął jej twarz.
        - Kocham cię Simonie - powiedziała. 
        Właśnie wtedy ich usta się zetknęły. Było to jak wybuch beczki z kolorowym brokatem. Wszystko nagle zawirowało. Już nie znajdowali się w pokoju Aleca. Przebywali w kolorowym płynie. Była tylko Isabelle i Simon. Isabelle poczuła lekkie ugryzienie w wargę i po chwili poczuła w ustach smak krwi. Własnej krwi. Nie powinno jej to dziwić. W końcu Simon był wampirem. A jednak jego zachowanie odrobinę ją speszyło. Poczuła ssanie w miejscu ugryzienia. 
         Simon odsunął się od niej tak gwałtownie jakby został przez nią odepchnięty. Jego oddech był nierówny. Na policzkach Isabelle widniały czerwone wypieki. 
         - Przepraszam - powiedział Simon wygrzebując się spod kocu.
         - Nic się nie stało - powiedziała cicho Isabelle. Simon natychmiast wstał i skierował się w kierunku drzwi. - Dokąd idziesz? 
         Simon się zatrzymał z ręką na klamce. Odetchnął cieżko. 
         - Muszę się oddać w ręce Raphela - powiedział w końcu. - Inaczej przekona Camille, żeby przyłączyła się do Sebastiana, a niewątpliwe jest, że Raphel posiada ten dar i uda mu się to wręcz natychmiast, jeśli Camille go nie zabije. Widziałem to wszystko. We śnie. Będziemy walczyć... Przeze mnie wiele osób zostanie rannych. Przeze mnie zginie Jace. Ja zabiję Jace'a! Nie mogę mu tego zrobić... Nie mogę tego zrobić Clary... 
         - Ale możesz skazać się na pewną śmierć wiedząc, że nie jesteś jej obojętny. Możesz jej to zrobić? - wstała i spuściła wzrok. - Możesz mi to zrobić?
    
* * * 

      - Jace! - wykrzyknęła Maryse widząc Jace'a i Clary w holu Instytutu. musieli wyglądać okropnie. Cali mokrzy i do tego Jace cały pokryty czarną mazią. 
      - Spokojnie Maryse - uspokoił ją Jace. - Mamy miecz Morgensternów. 
      - Nie! Nie o to chodzi! - powiedziała. - Cisi Bracia rozwiązali twoją tajemnice. Wiedza co ci jest. Brat Zachariasz czeka na ciebie w bibliotece. 

      Pokonanie tak krótkiego dystansu nie sprawiło Jace'owi najmniejszego trudu. Nawet nie pamiętał drogi, którą pokonał. Jakby chwilowo stracił pamięć. Odzyskał ją dopiero gdy stał przed drzwiami biblioteki. Zapukał niepewnie. Nigdy nie wiadomo czy Brat Zachariasz w głębi duszy nie jest podobny do Magnusa... 
      - Wejdź - usłyszał głos. Nie rozbrzmiewał on w jego głowie, tak jak głosy Cichych Braci. Pomimo braku przekonania otworzył drzwi. 
      Nie zauważył Zachariasza, lecz Nocnego Łowcę z ciemnymi włosami stojącego przy wielkich oknach.  Przypominał Aleca. Żeby nabrać pewności, że jedyną osobą w pomieszczeniu jest on i tajemniczy Nocny łowca, Jace wolał się rozejrzeć. Jednak nie dostrzegł nic bardziej intrygującego niż regały pełne książek. 
      - Gdzie jest Brat Zachariasz? - spytał. 
      - Jestem tutaj- wtedy Nocny Łowca się odwrócił i jakimś cudem, którego Jace w żaden sposób nie mógł wytłumaczyć, w smukłej twarzy chłopaka, będącego mniej więcej w jego wieku, dostrzegł Cichego Brata z zaszytymi ustami i kapturem zaciągniętym na głowę pokrytą runami. - Jace Herondale - powiedział zmieniony Zachariasz przyglądając się Jace'owi z zainteresowaniem. - I kolejny raz Herondale jest przedmiotem mojego wybawienia. Powinienem był to przewidzieć. 

___________________________________
tam, tam, tam! Jest kolejny rozdział, nie będę się rozpisywać bo rozdział także jest krótki, co mogę wytłumaczyć brakiem czasu ;)) jestem ciekawa czy ktoś wie kim jest nasz Brat Zachariasz xd chyba tylko ci, którzy przeczytali Diabelskie Maszyny, ale jeśli uważnie czytaliście rozdział gdy Clary przenosi się do przeszłości to powinien skojarzyć fakty. Miłego czytania ^^ myśle, że sie wam spodoba
PS - arty wykonane przez Cassandre Jane, przedstawiają  wydarzenia z CoHF

sobota, 5 kwietnia 2014

19 Jezioro wylanych łez

     "Kochać to także umieć się roz­stać. Umieć poz­wo­lić ko­muś odejść, na­wet jeśli darzy się go wiel­kim uczu­ciem. Miłość jest zap­rzecze­niem egoiz­mu, za­bor­czości, jest skiero­waniem się ku dru­giej oso­bie, jest prag­nieniem prze­de wszys­tkim jej szczęścia, cza­sem wbrew własnemu." - Vincent van Gogh



Mrok jeziora Lyn powoli pochłaniał Jasmine. Woda szaleńczo wirowała wokół niej. Jakby próbując krzyczeć. Bąbelki powietrza, raz mniejsze, raz większe, obijały się o jej skórę i zmierzały w stronę powierzchni, a przynajmniej tak się jej wydawało.Dopiero po chwili zorientowała się, że unosi się w ciemności samotnie. Sebastian momentalnie zniknął, a ona opadła na dno jeziora. W samotności i ciszy.
      Otworzyła usta chcąc krzyczeć, wydrzeć się na całe gardło, lecz zbyt późno zdała sobie sprawę z tego, że  jest kilka metrów pod powierzchnią wody. Ciemna i gorzka ciecz wypełniła jej usta po brzegi. Sprawiła, że ostatnie pęcherzyki powietrza znajdujące się w jej pucach zniknęły i natychmiast zostały wypełnione wodą. Woda w jeziorze wydała się jeszcze bardziej lodowata. Po raz pierwszy w życiu Jasmine zaczęło dziwić to w jaki sposób ryby oddychają pod wodą. Było to niewykonalne.
      Uczucie jak lodowata ciecz wypełnia żyły, płuca, całe ciało... było okropne. Można to było porównać jedynie z powolnym zamarzaniem. A wydostanie się na brzeg było wręcz niewykonalne. Niemożliwe. Wydostanie się na powierzchnię za to mogło równać się z cudem. Jasmine czuła się tak jakby fale o nią walczyły. Wyrywały ją sobie niczym pustą butelkę z listem. A jednak ta butelka miała ciekawszą zawartość niż ona sama.
      Zaledwie kilka sekund po zderzeniu się z taflą wody straciła orientację. A teraz? Teraz nie wiedziała nawet gdzie jest góra, a gdzie dół. Wokół niej kłębiła się czarna, mokra nicość, przez którą nie przebijał się ani jeden promyk słońca mogący wskazać właściwy kierunek. W sumie Jasmine to nie dziwiło, dzień był niesamowicie pochmurny. Przynajmniej tu w Idrisie. Może był to skutek niedziałających czarów ochronnych. Możę świat zaczynała pochłaniać niekończąca się ciemność? Ciemność wypełniająca kilkaset wymiarów...
      Jasmine chyba po raz pierwszy zaczęła odczuwać taką przyjemność z tak tragicznej sytuacji. Nagle w jej głowie pojawił się wierszyk. Choć wiedziała, że w takiej chwili nie powinna o tym myśleć to zaczęła dopracowywać go we własnej głowie.

Widzisz drogę.
Nieskończoność. 
Wtem w twojej głowie... 
BUM! 
Pytanie się rozwija... 
Bo czy prosto pójść... 
Czy w lewo? 
W bok? 
Do tyłu? 
Lub bez ruchu. 

Widzisz światło. 
O tak, Światłość! 
Czystą, jasną, nieskalaną. 
Niczym Duch Święty! 
W twoją zmierza stronę. 
Patrzysz i nagle... 
BUM! 
Nie ma nic. 
Wszystko znika. 

Widzisz lustro. 
Lustro przezroczyste, 
Puste, skromne, niewinne. 
Patrzysz? 
Szukasz? 
BUM! 
Ale cię nie ma. 
Stoisz, patrzysz, znikasz. 

Widzisz siebie. 
Tylko siebie, 
Pustego jak wrak statku. 
Który już nawet szczury opuściły. 
Puste deski. 
Stoisz po prostu. 
Tak po prostu.
BUM! 
Jak stary Holender. 
Na samym dnie.

      Zanim zdążyła się zorientować, że ostatnia zwrotka ma o jeden wiersz za dużo silne palce zacisnęły się na jej ramieniu sprowadzając ją z powrotem do żywych. Ale tym samym sunąc ku powierzchni, a może w stronę dna straciła przytomność. Nie mogła się ruszyć, a jednak pamiętała wszystko dokładnie.
       Niemal w tym samym momencie jej głowa znalazła się ponad powierzchnią. Jakie to było dziwne. Bo przecież tonie się w dół, nie w górę. Prąd jednak nie dawał za wygraną. Pchał Jasmine w stronę brzegu. Zderzała się ze skałami. Po każdym uderzeniu z jej nosa i ust wystrzeliwała woda, niczym petardy. Zadziwiające było to, że w tak drobnej dziewczynie zmieściło się jej aż tyle. Sól wyczuwalna w wodzie paliła płuca, skały siniaczyły łopatki, a w gardle miała zbyt dużo płynów by nabrać powietrza. 
      Po chwili Jasmine leżała już na wilgotnym piasku, a lodowata woda łaskotała ją w stopy. Pomimo, że była już na suchym lądzie woda była wszędzie. Zalewała jej twarz i nie pozwalała oddychać. Silne dłonie ucisnęły jej klatkę piersiową. Lodowata woda wytrysnęła z jej ust po raz pierwszy. Potem z każdym uderzeniem coraz więcej wody spływało po jej brodzie i policzkach.  
     Zaczęła kaszleć próbując pozbyć się resztek wody. Usiadła, a wtedy jeszcze więcej wody chlusnęło na jej nogi. Szum fal cichł przechodząc w miarowe szemranie, które zdawało się wydobywać z wnętrza uszu Jasmine. Sebastian opadł na wilgotny piasek tuż obok Jasmine, podobnie jak ona ciężko dyszał. 
     Wierzchem dłoni otarł usta. Jego wilgotne włosy przykleiły się mu do czoła. Z mokrego ubrania kapała woda, a on sam wyglądał jak Bóg mórz. 
     - Co miałeś na myśli mówiąc, że czary ochronne na całym świecie nie działają? - zapytała Jasmine, a jej głos przypominał skrzypiące drzwi. Monotonne kołysanie obejmowało jej obolałą czaszkę. 
     Sebastian spojrzał na nią z niedowierzeniem. Pokręcił głową śmiejąc się pod nosem. Nawet cały mokry, z czerwonym nosem i uszami, ubrany w strzępki czegoś co kiedyś przypominało koszulę wyglądał niesamowicie. Bo czy Bóg mórz mógł wyglądać okropnie? 
      - Przed chwilą wypiłaś połowę jeziora Lyn - zaczął rozbawionym głosem - a pytasz mnie o jakieś głupie czary ochronne? 
     Tym razem Jasmine spojrzała na niego zdziwiona. Zupełnie nie rozumiała co miał przeciwko temu by zadała mu to pytanie. Chyba nie bez powodu powiedział jej o tym, żeby teraz tą sprawę przemilczeć. I dopiero wtedy Jasmine zdała sobie sprawę z tego, że nieważne co Sebastian zamierza to ona chce mu towarzyszyć. Mógłby nawet chcieć zniszczyć świat. Gdy jest się zakochanym nie istnieje coś takiego jak zasady. 
      Zimny wiatr zderzył się z jej ciałem. Z morką bluzką i spodniami. Zadrżała. Kątem oka dostrzegła jak Sebastian zdejmuje z siebie podziurawioną bluzę i okrywa nią jej plecy. Jasmine natychmiast się nią otuliła. Pachniała krwią, solą i strachem. Co nie powinno jej dziwić, a jednak dziwiło. 
      - Tak - odpowiedziała drżącym głosem. - Pytam cię o głupie czary ochronne. I do tego oczekuję odpowiedzi. A ty jako mężczyzna o nadzwyczaj wysokim poziomie IQ powinieneś mi jej udzielić. 
      - Nie rozumiem co chcesz wiedzieć - powiedział podciągając kolana pod brodę. Przez chwilę wyglądał tak niewinnie. Jak chłopiec, który zgubił swojego ulubionego misia i potrzebował kogoś kto mu to wynagrodzi. - Powiedziałem, że czary ochronne na całym świecie nie działają i dokładnie to miałem na myśli.
      - To chyba trudne - stwierdziła sucho Jasmine. 
      - Co takiego? 
      - Mówienie prawdy. Dotychczas chyba nie było to dla ciebie specjalnie łatwe. Postawiłeś wysoki mur dookoła siebie. Dookoła swoich uczuć, ale mam wrażenie, że on zaczyna się kruszyć. Mury wokół twojego serca zaczynają się walić. Coraz rzadziej kłamiesz. A za to coraz częściej mówisz to o czym naprawdę myślisz. - Jasmine patrzyła przed siebie. Ignorowała Sebastiana. Intrygowały ją fale, które jeszcze przed chwilą o nią walczyły. Teraz były tak niesamowicie spokojne. W sekundzie się uspokoiły. - Dotychczas zamknięta księga nagle się otworzyła. I chyba było to szokiem dla wszystkich. 
       Sebastian nie odpowiedział. Teraz on udał niesamowicie zainteresowanego jeziorem. Znów wyglądał tak niewinnie. Spokojnie. Jakby świat go przerażał, jakby potrzebował kopuły chroniącej go przed wszystkimi zewnętrznymi czynnikami, a tym bardziej przed ludźmi zadającymi pytania związane z jego osobą.
       - Może i te mury się kruszą - powiedział z wymuszoną obojętnością. - A co jeśli nie było żadnych murów? Może był to jedynie mój chory wymysł. Może niepotrzebnie sądziłem, że muszę się odgrodzić od wiata i od rozumnych istot. A jeśli to od czego się odgradzałem przez całe życie było tym czego potrzebowałem? Co jeśli to mój ojciec chronił mnie przed światem, a nie świat przede mną. Bo jaki był sens tego, że wmawiał mi, że jestem potworem, maszyną mogącą zniszczyć świat, skoro nie pozwalał mi tego wykorzystywać. Byłem jak kanarek zamknięty w klatce. Całkowicie zależny od mojego pana. Mogłem śpiewać tylko wtedy kiedy on mi na to pozwalał. To wszystko czego nauczył mnie ojciec pozostało we mnie na zawsze i nie potrafię tego wymazać. Nawet jeśli mam zniszczyć świat to muszę zniszczyć jego dzieło. Niestety. 
      Jasmine zastanawiała się na odpowiedzią. Ostatnim razem kiedy Sebastian się jej zwierzał żadne z nich nie zachowało się rozsądnie. Tym razem chciała, żeby wszystko było takie, jakie być powinno. 
      - Niestety? - wykrzyknęła po chwili. - A może to ma być coś najwspanialszego co cię w życiu spotkało?! Kilka osób pocierpi z twojego powodu. Ale co z tego? Co z tego jeśli tobie sprawia to przyjemność? Może właśnie teraz po raz pierwszy od lat masz żyć pełnią życia? Czy zepsucie szczęścia kilku ludzi, którzy i tak są szczęśliwi przez całe życie, bo mają wszystko jest ważniejsze od szczęścia jednej nieszczęśliwej osoby? Jeżeli to sprawi ci przyjemność... To proszę bardzo - spal świat. A ja ci pomogę.
       Sebastian zaśmiał się cicho. Jasmine spojrzała na niego niepewnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Przód jego koszuli był zakrwawiony. Na jego policzku widniało płytkie rozcięcie. Twarz miał ubrudzoną błotem zmieszanym z krwią. Woda z jeziora sprawiła, że jego twarz wydawała się szorstka. 
       - Czary ochronne nie działają - powiedział wstając - i jeszcze przed długi czas nie będą działać. Królowa Jasnego Dworu zadeklarował mi swoją pomoc. Clary niedługo zjawi się w Idrisie, a wtedy wpadnie na mnie. Clave nie będzie wiedział co robić. Najwyższy czas, żeby Podziemie poznało prawdę o tobie. Jestem pewien że się im nie spodoba i dlatego nam pomogą. Potrzebujemy jedynie na tyle głupiego czarownika, który będzie w stanie wymazać pamięć szesnastolatce i wezwać demona. 
      Z każdą chwilą gdy Jasmine przysłuchiwała się jego słowom rozumiała coraz mniej. Także wstała, ale natychmiast zakręciło się jej w głowie i ciągnąć Sebastiana za sobą upadła na wilgotny piasek. Jej ręka wciąż obejmowała Sebastiana, a on niemal na niej leżał. Cały świat wirował, ale twarz Sebastiana pozostała taka jak była. Jasmine przejechała palcami po jego policzku i stwierdziła, że miała rację. Jego skóra była szorstka. 
       Nie była pewna czy to ona, czy Sebastian zdecydował się na ten ruch, ale ich usta się zetknęły. Najpierw delikatnie, a potem z coraz większą brutalnością i pożądaniem. Jakby oboje chcieli jak najlepiej wykorzystać ostatnie sekundy swojego życia, a przecież żadne z nich nie umierało. Chociaż bez niczyjej pomocy w związku z wodą z jeziora Lyn znajdującej się w ich obojgu już niedługo oboje będą martwi. Halucynacje zaczęły się niemal natychmiast. 
       Bo chyba nie było możliwe to, że podczas całowania Sebastiana na niebie pojawiły się różowe bałwanki i ogromne lody kapiące na nich z góry. Jasmine czuła zimne krople lodu zderzające się z jej skórą. Spływające po włosach Sebastiana i moczące jej czoło. A jednak to nie była halucynacja. Zaczął padać deszcz. Ale żadno z nich się tym nie przejmowało. Rozkoszowali się słonym smakiem własnych ust. 


* * *

      Maryse z przerażeniem patrzyła na Simona, który chyba jeszcze nie do końca zrozumiał powagę jej słów. Wstał chwiejąc się, podobnie jak Clary wszystko co widział wirowało. Rozejrzał się dookoła i otworzył usta jakby miał krzyczeć, a jednak milczał. Fakt, że właśnie jest w bibliotece w Instytucie w Nowym Yorku dochodził do niego w zwolnionym tempie. 
      - Jestem wampirem - powiedział w końcu. - Nie mogę być w Instytucie! To kościół. 
      - Sądzisz, że tego nie zauważyliśmy? - warknęła Isabelle udając obojętność. Skrzyżowała ramiona na piersi i patrzyła w sufit, jakby ta cała sytuacja jej nie dotyczyła, albo była poniżej jej godności. Ale Clary wiedziała, że Simon wcale nie jest jej obojętny. 
       Maryse wciąż stała bez słowa. Dopiero po dłuższej chwili otrząsnęła się z zamyślenia i przemówiła zachrypniętym głosem:
       - Może mieć to związek z nieaktywnymi czarami ochronnymi. 
       Cała trójka wymieniła zdziwione spojrzenia. Teraz nawet Isabelle nie była w stanie okazać obojętności. Czary ochronne - zwłaszcza w obecnej sytuacji - były niezbędne. Nie trzeba było być geniuszem, żeby stwierdzić, że Sebastian maczał w tym palce. Wszystkie niezrozumiałe sytuacje i niewyjaśnione zabójstwa od paru tygodni były właśnie jego winą. Więc nie było powodu dlaczego tym razem miało być inaczej. Zwłaszcza dlatego, że Sebastian już raz sprawił, że Szklane Wierze w Alicante nie działały.
        - Przecież to nie jest pierwszy raz kiedy te czary są nieaktywne! - wrzasnęła Isabelle tak głośno, że Clary aż drgnęła. - I jakoś nigdy nie sprawiło to, że wampiry tak po prostu mogą wchodzić do Instytutu! One są przeklęte i nie ma to najmniejszego związku z nieaktywnymi czarami ochronnymi!
       Simon spojrzał niepewnie na Nocną Łowczynię. Przez chwilę mówiła zupełnie tak jakby zapomniała o jego obecności. jakby w ogóle go tu nie było. Z drugiej strony mogła także specjalnie powiedzieć to co powiedziała właśnie w towarzystwie Simona. Byłby to idealny moment, żeby okazać mu to jak bardzo go nienawidzi i jak nim gardzi. A jeśli właśnie o to jej chodziło to bez dwóch zdań udało się jej. 
      - Izzy - powiedziała spokojnie pani Lightwood, a spokój w jej głosie był niepokojący. Maryse Lightwood, która zawsze była stanowcza i w rodzinie miała większą władzę niż jej mąż, z całkowitym spokojem uspokajała swoją córkę. Na pewno był to niecodzienny widok, warty udokumentowania. - Czary ochronne... na całym świecie... nie działają. Nie tylko w Alicante. Chyba nie muszę mówić kogo podejrzewamy o zniszczenie tak potężnych czarów... 
      - Jonathana - powiedział cicho Simon. 
      - Katherine - powiedziała cicho Clary. 
      - Nie możecie po prostu ich naprawić? - ponownie zirytowała się Isabelle. - Chyba Clave wie co robić... Co prawda nie grzeszą mądrością, ale czy to nie jest ich obowiązek? Chronienie innych Nefilim. A naszym obowiązkiem jest chronienie ludzi przed demonami! Ale jak mamy to robić skoro sami nie jesteśmy bezpieczni...
      - Isabelle - starała się ją uspokoić Maryse. - Czy ty naprawdę sądzisz, że już nie próbowali? Oczywiście, że próbowali. Ale nic z tego. Przywrócenie czarów na całym świecie nie jest proste. Najważniejsze jest bezpieczeństwo Szklanego Miasta. Właśnie tam są teraz wszyscy Nocni Łowcy. My także dostaliśmy wezwanie, ale nie mogliśmy was tu zostawić. Ale teraz kiedy jesteście musimy się udać do Idrisu. 
       - A Jace i Alec? - zaprotestowała Clary. 
       - Alec jest pełnoletni - powiedziała Maryse, a w jej gardle urosła ogromna gula której nie sposób było się pozbyć. Clary wiedziała, że mówienie o synu w taki sposób nie było dla niej łatwe, ale nie mogła się powstrzymać, żeby na nią nie nakrzyczeć:
      - Na Anioła! Przecież to twój syn. A to, że jest pełnoletni wcale nie znaczy, że jest odpowiedzialny! Bo ty na pewno ni jesteś.
      - Alec sobie poradzi. Jest ze swoim parabatai. - Odchrząknęła, wyprostowała się i powoli odwróciła tyłem do Clary. - A my musimy iść. 
      - Nie ma mowy! - krzyknęła Clary tak głośno jak jeszcze nigdy nie krzyczała. - Nigdzie nie pójdę bez rozmowy z Dianą. 
      - Alec i Jace sobie poradzą. A ty musisz iść ze mną. 
      - Nie rozumiesz, że ona oczekuje właśnie mnie? Córki Valentine'a Morgensterna! Siostry Jonathana Christophera Morgensterna! - Zielone oczy Clary płonęły niczym gałęzie drzew podczas pożaru lasu. Wydawały się z każdą chwilą coraz bardziej czerwone, z każdą chwilą traciły swój pierwotny kolor. - Jestem z Rodu Morgensternów! Nie myśl, że jestem słabsza od mojego ojca! Nie myśl, że nie mogę zrobić tego co robi mój brat! 

* * *

      - O czym ty mówisz? - spytał Jace lekko podirytowany. 
      - Czary ochronne nie działają. Wszyscy Nocni Łowcy są właśnie w Idrisie i próbują to naprawić - odpowiedziała zniecierpliwiona. - I lepiej dla ciebie, żebyś też tam był. Clave ci nie ufa po ostatnich wydarzeniach... 
      - Dobrze wiemy, że Clave nie ufa mi od początku - warknął kierując się w stronę biblioteki. - A tobie wcale nie chodzi o mnie. Boisz się o Clary, bo jest siostrą Sebastiana - przystaną. - Jeśli nie będzie starała się przywrócić czarów ochronnych, Clave może uznać, że jest po jego stronie. 
      Jocelyn wyglądała na wstrząśniętą, podobnie jak Alec. Nagłą zmianę nastroju Jace'a mógł wytłumaczyć jedynie Alec, który wraz z nim przeniósł się do przeszłości i słyszał to co słyszał on o Willu Herondale. Na pewno Jace nie mógł przyjąć tego ze spokojem, ale pomimo to jego gniew był przesadzony. 
      - Jace... - szepnęła Jocelyn. - Ja wcale nie... 
      - Gdzie jest Clary? - spytał Jace przerywając kobiecie. 
      - Maryse jej szukała. Wydaje mi się, że jest w bibliotece. Ale nie sądzę... 
      - Jace - tym razem przerwał jej Alec. - Nie sądzisz, że powinniśmy... - Ale Jace już niemal biegł korytarzem. 
      - Nie! Nie sądzę. - Odpowiedział rozumiejąc co jego parabatai ma na myśli chociaż nawet na niego nie patrzył.
      W zadziwiająco szybkim tempie pokonał dystans dzielący go z drzwiami biblioteki. A więc dawny Jace powrócił. Ironiczny, wybuchowy, Jace który najpierw myślał, a dopiero potem działał. Otworzył drzwi biblioteki i niemal wpadł na Maryse, która nie wydawała się specjalnie pogodnie nastawiona do świata. 
      - Jace! - wykrzyknęła Clary. 
      Chłopak oderwał wzrok od twarzy Maryse, która nie zdradzała żadnych emocji. Wydawało mu się, że z wiekiem robiła się coraz bardziej skryta w sobie. A teraz, gdy została sama z dwójką wyjątkowo nieodpowiedzialnych dzieci. I z synem Stephena Herondale, który sądził, że jego zadaniem jest ratowanie świata. Niestety w pewnym sensie Jace miał rację. Clave nie nadawało się do ratowania świata. 
       Jace spojrzał na Clary, której twarz była niesamowicie blada, jakby zaraz miała zwymiotować. Isabelle wcale nie wyglądała lepiej. 
      - Dobrze, że jesteś - powiedział. - Inaczej musiałbym...
      I właśnie wtedy dostrzegł Simona trzymającego się na uboczu. On za to wyglądał jeszcze gorzej. Żeby stać musiał wspierać się na jednym z regałów wypełnionych książkami. Wyglądał na nieobecnego, zarówno ciałem jak i duchem. 
       - Zbije Sebastiana - warknął przez zęby Jace. Pojął całą sytuację o wiele szybciej niż Maryse. Natychmiast skojarzył fakty i złożył je w całość, która jak widać go nie zachwyciła. - Sądziłem, że Instytut jest świętym miejscem. Schronieniem dla Nocnych Łowców, a nie dla Podziemnych. 
        - Jace - jęknęła Isabelle. Chyba zrozumiała, że to najwyższy czas by zacząć bronić Simona. Co prawda Jace nigdy za nim nie przepadał i żadne z nich nie sądziło, że cokolwiek może się zmienić. Nawet teraz. Teraz gdy następnego ranka mogli obudzić się martwi. Albo nie obudzić się w cale. - Simon nie raz nam pomógł! Uratował ci życie. 
        - Nie zapominaj, że ja także uratowałem mu życie - przypomniał sucho Jace. - W takiej sytuacji wszystko się wyrównuje. Żaden z nas nie powinien mieć pretensji do drugiego.
       - Jesteś okropny! - krzyknęła Isabelle i wzięła Simona pod ramię. Chwiejnym krokiem opuścili bibliotekę. Clary z trudem powstrzymała się, żeby za nimi nie wybiec. Nagle przypomniał się jej Jace z Idrisu, kiedy Clary wbrew jego woli narysowała Bramę i wraz z Lukiem przeniosła się nad jezioro Lyn. Tamten jace ranił wszystkich dookoła bo myślał, że jest potworem. Myślał, że kochał swoją siostrę. Ale ten Jace nie miał powodu by ranić ludzi, których kochał. Nie miał powodu by ranić siebie, a jednak to robił. Mogło być to skutkiem głupiego przyzwyczajenia. 
        Maryse także nie zamierzała oglądać Jace'a. Wyszła z biblioteki z opuszczoną głową. kiedy zostali już sami Jace otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale Clary mu przerwała:
        - Dlaczego to robisz? - zapytała. 
        - Co robię? - udał zdziwionego. 
        - Ranisz każdego kto próbuje się do ciebie zbliżyć - wytłumaczyła Clary patrząc na swoje buty. - Narzekałam na to, że tamten Jace zniknął, ale jego powrót wcale nie przypadł mi do gustu. 
        Jace wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Jego policzki były czerwone. Oddychał ciężko. Zapewne biegł, a skoro biegł to co zamierzał powiedzieć Clary musiało być naprawdę ważne. Mieli tak wiele spraw na głowie, a ona narzekała na dawnego Jace'a. Skarciła się w duchu. Irytowało ją to, że przypominała samej sobie dawnego Jace'a. 
       Patrzyła teraz na młodego Herondale i nagle zaczęła mu współczuć. Właśnie teraz zauważyła w nim więcej smutku i samotności niż kiedykolwiek. Zawsze współczuła mu tego, że jest sierotą, chociaż on sam  nigdy się na to nie skarżył. Jego rodziną byli Lightwoodowie. Ale teraz gdy ich rodzina powoli się rozpadała, Jace nie mógł być szczęśliwy. Robert Lightwood ich zostawił, Maryse Lightwood popadła w depresję. Alec był wrakiem samego siebie. Zakochany w kimś kto także go kocha, ale nie chce z nim być. Isabelle, którą obrażał obrażając Simona. Cały jego świat się walił. A dlatego, że to on był jedyną trzeźwo myślącą osobą w Instytucie musiał nosić go na swoich barkach. A Clary z taką łatwością było go krytykować. 
        Przyglądając się idealnie wymodelowanej twarzy Jace czuła wstręt do samej siebie. Był jak porcelanowa laleczka. Delikatna od środka, twarda z zewnątrz. Widziała czarne runy pokrywające jego szyję, a pomiędzy nimi żyły prześwitujące przez cienką skórę. Ogień w nich płynący zamiast czerwonej krwi. 
        - Przepraszam - powiedziała cicho. - Chciałeś mi coś powiedzieć?
        Jace przez chwilę milczał. Clary uznała, że nie przyjął przeprosin i już miała je powtórzyć, ale wtedy on sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej niewielką karteczkę. 
        - Zdobyłem adres pod, którym możemy znaleźć Dianę - oświadczył. - Ale powinnyśmy się spieszyć. Clave nas potrzebuje. 

* * *

        Ulica na którą trafili nie była przytulna. Nie było różowych wstążek, kolorowych balonów, chodników usłanych różami. Wręcz przeciwnie. Ściany pozbawione tynku. Matowe chodniki i ulice usłane śmieciami. Ostry wiatr mierzwiący włosy Clary ranił także jej oczy. Reklamówki wirowały w powietrzu i uderzały o Clary i Jace'a.
        Wydawało się, że błądzą już godzinami. Wszystkie budynki wyglądały tak samo. Jakby wciąż chodzili w kółko. Wtedy Jace zatrzymał się przed jednym z budynków. Spojrzał na numer znajdujący się przy drzwiach i na kartkę pokrytą pismem Magnusa. Litery napisane przez czarownika były inne niż te pisane przez Clary czy nawet Jace'a. Jakby Magnus zatrzymał się w dziewiętnastym wieku, a przedłużanie liter takich jak: j, y, g czy l, uznawał za stosowne. Ale co prawa dodawało to uroku literom. 
         - To chyba tutaj - powiedział Jace.
         Pchnął drzwi, a dzwoneczek wiszący nad drzwiami zadzwonił jakby żył własnym życiem. Z dużo większą energią niż Jace otworzył drzwi. Jeszcze przez dłuższą chwilę gdy Jace i Clary stali w pomieszczeniu dźwięk dzwoneczka wypełniał ich uszy. Dopiero potem zaczęli się rozglądać. Pomieszczenie przypominało sklep. Dość nietypowy sklep. Na ścianach wisiały przeróżne noże i miecze. Clary dopatrzyła się kilku serafickich ostrzy. Za ladą wisiał kompletny strój treningowy Nocnego Łowcy. 
          Jace nie należał do cierpliwych. Podszedł do lady i uderzył w stojący na niej dzwonek. Clary nie podobało się to, że trafili na kogoś kto ma tak wielką obsesję na punkcie dzwonków. Po chwili drzwi za ladą się otworzyły i z zaplecza wyszła stosunkowo młoda kobieta. Nie tak Clary wyobrażała sobie Dianę. Jeszcze mogła mieć nadzieję, że to jej córka.
         Kobieta potykając się o różne przedmioty leżące na podłodze dotarła do lady, a wręcz na nią wpada. Oparła się o nią rękami próbując się nie przewrócić. Odrzuciła ciemne włosy do tyłu ukazując twarz pokrytą ledwo widocznymi piegami i czarnymi oczami. Z daleka mogła przypominać Isabelle, ale jej włosy były krótsze i dużo bardziej zniszczone. Nie była także tak ładna jak Isabelle. A na jej rękach Clary nie zauważyła run. 
         - Witam. Diana Cartnight - przedstawiła się cienkim głosikiem. A jednak to była ona. - W czym mogę pomóc? 
         Clary już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale wyręczył  ja Jace. 
         - Szukamy serafickiego miecza, dla koleżanki - powiedział tajemniczo Jace. On chyba nie potafił nikomu zaufać. 
         

 Diana zmierzyła ją wzrokiem i schyliła się za ladą. Wstała po chwili z mieczem, którego długość była mniej więcej taka sama jak przedramienia Clary.

- Co o nim myślisz?

Clary przyjrzała się broni. Niewątpliwie była piękna. Jelec, uchwyt i głowica były złote, grawerowane obsydianem, a ostrze z srebra tak ciemnego, że niemal czarnego.

- To krótki miecz. Powinnaś obejrzeć drugą stronę – powiedziała Diana i obróciła miecz. Po tej stronie ostrza, wzdłuż środka grzbietu, rozprzestrzeniał się wzór z czarnych gwiazd.

- Och. – Serce Clary boleśnie załomotało; cofnęła się o krok i prawie wpadła na Jace’a, który pojawił się za nią, marszcząc brwi. – To miecz Morgensternów.

- Owszem. – Oczy sprzedawczyni mieczy były bystre. – Dawno temu Morgensternowie zlecili dwa miecze od Waylanda - dobrany komplet. Bez wątpienia widziałaś już większy sztylet, dzierżony przez Valentine’a Morgensterna, którego dźwiga teraz jego syn.

- Wiesz kim jesteśmy – powiedział Jace. To nie było pytanie. – Kim jest Clary.

- Świat Nocnych Łowców jest mały - odpowiedziała Diana, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. – Jestem w Radzie. Widziałam jak cię przesłuchiwano, córko Valentine’a.

Clary z powątpiewaniem spojrzała na ostrze.

- Widziałam dwóch mężczyzn noszących większą wersję tego miecza i obydwu nienawidzę. Na tym świecie nie ma żadnego Morgensterna, który jest oddany czemuś innemu niż złu.

- Jesteś ty – wtrącił Jace.

- Dam ci go – rzekła Diana. – Masz rację, ludzie nienawidzą Morgensternów; to nie rodzaj przedmiotu, który mogłabym gdzieś sprzedać. Lub koniecznie chcieć to zrobić. Powinien trafić do dobrych rąk.

- Nie chce go – wyznała Clary.

- Jeśli się go lękasz, dajesz mu nad sobą władzę – powiedziała Diana. – Weź go i poderżnij nim gardło swojego brata oraz odzyskaj honor swojego rodu.
* - oficjalny cytat z Miasta Rajskiego Ognia

_______________________________________________________ 
No i mamy kolejny rozdział ;))) Pamiętacie kiedy już kilka razy mówiłam, że zaczyna się dziać? Teraz naprawdę zaczyna się dziać xd Inaczej sobie to wyobrażałam, ale wyszło jeszcze lepiej ^^ Ale to wy zdecydujecie czy wam sie podobało xd  Ta scena z Sebastianem i jasmine była niezamierzona xd po prostu stwierdziłam, że potrzebuję trochę czułości ^^ Miłego czytania!
A i jeszcze jedno:

Chciałabym, żeby pod tym postem napisały komentarz wszystkie osoby, które czytają mojego bloga. Chciałabym wiedzieć czy jest sens zanudzać was tą moją pisaniną. I chcę wiedzieć ile mniej więcej osób interesuje to co piszę.



LIKE

sobota, 29 marca 2014

18 Zarówno twoją te­raźniej­szość jak i przyszłość.

"Każdy wo­jow­nik światła bał się kiedyś podjąć walkę.
Każdy wo­jow­nik światła zdradził i skłamał w przeszłości.
Każdy wo­jow­nik światła ut­ra­cił choć raz wiarę w przyszłość.
Każdy wo­jow­nik światła cier­piał z po­wodu spraw, które nie były te­go war­te.
Każdy wo­jow­nik światła wątpił w to, że jest wo­jow­ni­kiem światła.
Każdy wo­jow­nik światła za­nied­by­wał swo­je ducho­we zo­bowiąza­nia.
Każdy wo­jow­nik światła mówił "tak", kiedy chciał po­wie­dzieć "nie".
Każdy wo­jow­nik światła zra­nił ko­goś, ko­go kochał.

I dla­tego jest wo­jow­ni­kiem światła. Bo­wiem doświad­czył te­go wszys­tkiego i nie ut­ra­cił nadziei, że sta­nie się lep­szym człowiekiem" - Podręcznik wojownika świata, Paulo Coelho




     Wszystko wirowało przez dłuższy czas. Clary zaczynało robić sie niedobrze. Szum, który ją otaczał zagłuszał jej własny krzyk. Zagłuszał krzyki Simona i Isabelle. Gdy Clary myślała, że zaraz zwymiotuje wszystko stanęło. Stanęło, ale kilka metrów nad ziemią. Zaczęła spadać i po chwili zderzyła się z brukowaną ulicą. Uniosła lekko głowę, ale natychmiast ją opuściła. Całe jej ciało było obolałe. Nie miała siły, ale wiedziała, że musi wstać. I po chwili to zrobiła. Obok niej Simon i Isabelle zrobili to samo. W tej samej chwili zaczęli się rozglądać. Przed nimi znajdował się ogromny budynek. Było niemal całkowicie ciemno. A jednak Clary zobaczyła powóz stojący kilka metrów od niej.
     - Jesteśmy w Londynie - powiedziała nagle Isabelle. Patrzyła się w niebo i z wyraźnym zafascynowaniem kręciła się wokół własnej osi. Usta miała rozchylone jakby zachwycała się widokami. Nie był to najlepszy moment na takiego rodzaju zachowanie. Żadno z nich nie wiedziało co się stało. Nie wiedzieli gdzie dokładnie są. I po co tu są. - Ale jakby półtora wieku wcześniej...
     - Cofnęliśmy się w czasie? - spytał Simon otrzepując ubranie.
     - Nie - zaprzeczyła Isabelle wciąż się rozglądając. - To niemożliwe - spojrzała na Clary - prawda?
     - Nie wiem - szepnęła. - Teraz chyba wszystko jest możliwe.
     Simon spojrzał na budynek.
     - Może powinniśmy wejść? Zapytać kogoś... o coś... Nie znaleźliśmy się tu bez powodu... - przerwał nie mogąc znieść spojrzenia Isabelle, która patrzyła na niego jak na kompletnego idiotę. - Chyba, że macie lepszy pomysł...
     - Nie - powiedziała Clary łamiącym się głosem.
     Isabelle powoli otworzyła drzwi i weszła do domu. Clary i Simon zrobili to samo. W pomieszczeniu do którego trafili było zupełnie ciemno. Już od progu dobiegły ich stłumione głosy. jeden z nich Clary uznała za dziwnie znajomy.
     - Przepraszam - odchrząknęła Isabelle. Jednak nikt nie odpowiedział, a rozmowa nie została przerwana. Zapuścili się w głąb pomieszczenia gdzie płomienie tańczyły na ścianach. Najprawdopodobniej był to ogień z kominka.
     Weszli do drugiego pomieszczenia, w którym zobaczyli dwie postacie stojące przy kominku. Były rozmazane i niewyraźne.
     - Prze... - zaczęła Isabelle ale gdy tylko jedna z postaci odwróciła się w jej stronę zamarła z otwartymi ustami. Wszyscy doskonale znali tą osobę. Może nawet lepiej niż by chcieli. A Clary znała ją niemal od urodzenia.
     - To Magnus - jęknęła Clary kurczowo uczepiając się rękawa Simona. Nogi miała jak z waty. Gdyby nie przyjaciel runęłaby na ziemię.
     Rzeczywiście to był Magnus. Inaczej ubrany. Jak z ubiegłego stulecia. Wydawał się młodszy i delikatniejszy. Ale to był Magnus. Clary zauważyła, że już wtedy jego włosy iskrzyły się jak tysiące diamentów.
     - Magnusie... - powiedziała cicho Clary, ale czarownik nie zwracał na nią uwagi.
     Magnus patrzył na chłopca stojącego przed nimi. Clary zauważyła, ze chłopiec był piękny. Miał czarne kręcone włosy na karku, delikatnie zarysowane kości policzkowe, oraz mocną szczękę. Jego rzęsy rzucały długie cienie na jego policzki. Clary stwierdziła, że chłopak jej kogoś przypominał. Jace'a. Wydawał się być tak samo niewinny jak on. Choć szaleńczo się różnili. Uroda Jace'a była bardziej wyrazista. A może po prostu Clary zaczynała wariować? W każdym widziała podobieństwo do Jace'a...
     - Jeśli twoja definicja "pomocy" - powiedział Magnus - uwzględnia rzucenie cię do królestwa demonów jak szczura do dołu pełnego wściekłych psów, to nie. Nie pomogę ci. To szaleństwo. Wracaj do domu i odeśpij to.
     - Nie jestem pijany - zaprotestował chłopak.
     - A zachowujesz się jakby było odwrotnie.
     Clary spojrzała na Isabelel, która natychmiast przeniosła wzrok na Simona. Za to Simon powrócił spojrzeniem do Clary.
     - Oni nas nie widzą - stwierdziła Isabelle. - To by znaczyło, że naprawdę jesteśmy w przeszłości...
     Clary omal nie pisnęła. W niewyjaśniony sposób znaleźli się w przeszłości. Żadno z nich nie wiedziało z jakiego powodu. Ale wszyscy widzieli stojącego przed sobą Magnusa, który nie mógł im niczego wyjaśnić bo najzwyczajniej w świecie ich nie widział. A do tego patrzyli na coś co się już wydarzyło.
     - Myślisz, że jesteś jedyną osobą, która kogoś utraciła? - spytał Magnus jakby naigrywał się z chłopaka, którego twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas.
    - Nie mów tego w ten sposób - powiedział. - Jakby to był jakiś zwyczajny smutek po stracie kogoś. To nie tak. Podobno czas leczy rany, ale to twierdzenie zakłada, że źródło smutku jest skończone. Na zawsze. A to przypomina codziennie rozdrapywaną ranę.
     - Owszem - przyznał Magnus opierając się o poduszki. - To prawdziwy geniusz wśród klątw, nieprawdaż?
     - Byłoby inaczej gdybym został przeklęty tak, żeby wszyscy, których kocham umierali - powiedział chłopak. - Wtedy mógłbym powstrzymać się od tego by obdarzyć ich miłością. Mógłbym trzymać wszystkich na dystans i uniemożliwiać im troszczenie się o mnie, choć to dość dziwaczny, wyczerpujący proces. - Sprawiał wrażenie zmęczonego. Brzmiał tak dramatycznie jak tylko mógł brzmieć chłopiec w jego wieku. - Każdego dnia muszę odgrywać osobę, którą w ogóle nie jestem - zgorzkniałą, złośliwą i okrutną...
     - Wolę cię w tej wersji. Nawet nie próbuj zaprzeczać,że odrywanie diabła nie podobało ci się ani przez chwilę, Willu Herondale.
     Z ust Clary wydobył się cichy jęk. Will Herondale. Nie tylko nazwisko, ale i imię chłopaka zrobiło na Clary nie małe wrażenie. Herondale. Mogło się okazać, że właśnie stoi przed przodkiem Jace'a. To by wyjaśniało uderzające podobieństwo. Pomimo różnego koloru oczu i włosów byli tak niesamowicie podobni. Will. To musiał być ten Will, który był tak wielką tajemnicą Magnusa. Który tak irytował Aleca. A teraz widziała Magnusa z tym chłopakiem w pustym pokoju. A do tego ich rozmowa nie wydawała się niesamowicie intymna.
     - Mówi się, że ten rodzaj czarnego humoru mamy we krwi - powiedział Will spoglądając w płomienie.
     Clary zgodziłaby się z tym w stu procentach. Jace, którego znała na pewno go posiadał.  
     - Ella to miała - kontynuował. - Cecily również. Nigdy nie sądziłem, że ja także dopóki nie odkryłem, że tego potrzebuję. Miałem wiele lat na nauczenie się jak sprawiać, żeby inni mnie nienawidzili. Ale czuję się tak jakbym zatracał samego siebie... Czuję się jakby mnie ubyło, jakby część mnie zapadła w ciemność, która jest dobra, szczera i prawdziwa... Jeśli będziesz trzymał ją na dystans wystarczająco długo, to czy stracisz ją całkowicie? Jeśli nikomu na tobie nie zależy, to czy jeszcze w ogóle istniejesz?
     - Co to było? - spytał Magnus wytężając słuch, bo słowa wydobywające się z ust Willa z łatwością zagłuszał ogień trzeszczący w kominku.
     - Nic takiego. Coś, co przeczytałem kiedyś w książce - Will odwrócił się przodem do Magnusa, a tym samym tyłem do Clary, tak że nie widziała już jego idealnej twarzy, a idealny tył jego głowy. Była niemal pewna, że gdyby żyła w jego stuleciu mogłaby się w nim zakochać. Gdyby chciała prowadzić związek z kimś kogo stosunki z Magnusem Bane są niesamowicie zażyłe... Może wtedy. - Okażesz mi łaskę jeśli wyślesz mnie do krainy demonów. Mogę tam znaleźć to czego szukam. To moja jedyna szansa - a bez niej moje życie jest dla mnie nic nie warte.
     Pomijając to, że Clary kompletnie nie rozumiała prowadzonej przez nich rozmowy, nie potrafiła wymyślić żadnego konkretnego powodu dla którego ktoś równie młody jak Will miałby skazywać się na pewną śmierć chcąc wysłać samego siebie do krainy demonów. A więc Will Herondale także posiadał tą cechę. Jego plany były bezsensowne i niebezpieczne. A jednak on widział w nich jakiś sens. Musiał widzieć, bo Clay wiedziała, że żaden Herondale nie mógłby postępować bezcelowo.
     - Łatwo tak mówić gdy ma się siedemnaście lat - odparł lodowato Magnus - Jesteś zakochany i wydaje ci się, że oprócz tego nic nie istnieje. Jednak świat jest znacznie większy niż ty, Willu, i możliwe, że cię potrzebuje. Jesteś Nocnym Łowcą. Służysz wyższej sprawie. Decyzja o zaprzepaszczeniu twojego życia nie należy wyłącznie do ciebie.
     - W takim razie już nic mi nie pozostało - stwierdził Will. Odsunął się od gzymsu kominka i o dziwo potknął się lekko - jakby był po wpływem alkoholu. - Nie jestem już nawet panem własnego życia…
     - A czy ktoś twierdził kiedykolwiek, że szczęście należy nam się z góry? - spytał Magnus przyciszonym głosem. - A co z tym, co jesteśmy winni innym?
     - Dałem im wszystko co miałem - powiedział Will zabierając swój płaszcz z oparcia krzesła. - Wzięli ze mnie wszystko, co najlepsze. Jeżeli to było to, co chciałeś mi powiedzieć, to udało ci się... czarowniku.
     Wypluł ostatnie słowo jakby było obelgą. Zdecydowanie żałując swojej szorstkości Magnus wstał z miejsca, ale Will minął go i ruszył w stronę drzwi. W stronę Clary, Isabelle i Simona. Gdy jednak był już krok od nich wszystko ponownie zawirowało i zarówno Clary jak i Simon, i Isabelle z krzykiem wirowali w czymś co przypominało ohydną, zieloną, galaretowatą masę.
     Clary nie była pewna czy słuch jej nie zawodził. Nie wiedziała czy Simon i Isabelle usłyszeli to samo co ona, ale w jej głowie rozbrzmiał cichy kobiecy głosik:
     - To dość powszechne zjawisko. Nie ma powodu by to roztrząsać. Will jest wolnym duchem. Wkrótce się zjawi. 
     - Oby było inaczej - odpowiedział męski głos. - Mam nadzieję, że umrze.
     Mam nadzieję, że umrze. Że umrze. Nadzieję. Umrze. Rozbrzmiewało w jej głowie gdy z niebezpieczną szybkością zbliżała się do ziemi.
     - To jest pokój Willa - kolejny męski głos, ten jednak znacznie delikatniejszy. Sprawiał, że spadanie stało się wolniejsze i spokojniejsze. - Brich Land, w pobliżu Whitechapel High Street. - Która przerwa podczas której głos chłopaka niesamowicie się zmienił. - To gorsza część mista.
     - Wiesz co Will może tutaj robić? - znów delikatny dziewczęcy głos.
     - Wiem kogo szukacie - tym razem skrzeczący głos, którego nie powstydziłaby się żadna z szanujących się czarownic występujących w baśniach.
     I właśnie wtedy Clary zderzyła się z ziemią. A obok niej upadł Simon na którym najwidoczniej wylądowała Isabelle bo wydał z siebie stłumiony jęk. Clary natychmiast wstała, była cała okurzona. Małe drobinki kurzu wirowały wokół niej powodując kichanie.
     - Jeżeli mam wybierać - zaczął Simon wstając - wybieram Portale. Przynajmniej wiesz gdzie trafisz.
     Isabelle zaczęła się oglądać. Clary naprawdę tego nie lubiła. Nie wiedziała czy Izzy wie gdzie trafili czy może nie ma najmniejszego pojęcia gdzie są. Wyraz jej twarzy był mylący.
    - To chyba 1878 rok... - szepnęła.
    - Skąd ona to wszystko wie? - szepnął Simon wprost do ucha Clary. Jednak powiedział to za głośno, bo Isabelle najwidoczniej go usłyszała. Posłała Simonowi spojrzenie pełne wyższości.
    - Och, daj spokój. Jestem Nocnym Łowcą.
    - I do tego ma słuch niczym nietoperz - szepnął jeszcze ciszej, tak że tym razem nawet Clary ledwo zrozumiała wypowiedziane przez niego słowa.
    Clary spojrzała przed siebie i z niechęcią uznała, że to co najpierw uznała za wyjątkowo ludzkie cienie jest człowiekiem. A nawet dwójką ludzi. Kobietą i mężczyzną w dość młodym wieku. Chłopiec - bo z pewnością można było go tak nazwać - miał srebrzyste włosy i chodził o lasce, a włosy dziewczyny przypominały Clary kolor kasztanów jakie zbierała z mamą w parku gdy miała sześć lat. Clary nie zastanawiała się długo i ruszyła za nimi w głąb korytarza, który po chwili zmienił się w duży pokój, którego ściany były pomalowane na ciemny czerwony kolor. Lampy rzucały wzorzyste cienie na ściany i sufit. Wzdłuż ścian wisiały dwupiętrowe, drewniane łóżka. na środku stał duży okrągły stół przy którym siedziała grupka mężczyzn. Clary zauważyła, że ich ręce kończyły się czarnymi szponami, które przesiewały, cięły i rozdrabniały różne proszki i mieszanki, które leżały przed nimi.
     Co ja tutaj robię, pomyślała Clary powstrzymując się by się nie cofnąć.
     - Czy to opium? - spytała dziewczyna, a Clary stwierdziła, że słyszała już jej głos. Gdy spadała. Jednak teraz dało się w nim słyszeć nutkę przerażenia.
     - Nie - odpowiedział chłopak. - Nie dokładnie. W większości są tutaj leki demonów i proszki faerie. Ci mężczyźni przy stole są ifritis. Czarownicy bez mocy.
      Clary zdała sobie sprawę z tego, że do tej pory nie wiedziała o istnieniu ifritis. Chyba, że od 1878 roku wyginęły, a skoro Isabelle milczała to znaczyło to, że jednak przetrwały. Świat do którego Clary trafiła był dużo gorszy od obecnego.
     Jedna z kobiet w czerwonej sukni nachyliła się nagle w stronę pary.
    - Madram mówi, że mamy to, czego potrzebujesz, srebrny chłopcze - powiedziała kobieta celując palcem w chłopca, którym dotknęła jego policzek. - Nie potrzebujemy pozorów.
     Chłopak wzdrygnął się pod wpływem jej dotyku.
     - Mówiłem ci, szukamy przyjaciela - warknął. - Nefilim. Niebieskie oczy, czarne włosy... - jego głos zrobił się głośniejszy. - Ta xian zai zai na li?
     - Jesteś niemądry - powiedziała. - Zostało jeszcze trochę yin fen, a kiedy nam zabraknie umrzesz. Walczymy, by uzyskać więcej, ale ostatnie żądanie...
     - Oszczędź nam swoim próśb by coś nam sprzedać - powiedziała dziewczyna ze złością. - Gdzie jest nasz przyjaciel?
     Kobieta syknęła, wzruszyła ramionami i wskazała w kierunku łóżek.
     - Tam. 
     Clary wcześniej myślała, że łóżka są puste, ale były zajęte przez różne istoty ułożone w rozmaitych pozycjach. Chłopak zaczął chodzić po pokoju, dziewczyna za nim, a Clary mimowolnie zrobiła to samo. Ktoś wydał smutny dźwięk, smutniejszy niż płacz dziecka.

Pomarańcze i cytryny
Wskażcie dzwonki Świętego Klemensa
Kiedy mi zapłacisz?
Bij w dzwony przy Old Bailey
Gdy wzbogacę się
Wskaże dzwony Shoreditch


     - Will - szepnął chłopak zatrzymując się nad jednym z łóżek. Oparł się o nie. W łóżku leżał Will przykryty do połowy czarnym kocem. Broń w pasku powiesił na gwoździu tuż nad łóżkiem. Jego stopy były bose, a oczy w pół zamknięte. Jasnoczerwone policzki. Jego klatka piersiowa nierównomiernie unosiła się i opadała. 
     Widok Willa w takim miejscu wstrząsnął Clary. Pomimo tego, że nawet go nie znała uznała go za rozsądną osobę. Za porządnego chłopca, choć zagubionego w sobie. Teraz zrozumiała, że chyba była w wielkim błędzie.
     Dziewczyna położyła rękę na czole Willa.
     - Jem - powiedziała. - Jem, musimy go stąd wziąć.
     A więc srebrzysto włosy chłopak nazywał się Jem. Nawet jego imię kojarzyło się z łagodnością i pokorą.
     Człowiek leżący obok Willa wciąż śpiewał.

Kiedy to nadejdzie?
Wskaż dzwonki Stepney
Nie wiem,
Wskaż dzwonek na łuku


     Jem wciąż spoglądał na Willa. Wyglądał na przerażonego. Z jego twarzy odeszły wszystkie kolory.
     - Jem - powtórzyła dziewczyna. - Proszę. Pomóż mi go podnieść p gdy Jem się nie poruszył dziewczyna złapała Willa za ramiona i potrząsnęła nim. - Will. Will obudź się, proszę.
     Will jedynie westchnął i schował głowę w zagłębieniu szyi.
     - Jeśli mi nie pomożesz - zaczęła zirytowana - przysięgam, zmienię się w ciebie i podniosę go. A następnie wszyscy zobaczą jak wyglądasz w sukience - spojrzała na niego uważnie. - Rozumiesz?
     - Naprawdę byś to zrobiła? - powiedział bez entuzjazmu. Podszedł do łóżka i złapał Willa za ramię ciągnąć go na bok. Głowa Willa uderzyła o poręcz łóżka, a on otworzył oczy.
     - Zostaw mnie...
     - Pomóż mi z nim - powiedział Jem wpatrzony w Willa. Powoli podniósł go do pozycji siedzącej. Niemal upadł gdy wyślizgnął się spod ramienia dziewczyny.
     - Powiedz mi, że to nie jest sen - szepnął Will opierając głowę o szyję dziewczyny, która niemal natychmiast odskoczyła.
     - Jem - powiedziała rozpaczliwie, a Jem kończąc zapinać pas z bronią Willa na sobie spojrzał na nią. Klęknął i zaczął wkładać stopy do jego butów, a następnie podniósł Willa, który wydawał się być zachwycony.
     - Och, Boże - powiedział. - Znów jesteśmy razem w trójkę.
     - Zamknij się - powiedział Jem.
     Will zachichotał.
     - Posłuchaj, Carstairs, nie masz jakikolwiek potrzebności? Jestem spłukany.
     - Co on powiedział? - spytała dziewczyna.
     - Chce żebym zapłacił za jego narkotyki - głos Jema był sztywny. - Chodź, zaprowadzimy cię do powozu i wrócę z pieniędzmi.
     Clary mogła się wiele po Jesie spodziewać, ale nigdy nie widziała go pod wpływem alkoholu czy narkotyków. I bez tych rzeczy nie wydawało się by trzeźwo myślał. Zrozumiała jak bardzo Jace różnił się od swojego przodka. Z pokolenia na pokolenie ród Herondale'ów stawał się coraz spokojniejszy.

Przychodzi świeca, by zapalić twoje łóżko,
I przychodzi siekiera by odrąbać twoją głowę!


     Po chwili Clary znalazła się na brudnej i ciemnej ulicy. W porównaniu z brudnym i cuchnącym dymem z kadzideł, legowisku narkotyków faerie i demonów, ulica Whitechapel wydawała się czysta i świeża. Przy krawężniku stał powóz. Rozhuśtał go mężczyzna schodzący na ziemię. Na jego twarzy wymalował się niepokój.
    - Wszystko z nim w porządku? - zapytał biorąc ramię Willa, którego podtrzymywała dziewczyna. Willowi najwyraźniej się to nie spodobało.
     - Puść mnie - powiedział rozdrażniony. - Puść, mogę stać.
    Mężczyzna puścił Willa, chłopak zachwiał się, ale nie przewrócił. Uniósł głowę, a zimny wiatr zmierzwił jego spocone włosy odsłaniając oczy. Spojrzał na Jema. Jego oczy były intensywnie niebieski, policzki czerwone.
    - Nie musiałeś przychodzić po mnie jak po jakieś dziecko. Spędziłem całkiem miły czas - powiedział, a Jem na niego spojrzał.
    - A niech cię... - powiedział i uderzył Willa w twarz. Will nie przewrócił się, ale oparł o bok powozu. Zachowanie tego łagodnego Jema sprawiło, że Clary poczuła się tak jakby to ją uderzył. Nie znała obu chłopców, ale wydawali się dobrymi przyjaciółmi. Może nawet byli parabatai co było bardzo prawdopodobne. Wyobraziła sobie Aleca uderzającego Jace'a i się wzdrygnęła.
     Will uniósł głowę i spojrzał z wyrzutem na Jema. Z jego rozciętej wargi leciała krew.
    - Wprowadź go do powozu - polecił Jem mężczyźnie stojącemu obok powozu. I powrócił do budynku. Zapewne po to by zapłacić za to co wziął Will. Chłopak patrzył na odchodzącego Jema, a  z jego ust wciąż ściekała krew.
     - James? - powiedział.
     - Chodź - powiedział nieprzyjaźnie mężczyzna. Otworzył drzwi powozu i pomógł mu wejść. Dziewczyna weszła z nim. Mężczyzn podał jej chusteczkę z kieszeni. Uśmiechnęła się i podziękowała mu, kiedy zamykał za nią drzwi. Will gwałtownie upadł w kąt powozu obejmując się ramionami. po jego brodzie płynęła strużka krwi. Dziewczyna dotknęła chusteczką jego rany. Will złapał ją za dłoń.
    - Narobiłem bałaganu - powiedział. - Prawda?
    Tym razem przebywanie w ogromnej galarecie Clary zniosła o wiele lepiej. Już nie krzyczała. Po chwili upadła na podłogę tuż obok miękkiego dywanu. Wstając zobaczyła Simona podającego Isabelle dłoń jak prawdziwy dżentelmen. Tuż przed nimi znajdowało się ogromne łóżko z baldachimem, na którym leżał Jem. Obok niego na fotelu siedział Will. Wydawał się bardziej wyczerpany niż zwykle. Dużo bardziej zmęczony. Wydawał się bardziej zrównoważony i przygnębiony. Jakby minęło kilka tygodni, a on sam zrozumiał czym jest życie. Pojął te wszystkie przygnębiające fakty.
     Jakby siedział przy łóżku przyjaciela strasznie długo. Dniami i nocami co najmniej od tygodnia. Albo odczuwał chorobę przyjaciela tak samo jak on sam, jeżeli nie bardziej.
     - Will. - Od drzwi dobiegł szept. - Ktoś chce się z tobą zobaczyć.
     W drzwiach stała kobieta. Usunęła się na bok i do pokoju wszedł Magnus Bane. Pomimo tego, że widok czarownika nie powinien Clary zdziwić to jednak rozchyliła usta ze zdziwienia.
     - Mówi, że go wezwałeś - rzekła z powątpiewaniem w głosie.
     Ubrany w ciemnoszary garnitur czarownik zachował obojętny wyraz twarzy. Powoli zdjął rękawiczki z ciemnoszarej jelonkowej skóry.
     - Wezwałem - powiedział Will machinalnie. - Dziękuję, Charlotte.
     Posłała mu współczujące spojrzenie. Następnie wyszła z pokoju i ostentacyjnie zamknęła drzwi.
     - Przyszedłeś.
     Słowa chłopak nie zabrzmiały specjalnie inteligentnie.
     Magnus rzucił rękawiczki na stół i podszedł do łózka.Gdy przeszedł przez Simona chłopak jęknął.  Magnus oparł się o jeden ze słupków i spojrzał na Jema, nieruchomego i białego jak figura wyrzeźbiona na nagrobku.
     - James Carstairs - mruknął pod nosem jakby wymawiał zaklęcie.
     - On umiera - powiedział Will.
     - To jest oczywiste. - Te słowa mogły zabrzmieć chłodno, ale w głosie Magnusa był ocean smutku. - Uważałeś, zdaje się, że on ma przed sobą kilka dni, może tydzień.
     - Chodzi nie tylko o brak narkotyku. Rzeczywiście mamy go niewiele i musimy mu wydzielać. Ale dziś po południu odbyła się walka, Jem stracił dużo krwi i jest osłabiony. Obawiamy się, że nie zdoła wyzdrowieć.
    Magnus z wielką delikatnością uniósł rękę Jema.
     - Czy on cierpi?
     - Nie wiem.
     - Może byłoby lepiej, gdybyście pozwolili mu umrzeć. - Magnus spojrzał na Willa. Jego oczy były zielonożółte. - Każde życie się kończy. A ty wiedziałeś, że on umrze przed tobą, kiedy go wybierałeś.
     A jednak Clary miała rację. Jem był parabatai Willa. Czuła się jakby jej serce nagle się skurczyło. Ale spowodowało ro jedynie to, że zaczęła czuć jeszcze więcej.
    - Skoro uważasz, że tak byłoby dla niego najlepiej.
    - Willa - Ton Magnusa był łagodny, ale naglący. - Sprowadziłeś mnie tutaj, bo miałeś nadzieję, że mu pomogę?
     - Nie wiem, dlaczego cię wezwałem. Chyba nie dlatego, że liczyłem na twoją pomoc. Raczej sądziłem, że tylko ty potrafisz zrozumieć.
     Magnus wyglądał na zaskoczonego.
     - Tylko ja potrafię zrozumieć?
     - Żyjesz tak długo - powiedział Will. - Musiałeś wiele razy widzieć, jak umierają ci, których kochałeś. A jednak jakoś to przetrwałeś.
      Bane nadal patrzył na niego zdziwiony.
     - Wezwałeś do Instytutu mnie, czarownika, tuż po bitwie, w której omal wszyscy nie zginęliście, bo chciałeś porozmawiać?
     - Bo z tobą się łatwo rozmawia - potwierdził Will. - Nie wiem dlaczego.
     Magnus pokręcił głową.
     - Jesteś taki młody - stwierdził. - Z drugiej strony, jeszcze żaden Nocny Łowca nie wezwał mnie, żebym razem z nim czuwał przy łożu chorego.
     - Nie wiem co robić - wyznał Will. - Mortmain zabrał Tessę, a chyba wiem, gdzie ona może być. Jakaś część mnie pragnie pojechać za nią. Ale nie mogę zostawić Jema. Złożyłem przysięgę. Co, jeśli on obudzi się w nocy, a mnie tu nie będzie? - Wyglądał na zagubionego jak dziecko. - Pomyśli, ze go zostawiłem, nie dbając o to, że on umiera. Nie będzie wiedział. Jednak, gdybym mógł mówić, czy nie kazałby mi szukać Tessy? czy nie właśnie tego by chciał? - Will ukrył twarz w dłoniach. - Nie wiem, i to mnie dobija.
      Magnus patrzył na niego w milczeniu przez dłuższą chwilę.
      - Czy on wie, że jesteś zakochany w Tessie?
      - Nie. - Will uniósł głowę, wstrząśnięty. - Nie. Nigdy przy nim nie wymówiłem tego słowa. To nie jego ciężar.
      Bane wziął głęboki wdech i przemówił łagodnie:
      - Will, zaprosiłeś mnie jako doświadczonego człowieka, który wiele przeżył i pochował wiele kochanych osób. Mogę ci powiedzieć, że w życiu liczy się miłość, że cokolwiek przysięgałeś, sama obecność nie jest taka ważna, kiedy ktoś umiera, tak jak teraz Jem. Ważne, że byłeś przy nim we wszystkich innych chwilach. Odkąd go poznałeś, nigdy go nie opuszczałeś i nigdy nie przestałeś kochać. I właśnie to się liczy.
      - Mówisz szczerze - stwierdził Will ze zdumieniem. - Dlaczego jesteś dla mnie teraz taki miły? Nadal jestem ci winien przysługę, prawda? Pamiętam o niej, choć ty nigdy się jej nie domagałeś.
      - Tak? - Magnus się uśmiechnął. - Traktujesz mnie jak ludzką istotę, równą tobie.Rzadko trafia się Nocny łowca, który w ten sposób traktuje czarownika. Nie jestem aż taki pozbawiony serca, żeby domagać się odwzajemnienia przysługi od zrozpaczonego chłopca. Który, tak przy okazji, będzie kiedyś bardzo dobrym człowiekiem. Zatem powiem ci coś. Zostanę tu i będę czuwał nad Jemem, a jeśli się obudzi, powiem mu, dokąd pojechałeś i zapewnię, że zrobiłeś to dla niego. I zrobię, co mogę, żeby zachować go przy życiu. Nie mam yin fen, ale znam się na magii i może znajdę w starej księdze czarów coś, co mu pomoże.
     - Uznałbym to za wielką przysługę - powiedział Will.
     Magnus przeniósł wzrok na Jema. Na jego zwykle ironicznej lub rozbawionej twarzy był wyryty smutek, który zaskoczył Clary.
     - " Bo czyż nie dlatego właśnie tamten ból zdołał mnie tak łatwo dosięgnąć i tak głęboko przeniknąć, że rozlałem duszę moją jak wodę na piasku, kochając istotę śmiertelną, jakby nigdy nie miała umrzeć"?
     Will na niego popatrzył.
      - Co to było?
      - "Wyznania" świętego Augustyna - odparł Magnus. - Pytałeś mnie, jak, będąc nieśmiertelnym, przeżyłem tyle śmierci. Nie ma w tym wielkiego sekretu. Po prostu wytrzymujesz to, co jest nie do zniesienia. I tyle. - Odsunął się od łóżka. - Sam ci chwilę z nim sam na sam, żebyś się pożegnał, jeśli chcesz. Znajdziesz mnie w bibliotece.
     Magnus wziął rękawiczki i wyszedł z pokoju.
     Will Wstał i pochylił się nad Jemem. Dotknął jego policzka. Clary niemal poczuła chłód policzka Jema na własnych palcach.
     - Atque in perpetuum, frater, ave atque vale - wyszeptał.
     Clary zdziwiło, że zrozumiała każde słowo wypowiedziane przez Willa. Całe zdanie wydawało się tak dopasowane do sytuacji jakby  Will naprawdę długo myślał nad ich odpowiednim dobraniem. Na zawsze, bracie, witaj i żegnaj. 
      Po policzku Clary spłynęła nieporządana łza. Czuła się tak jakby to ona umierała. Słyszała słowa wypowiedziane przez każdego w pomieszczeniu, ale nie potrafiła odpowiedzieć. Nie potrafiła się nawet ruszyć. Ten widok został już na zawsze wyryty ogromnymi literami na jej sercu. Sercu, które z każdą sekundą wydawało się rozpadać na nowo.
      Patrzyła jak Will się wyprostowywał i zaczął odwracać od łóżka, a jej oczy wypełniały coraz większe łzy. Clary zobaczyła rękę Jema chwytającą Willa za nadgarstek i zakryła usta dłońmi powstrzymując się od krzyku. Will był tak samo wstrząśnięty jak Clary. Tylko stał i patrzył na Jema.
      - Jeszcze nie jestem martwy, Will - powiedział Jem głosem cichym, ale silnym. - Co miał na myśli Magnus, kiedy cię pytał czy ja wiem, że kochasz Tessę?
      Clary wrzasnęła gdy znów zaczęła się unosić. Machała histerycznie nogami i rękami. Nie chciała żeby to wszystko znikało. Chciała zostać. Nawet jako niewidzialna osoba. Jeśli Jem miał przeżyć, chciała o tym wiedzieć. Jeśli Jem miał zginąć, chciała o tym wiedzieć. Jeśli Will miał zostawić swojego parabatai, chciał o tym wiedzieć.
     A jednak nie miała na nic wpływu. Clary zobaczyła ulicę pełną błota. Deszcz nasilający się z każdą sekundą i Willa stał oparty plecami o ścianę gospody. Jego twarz wykrzywiona była bólem. Po chwili osunął się na kolana i zwymiotował w błoto. Potem wstał chwiejnym krokiem. Nie obchodziło go zupełnie nic. Szedł na oślep przez noc. Obijając się o mur gospody. Jego twarz była biała jak śmierć. Clary dostrzegła czerwień plamiącą przód jego koszuli. Plama szybko się powiększała. Will chwycił mokrymi rękami przód koszuli i rozchylił ją silnym szarpnięciem. W nikłym świetle Clary zobaczyła znak parabatai na jego piersi. Krwawiący znak. Krzyknęła głośno. Krzyk wypełnił cała przestrzeń w której się znajdowała. Tak bardzo przywiązała się do chłopca, którego nie znała. W końcu wszystko złożyło się w całość i zrozumiała to co tak usilnie od siebie odpychała.
      Jem  był martwy.
      - Jem? - donośny głos dziewczyny, którą Clary widziała z Jemem gdy przyszli po Willa rozrywał jej uszy.
      - Tessa potrzebuje Jema - tym razem usłyszała głos Willa. Pełny bólu po stracie swojego parabatai. - Znam prawo. Wiem, że on nie może wrócić do domu, ale kandydaci muszą zerwać wszystkie więzy, które łączą ich ze światem śmiertelników zanim wstąpią do Bractwa. Tak nakazuje prawo. Więź między Tessą a Jemem nie została zerwana. Jak Tessa ma wrócić do świata śmiertelników, skoro nie może po raz ostatni zobaczyć Jema?
       Clary wylądowała na podłodze w bibliotece Instytutu. Tuż obok Isabelle i Simona. Simon był w Instytucie. Zamierzała coś powiedzieć już nawet otworzyła usta, ale przerwał jej głos Maryse:
       -Wszędzie was szukaliśmy. Co wy... - zamarła patrząc na Clary. Musiała wyglądać strasznie. Jej twarz była wykrzywiona bólem. Oczy pełne przerażenia, współczucia oraz łez. - Clary... - znów urwała. Tym razem patrząc na Simona. - Chodzący za Dnia - szepnęła. - W Instytucie...
   
* * *

     Jace wybiegł z domu Magnusa. Zatrzymał się na chodniku próbując odszukać Aleca. Zobaczył go kilka metrów od siebie. Natychmiast znalazł się obok niego. Alec nie zwracał uwagi na swojego parabatai.
      - Alec - powiedział spokojnie. - Ja nie wiem jak to się mogło stać... Naprawdę nie...
      - W porządku - przerwał mu Alec. - Nie winię cię. 
      - Ja... 
      - W porządku - powtórzył. - Nie mam ci tego za złe bo nie obchodzi mnie z kim się całuje Magnus. Nawet jeśli byłaby to Królowa Jasnego Dworu. 
      Jace milczał. Szedł za Aleckiem. Zrozumiał, że zarówno on jak i Magnus zachowywali się jak dzieci.
      - Ał! - krzyknął Alec łapiąc się za kostkę. Spojrzał na Jace'a z wyrzutem. - Powiedziałem ci, że nie mam ci tego za złe! Nie musisz mnie kopać! 
      - Nie kopnąłem cię.
      Alec nie dostał szansy na to by odszczeknąć sie w jakikolwiek sposób bo nagle wszystko zawirowało. Świat stał się wielką rozmazaną plamą. Z każdą chwilą unosili się na coraz większą wysokość. A nagle zaczęli spadać. Oboje byli doświadczonymi Nocnymi łowcami więc krzyk uznali za coś zbędnego i niepotrzebnie dodającego napięcia. Jednak gdy zderzyli się z twardą podłogą żaden z nich nie powstrzymał się od cichego jęku.
      Lata szkoleń sprawiły, że oboje niemal natychmiast stanęli na nogi.
     - Jesteśmy w bibliotece, w Instytucie - powiedział Jace nie zwracając uwagi na grupkę osób stojących przed nimi. 
     - To nie jest Instytut w Nowym Yorku - dopowiedział Alec.
     - Londyn - powiedzieli jednocześnie. 
     - Nosisz bardzo kosztowny klejnot, Cecily - przerwał im kobiecy głos nie pozwalając kontynuować wymiany zdań oraz obserwacji. Spojrzeli na kobietę, która przyglądała się dość młodej, czarnowłosej dziewczynie. - Nie pamiętam, żebyś go wczoraj miała. O ile sobie przypominam, widziałam go u Willa. Kiedy ci go dał? 
     Cecily skrzyżowała ręce na piesi. 
     - Nic nie powiem. Will sam podejmuje decyzje, a my już próbowaliśmy wyjaśnić Konsulowi, co należy zrobić. Ponieważ Clave nie zamierza nam pomóc, Will wziął sprawy w swoje ręce. Nie wiem, czego innego się spodziewaliście. 
     - Nie sądziłam, że zostawi Jema.- powiedział kobieta wyraźnie zaskoczona. - Nie mam pojęcia, jak mu to powiedzieć, kiedy sie obudzi. 
     - Jem wie... - zaczęła z oburzeniem Cecily, ale przerwał jej chłopak z brązowymi włosami stojący tuż obok niej.
     - Oczywiście, że wie. Will jedynie wypełnia swój obowiązek. Robi to, co rozbiłby Jem, gdyby mógł. Pojechał zamiast Jema. Tak właśnie powinien się zachować parabatai.
     - Bronisz Willa? - zdziwił się chłopak straszy od niego, ale niesamowicie do niego podobny. Jace podejrzewał, że mogli być braćmi.- Po tym, jak zawsze go traktowałeś? Po tym, jak wiele razy mówiłeś Jemowi, że ma fatalny gust, jeśli chodzi o wybór parabatai?
     - Will może i jest złym człowiekiem, ale przynajmniej dowiódł, ze nie jest złym Nocnym Łowcą - odparł młodszy chłopak, po czym spojrzał na Cecily i dodał: - Może jednak nie jest taki zły. Ogólnie rzecz biorąc. 
     - Bardzo wspaniałomyślna opinia, Gideonie - rzekł Magnus. 
     Dopiero teraz Jace i Alec zauważyli czarownika siedzącego na fotelu. Żaden z nich nie ukrywał zaskoczenia. Magnus był w towarzystwie osób ubranych tak jakby właśnie wybierali się na bal, którego motywem przewodnim był rok 1870. Jeszcze przed chwilą w jedwabnym szlafroku zatrzaskiwał drzwi swojego domu, a teraz siedział tutaj ubrany tak samo jak oni. 
      Zadziwiające było także to, że nikt ich nie zauważał. Nawet Magnus. Wysoki czarownik Brooklynu, który powinien zauważyć ich od razu. 
      - Jesteśmy w przeszłości? - zapytał Alec niezbyt zachwycony widokiem Magnusa. Nie po to przed chwilą uciekł z mieszkania Magnusa, żeby teraz musieć go znosić w przeszłości. 
     - Możliwe. 
     - To się już wydarzyło - powiedział cicho Alec nieustanie przyglądając się Magnusowi. 
     - Jestem Gabriel - poprawił czarownika młodszy chłopak.
     Bane machnął ręką.
     - Wszyscy Lightwoodowie wyglądają dla mnie tak samo...
     Z ust Aleca wydobył się cichy jęk.
     - Hm - mruknął Gideon, zanim Gabriel zdążył czymś rzucić w czarownika. - Niezależnie od osobistych cech Willa, jego wad albo też niezdolności innych osób do odróżnienia jednego Lightwooda od drugiego, pozostaje pytanie: czy mamy za nim jechać?
     - Gdyby Will chciał pomocy, nie wyjechałby w środku nocy, nic nikomu nie mówiąc - zauważyła Celiy.
     - Tak - przyznał Gideon. - Bo Will jest znany z roztropności i przemyślanych decyzji.
     - Ukradł naszego najszybszego konia - odezwał się mężczyzna, który do tej pory trzymał się na uboczu. - To świadczy o zdolności przewidywania, w pewnym sensie.
     - Nie możemy pozwolić, żeby Will sam walczył z Mortmainem - oświadczył Gideon. - Może zginąć. Jeśli rzeczywiście wyjechał w środku nocy, moglibyśmy jeszcze dogonić go po drodze...
     - Najszybszy koń - przypomniał mężczyzna, a Magnus prychnął pod nosem.
     - Właściwie nie musi dojść do nieuchronnej rzezi - stwierdził Gabriel. - Moglibyśmy wszyscy wyruszyć za Willem, ale faktem jest, że taka siła wysłana przeciwko Mistrzowi bardziej rzucałaby się w oczy niż samotny chłopka na koniu. Will musi liczyć na to, że pozostanie niezauważony. Ostatecznie nie wybiera się na wojnę. Zamierza uratować Tessę. Dyskrecja i ostrożność to najlepsze rzeczy podczas takiej myśli...
      Kobieta uderzyła pięścią o stół.
      - Wszyscy bądźcie cicho! - rzuciła takim tonem, że nawet Magnus drgnął.
      Pomimo tego, że Alec tak chciał zobaczyć reakcje czarownika nie mógł tego zrobić. Wszystko zawirowało i po raz kolejny zaczął unosić się w papkowatej masie. Z cała pewnością nie było to przyjemne. Tym razem wylądowali w salonie. Obydwoje byli pewni, że minął chociaż jeden dzień od wydarzenia, które widzieli dosłownie przed chwilą. Zobaczyli kobietę, która ostatnim razem odezwała się po raz ostatni. Była znużona, a jej oczy podkrążone.
      Naprzeciw niej stał mężczyzna. bardzo stary mężczyzna. Miał mnóstwo zmarszczek. Siwą brodę i włosy. Wyglądał jakby miał sto lat. Miał na sobie garnitur, który wydawał sie jeszcze straszy niż ubranie kobiety. Jeden z mankietów jego marynarki był poplamiony krwią.
     - Przyszedłem bo to ważne! - wykrzyknął rozgniewany. - Dotyczy Mortmaina i Tessy Gray.
     Kobieta upuściła ręce.
     - Co pan wie o Tessie Gray?
     Mężczyzna odwrócił się do kominka. Jego długi cień padał na perski dywan.
     - Nie mam dobrego mniemania o Porozumieniach. Wie pai o tym. Była pani ze mną w Radzie. Wychowano mnie w przekonaniu, że wszystko dotknięte przez demony jest brudne i skażone. Że obowiązkiem i prawem Nocnych Łowców jest zabijanie tych istot i zabieranie wszystkiego, co do nich należy jako łupów wojennych. Magazyn z trofeami w Instytucie w Yorku powierzono mojej pieczy i sprawowałem ją aż do dnia, kiedy ustanowiono nowe Prawo. - Mężczyzna spochmurniał.
      - Niech zgadnę - powiedziała kobieta. - Nadal robi pan swoje.
      - Oczywiście, że tak - odparł starzec. - Czymże są ludzkie prawa wobec praw Anioła? Wiem, co jest słuszne. Nie afiszowałem się z tym, ale nie przestałem gromadzić łupów ani niszczyć Podziemnych, którzy stanęli na mojej drodze. Jednym z nich był John Shade.
      - Ojciec Mortmaina.
      - Czarownicy nie mogą mieć dzieci - przypomniał burkliwie. - Znaleźli sobie jakiegoś ludzkiego chłopca i go wyszkolili. Shade nauczył go swoich niecnych sztuczek. Zdobył jego zaufanie.
     - To nieprawdopodobne, żeby Shade'wowie wykradli Mortmaina jego rodzicom - stwierdziła kobieta. - Pewnie wzięli chłopca, który inaczej umarłby w jakimś przytułku.
     - To było nienaturalne. czarownicy nie powinni wychowywać ludzkich dzieci. Właśnie dlatego najechaliśmy dom Shade'a. Zabiliśmy jego i żonę. Chłopak uciekł. "Mechaniczny książę" Shade'a - starzec prychnął. - Zabraliśmy ze sobą kilka jego rzeczy do Instytutu, ale nikt nie potrafił ich rozgryźć. To był zwyczajny rutynowy wypad. Wszystko zgodnie z planem. Dopóki nie urodziła sie moja wnóczka Adele.
      - Wiem, że umarła w czasie ceremonii pierwszego znaku - powiedziała kobieta kładąc rękę na brzuchu. - Przykro mi. To wielka tragedia mieć chore dziecko...
     - Ona nie urodziła się chora! - warknął. - Była zdrowym niemowlęciem. Pięknym, z oczami mojego syna. Wszyscy sie nią zachwycali, aż pewnego ranka moja synowa obudziła nas krzykiem. Twierdziła, ze dziecko w kołysce to nie jej córka, choć wyglądała zupełnie tak samo. Synowa przysięgała, że zna swoją córeczkę, a to nie jest jej dziecko. Myśleliśmy, że oszalała. Nawet kiedy oczy małej zmieniły się z szarych na niebieskie... cóż, tak się często dzieje u niemowląt. Dopiero kiedy próbowaliśmy nałożyć jej pierwsze znaki, zrozumiałem, że moja synowa miała rację. Adele... ból był dla niej potworny. Krzyczała, wiła się, krzyczała. Jej skóra płonęła w miejscach dotkniętych przez stelę. Cisi bracia robili, co mogli, ale następnego ranka Adele umarła. - Mężczyzna umilkł na dłuższą chwilę jak zahipnotyzowany wpatrując się w ogień. - Moja synowa postradała zmysły. Nie mogła już dłużej mieszkać w Instytucie. Ja zostałem. Wiedziałem, ze miała rację. Adele była moją wnuczką. Słyszałem plotki o faerie i innych Podziemnych, którzy podobno się przechwalali, że zemścili się na Starkweatherach, wykradając jedno z ich dzieci i zastępując je chorym ludzkim. Moje śledztwa nie przyniosły niczego konkretnego, ale musiałem się dowiedzieć, gdzie przepadła moja wnuczka. - Oparł sie o półkę nad kominkiem. - Prawie zrezygnowałem, ale wtedy przyjechała do mojego Instytutu Tessa Gray w towarzystwie dwóch tutejszych Nocnych Łowców. Myślałem, że widzę ducha mojej synowej, taka była do niej podobna. Ale wyglądało na to, że panna Gray nie ma w sobie ani odrobiny krwi Nocnych łowców. Postanowiłem rozwiązać tę zagadkę. Faerie, którego dzisiaj przepytywałem, dostarczył mi ostatnie fragmenty łamigłówki. W niemowlęctwie moja wnuczka została podmieniona na ludzkie dziecko, biedne stworzenie, które umarło, kiedy nałożono mu znaki, bo nie było Nefilim. - Jego głos załamał się lekko. - Moją prawdziwą wnuczkę zostawiono u rodziny Przyziemnych, żeby ją wychowała, a ich chora Elizabeth, wybrana ze względu na zewnętrzne podobieństwo do Adele, zastąpiła naszą zdrową dziewczynkę. To była zemsta Dworu na mnie. Uznali, ze skoro ja zabiłem ich ludzi, oni zabiją mnie. - Jego spojrzenie spoczęło na kobiecie. - Adele... Elizabeth... dorastała w tamtej Przyziemnej rodzinie, nie wiedząc, kim jest. A potem wyszła za mąż. Za Przyziemnego. Miał na imię Richard. Richard Gray.
     - Pańska wnuczka jest matką Tessy Gray? - powiedziała wolno kobieta. - Elizabeth Gray? Matka Tessy była Nocną Łowczynią?
     - Tak.
     - Zbrodnie się zdarzają, Aloysiusie. Powinien pan iść z tym do Rady...
     - Ich nie obchodzi Tessa Gray - odparł szorstko Starkweather. - Ale panią tak. Dlatego wysłucha pani mojej historii i mi pomoże.
     - Jeśli uznam, że należy to zrobić. Ale nie rozumiem, jaką rolę w tej historii odgrywa Mortmain.
     Aloysius poruszył się niespokojnie.
     - Mortmain dowiedział się prawdy i postanowił, że wykorzysta Elizabeth Gray, Nocną Łowczynię, która nie wiedziała, że jest Nocną Łowczynią. Sądzę, że Mortmain zatrudnił Richarda Graya, żeby mieć dostęp do Elizabeth. Myślę, że wykorzystał demona Eidolona, pod postacią męża mojej wnuczki, żeby ten spłodził dziecko. Celem jego działań była Tessa. Córka Nocnej Łowczyni i demona.
     - Ale potomstwo demonów i Nocnych Łowców rodzi się martwe - przypomniała mu automatycznie kobieta.
     - Nawet jeśli Nocny Łowca nie wie, że jest Nocnym Łowcą? Nawet jeśli nie nosi runów.
     W jednej chwili Jace i Alec stali w salonie w Londyńskim Instytucie, a w drugiej stali w holu Nowojorskiego Instytutu. Przed nimi pojawiła się Jocelyn.
     - Tu jesteście - powiedziała z wyraźną ulgą w głosie. - Szklane Wierze w Alicante nie działają. Czary ochronne na całym świecie są nieaktywne.

* * *

     Jasmine stała nad brzegiem jeziora Lyn. Gdy po raz pierwszy zjawiła się w Idrisie pragnęła zobaczyć jezioro. Ale teraz, gdy chłodny wiatr rozwiewał jej włosy, gdy patrzyła na fale obijające się o stromy brzeg jeziora, czuła niepokój. Patrzyła na jezioro z którego ponad tysiąc lat wcześniej wyłonił się Anioł Raziel trzymając Dary Anioła. Wydawało się, że woda w jeziorze nie bez powodu była wręcz śmiertelna dla Nocnych Łowców. Mogło być to żartem, który dla aniołów wydawał si wyjątkowo udany. 
     - Domyślam się, że nie masz dla mnie dobrych wieści - na dźwięk głosu Sebastiana Jasmine drgnęła. Pojawił się znikąd. - Nie ma z tobą Clary, a Jace żyje prawda? 
     Jasmine sądziła, że gdy się obróci zobaczy wściekłego Sebastiana. A jednak tak się nie stało. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech. Powoli podszedł do brzegu jeziora. Stanął obok Jasmine nie patrząc na nią. Wpatrywał się w matowe jezioro. 
     - Masz rację - potwierdziła Jasmine.
     - Dlaczego? - zapytał, a uśmiech na jego twarzy nie zniknął. 
     - Nie mogę zabić Jace'a - powiedziała szczerze. - A, żeby przyprowadzić Clary musiałabym go zabić, inaczej on zabiłby mnie. 
     - A więc dobrze - powiedział beztrosko. 
     Jasmine spojrzała na Sebastiana, ale on ciągle na nią nie patrzył. Był tak szczęśliwy jak nigdy. 
     - Masz wyjątkowo dobry humor - stwierdziła. Chłodny wiatr uderzył gwałtownie w jej plecy omal nie spychając jej do jeziora. 
     - To prawda - potwierdził Sebastian. Jego czarne oczy wydawały się być ciemniejsze niż zwykle. Jakby brzydka pogoda dodawała im blasku, a Sebastianowi siły i sprytu. 
     - Dlaczego? 
     Milczał przez dłuższą chwilę. Potem odwrócił się przodem do Jasmine i zmuszając ją do cofnięcia się stanął tuż przed nią. Tyłem do jeziora. Z uśmiechem patrzył na Jasmine. 
     - Zastanawiam się kiedy przestaniesz przypominać mi Jace'a. - Powiedział przeciągając dłonią po policzku Jasmine. - Twoje oczy. Sposób mówienia, poruszania się. Pod tymi względami jesteście podobni. 
     - Ale pod niewieloma innymi - stwierdziła odwracając głowę. Ręka Sebastiana ześliznęła się z twarzy Jasmine. - Dlaczego? - powtórzyła. 
     - Bo właśnie zrobiłem coś strasznego, a zarazem pięknego. 
     Jsmine przyjrzała się twarzy Sebastiana. Była okropnie blada. Jego oczy wyróżniały się niesamowicie na tle jego skóry i włosów. Przypominał jej diabła. 
     - Masz coś z demona na twarzy - powiedziała, co Sebastian najwyraźniej uznał za komplement. 
     - Szklane Wierze w Alicante nie działają. 
     - A więc to cię tak cieszy. 
     - Nie. Czary ochronne - odgarnął jeden z kosmyków Jasmine za ucho - na całym świecie nie działają. Teraz już nigdzie nie jest bezpiecznie. 
     Jasmine zamierzała coś powiedzieć, ale wtedy potężny podmuch wiatru uderzył w nią i zwalił ją z nóg. Wpadła na Sebastiana stojącego n samym skraju urwiska. Oboje stracili równowagę. Po chwili zniknęli w mrokach jeziora Lyn. 
__________________________________________________________
i to jest moja pokuta za tamten krótki rozdział ;)) xd
Piszę na spontan i czasami coś może się zdarzyć xd Tym razem Jasmine i Sebastian wpadli do jeziora ;)) 
a tym co czytali serię diabelskie maszyny (także Cassandry Clare) nie muszę chyba wyjaśniać tego co sie zdarzyło na początku. trochę późno się pojawił rozdział, ale się pojawił ^^ Miłego czytania i do za tydzień ;x
Yuki secretartwork