sobota, 29 marca 2014

18 Zarówno twoją te­raźniej­szość jak i przyszłość.

"Każdy wo­jow­nik światła bał się kiedyś podjąć walkę.
Każdy wo­jow­nik światła zdradził i skłamał w przeszłości.
Każdy wo­jow­nik światła ut­ra­cił choć raz wiarę w przyszłość.
Każdy wo­jow­nik światła cier­piał z po­wodu spraw, które nie były te­go war­te.
Każdy wo­jow­nik światła wątpił w to, że jest wo­jow­ni­kiem światła.
Każdy wo­jow­nik światła za­nied­by­wał swo­je ducho­we zo­bowiąza­nia.
Każdy wo­jow­nik światła mówił "tak", kiedy chciał po­wie­dzieć "nie".
Każdy wo­jow­nik światła zra­nił ko­goś, ko­go kochał.

I dla­tego jest wo­jow­ni­kiem światła. Bo­wiem doświad­czył te­go wszys­tkiego i nie ut­ra­cił nadziei, że sta­nie się lep­szym człowiekiem" - Podręcznik wojownika świata, Paulo Coelho




     Wszystko wirowało przez dłuższy czas. Clary zaczynało robić sie niedobrze. Szum, który ją otaczał zagłuszał jej własny krzyk. Zagłuszał krzyki Simona i Isabelle. Gdy Clary myślała, że zaraz zwymiotuje wszystko stanęło. Stanęło, ale kilka metrów nad ziemią. Zaczęła spadać i po chwili zderzyła się z brukowaną ulicą. Uniosła lekko głowę, ale natychmiast ją opuściła. Całe jej ciało było obolałe. Nie miała siły, ale wiedziała, że musi wstać. I po chwili to zrobiła. Obok niej Simon i Isabelle zrobili to samo. W tej samej chwili zaczęli się rozglądać. Przed nimi znajdował się ogromny budynek. Było niemal całkowicie ciemno. A jednak Clary zobaczyła powóz stojący kilka metrów od niej.
     - Jesteśmy w Londynie - powiedziała nagle Isabelle. Patrzyła się w niebo i z wyraźnym zafascynowaniem kręciła się wokół własnej osi. Usta miała rozchylone jakby zachwycała się widokami. Nie był to najlepszy moment na takiego rodzaju zachowanie. Żadno z nich nie wiedziało co się stało. Nie wiedzieli gdzie dokładnie są. I po co tu są. - Ale jakby półtora wieku wcześniej...
     - Cofnęliśmy się w czasie? - spytał Simon otrzepując ubranie.
     - Nie - zaprzeczyła Isabelle wciąż się rozglądając. - To niemożliwe - spojrzała na Clary - prawda?
     - Nie wiem - szepnęła. - Teraz chyba wszystko jest możliwe.
     Simon spojrzał na budynek.
     - Może powinniśmy wejść? Zapytać kogoś... o coś... Nie znaleźliśmy się tu bez powodu... - przerwał nie mogąc znieść spojrzenia Isabelle, która patrzyła na niego jak na kompletnego idiotę. - Chyba, że macie lepszy pomysł...
     - Nie - powiedziała Clary łamiącym się głosem.
     Isabelle powoli otworzyła drzwi i weszła do domu. Clary i Simon zrobili to samo. W pomieszczeniu do którego trafili było zupełnie ciemno. Już od progu dobiegły ich stłumione głosy. jeden z nich Clary uznała za dziwnie znajomy.
     - Przepraszam - odchrząknęła Isabelle. Jednak nikt nie odpowiedział, a rozmowa nie została przerwana. Zapuścili się w głąb pomieszczenia gdzie płomienie tańczyły na ścianach. Najprawdopodobniej był to ogień z kominka.
     Weszli do drugiego pomieszczenia, w którym zobaczyli dwie postacie stojące przy kominku. Były rozmazane i niewyraźne.
     - Prze... - zaczęła Isabelle ale gdy tylko jedna z postaci odwróciła się w jej stronę zamarła z otwartymi ustami. Wszyscy doskonale znali tą osobę. Może nawet lepiej niż by chcieli. A Clary znała ją niemal od urodzenia.
     - To Magnus - jęknęła Clary kurczowo uczepiając się rękawa Simona. Nogi miała jak z waty. Gdyby nie przyjaciel runęłaby na ziemię.
     Rzeczywiście to był Magnus. Inaczej ubrany. Jak z ubiegłego stulecia. Wydawał się młodszy i delikatniejszy. Ale to był Magnus. Clary zauważyła, że już wtedy jego włosy iskrzyły się jak tysiące diamentów.
     - Magnusie... - powiedziała cicho Clary, ale czarownik nie zwracał na nią uwagi.
     Magnus patrzył na chłopca stojącego przed nimi. Clary zauważyła, ze chłopiec był piękny. Miał czarne kręcone włosy na karku, delikatnie zarysowane kości policzkowe, oraz mocną szczękę. Jego rzęsy rzucały długie cienie na jego policzki. Clary stwierdziła, że chłopak jej kogoś przypominał. Jace'a. Wydawał się być tak samo niewinny jak on. Choć szaleńczo się różnili. Uroda Jace'a była bardziej wyrazista. A może po prostu Clary zaczynała wariować? W każdym widziała podobieństwo do Jace'a...
     - Jeśli twoja definicja "pomocy" - powiedział Magnus - uwzględnia rzucenie cię do królestwa demonów jak szczura do dołu pełnego wściekłych psów, to nie. Nie pomogę ci. To szaleństwo. Wracaj do domu i odeśpij to.
     - Nie jestem pijany - zaprotestował chłopak.
     - A zachowujesz się jakby było odwrotnie.
     Clary spojrzała na Isabelel, która natychmiast przeniosła wzrok na Simona. Za to Simon powrócił spojrzeniem do Clary.
     - Oni nas nie widzą - stwierdziła Isabelle. - To by znaczyło, że naprawdę jesteśmy w przeszłości...
     Clary omal nie pisnęła. W niewyjaśniony sposób znaleźli się w przeszłości. Żadno z nich nie wiedziało z jakiego powodu. Ale wszyscy widzieli stojącego przed sobą Magnusa, który nie mógł im niczego wyjaśnić bo najzwyczajniej w świecie ich nie widział. A do tego patrzyli na coś co się już wydarzyło.
     - Myślisz, że jesteś jedyną osobą, która kogoś utraciła? - spytał Magnus jakby naigrywał się z chłopaka, którego twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas.
    - Nie mów tego w ten sposób - powiedział. - Jakby to był jakiś zwyczajny smutek po stracie kogoś. To nie tak. Podobno czas leczy rany, ale to twierdzenie zakłada, że źródło smutku jest skończone. Na zawsze. A to przypomina codziennie rozdrapywaną ranę.
     - Owszem - przyznał Magnus opierając się o poduszki. - To prawdziwy geniusz wśród klątw, nieprawdaż?
     - Byłoby inaczej gdybym został przeklęty tak, żeby wszyscy, których kocham umierali - powiedział chłopak. - Wtedy mógłbym powstrzymać się od tego by obdarzyć ich miłością. Mógłbym trzymać wszystkich na dystans i uniemożliwiać im troszczenie się o mnie, choć to dość dziwaczny, wyczerpujący proces. - Sprawiał wrażenie zmęczonego. Brzmiał tak dramatycznie jak tylko mógł brzmieć chłopiec w jego wieku. - Każdego dnia muszę odgrywać osobę, którą w ogóle nie jestem - zgorzkniałą, złośliwą i okrutną...
     - Wolę cię w tej wersji. Nawet nie próbuj zaprzeczać,że odrywanie diabła nie podobało ci się ani przez chwilę, Willu Herondale.
     Z ust Clary wydobył się cichy jęk. Will Herondale. Nie tylko nazwisko, ale i imię chłopaka zrobiło na Clary nie małe wrażenie. Herondale. Mogło się okazać, że właśnie stoi przed przodkiem Jace'a. To by wyjaśniało uderzające podobieństwo. Pomimo różnego koloru oczu i włosów byli tak niesamowicie podobni. Will. To musiał być ten Will, który był tak wielką tajemnicą Magnusa. Który tak irytował Aleca. A teraz widziała Magnusa z tym chłopakiem w pustym pokoju. A do tego ich rozmowa nie wydawała się niesamowicie intymna.
     - Mówi się, że ten rodzaj czarnego humoru mamy we krwi - powiedział Will spoglądając w płomienie.
     Clary zgodziłaby się z tym w stu procentach. Jace, którego znała na pewno go posiadał.  
     - Ella to miała - kontynuował. - Cecily również. Nigdy nie sądziłem, że ja także dopóki nie odkryłem, że tego potrzebuję. Miałem wiele lat na nauczenie się jak sprawiać, żeby inni mnie nienawidzili. Ale czuję się tak jakbym zatracał samego siebie... Czuję się jakby mnie ubyło, jakby część mnie zapadła w ciemność, która jest dobra, szczera i prawdziwa... Jeśli będziesz trzymał ją na dystans wystarczająco długo, to czy stracisz ją całkowicie? Jeśli nikomu na tobie nie zależy, to czy jeszcze w ogóle istniejesz?
     - Co to było? - spytał Magnus wytężając słuch, bo słowa wydobywające się z ust Willa z łatwością zagłuszał ogień trzeszczący w kominku.
     - Nic takiego. Coś, co przeczytałem kiedyś w książce - Will odwrócił się przodem do Magnusa, a tym samym tyłem do Clary, tak że nie widziała już jego idealnej twarzy, a idealny tył jego głowy. Była niemal pewna, że gdyby żyła w jego stuleciu mogłaby się w nim zakochać. Gdyby chciała prowadzić związek z kimś kogo stosunki z Magnusem Bane są niesamowicie zażyłe... Może wtedy. - Okażesz mi łaskę jeśli wyślesz mnie do krainy demonów. Mogę tam znaleźć to czego szukam. To moja jedyna szansa - a bez niej moje życie jest dla mnie nic nie warte.
     Pomijając to, że Clary kompletnie nie rozumiała prowadzonej przez nich rozmowy, nie potrafiła wymyślić żadnego konkretnego powodu dla którego ktoś równie młody jak Will miałby skazywać się na pewną śmierć chcąc wysłać samego siebie do krainy demonów. A więc Will Herondale także posiadał tą cechę. Jego plany były bezsensowne i niebezpieczne. A jednak on widział w nich jakiś sens. Musiał widzieć, bo Clay wiedziała, że żaden Herondale nie mógłby postępować bezcelowo.
     - Łatwo tak mówić gdy ma się siedemnaście lat - odparł lodowato Magnus - Jesteś zakochany i wydaje ci się, że oprócz tego nic nie istnieje. Jednak świat jest znacznie większy niż ty, Willu, i możliwe, że cię potrzebuje. Jesteś Nocnym Łowcą. Służysz wyższej sprawie. Decyzja o zaprzepaszczeniu twojego życia nie należy wyłącznie do ciebie.
     - W takim razie już nic mi nie pozostało - stwierdził Will. Odsunął się od gzymsu kominka i o dziwo potknął się lekko - jakby był po wpływem alkoholu. - Nie jestem już nawet panem własnego życia…
     - A czy ktoś twierdził kiedykolwiek, że szczęście należy nam się z góry? - spytał Magnus przyciszonym głosem. - A co z tym, co jesteśmy winni innym?
     - Dałem im wszystko co miałem - powiedział Will zabierając swój płaszcz z oparcia krzesła. - Wzięli ze mnie wszystko, co najlepsze. Jeżeli to było to, co chciałeś mi powiedzieć, to udało ci się... czarowniku.
     Wypluł ostatnie słowo jakby było obelgą. Zdecydowanie żałując swojej szorstkości Magnus wstał z miejsca, ale Will minął go i ruszył w stronę drzwi. W stronę Clary, Isabelle i Simona. Gdy jednak był już krok od nich wszystko ponownie zawirowało i zarówno Clary jak i Simon, i Isabelle z krzykiem wirowali w czymś co przypominało ohydną, zieloną, galaretowatą masę.
     Clary nie była pewna czy słuch jej nie zawodził. Nie wiedziała czy Simon i Isabelle usłyszeli to samo co ona, ale w jej głowie rozbrzmiał cichy kobiecy głosik:
     - To dość powszechne zjawisko. Nie ma powodu by to roztrząsać. Will jest wolnym duchem. Wkrótce się zjawi. 
     - Oby było inaczej - odpowiedział męski głos. - Mam nadzieję, że umrze.
     Mam nadzieję, że umrze. Że umrze. Nadzieję. Umrze. Rozbrzmiewało w jej głowie gdy z niebezpieczną szybkością zbliżała się do ziemi.
     - To jest pokój Willa - kolejny męski głos, ten jednak znacznie delikatniejszy. Sprawiał, że spadanie stało się wolniejsze i spokojniejsze. - Brich Land, w pobliżu Whitechapel High Street. - Która przerwa podczas której głos chłopaka niesamowicie się zmienił. - To gorsza część mista.
     - Wiesz co Will może tutaj robić? - znów delikatny dziewczęcy głos.
     - Wiem kogo szukacie - tym razem skrzeczący głos, którego nie powstydziłaby się żadna z szanujących się czarownic występujących w baśniach.
     I właśnie wtedy Clary zderzyła się z ziemią. A obok niej upadł Simon na którym najwidoczniej wylądowała Isabelle bo wydał z siebie stłumiony jęk. Clary natychmiast wstała, była cała okurzona. Małe drobinki kurzu wirowały wokół niej powodując kichanie.
     - Jeżeli mam wybierać - zaczął Simon wstając - wybieram Portale. Przynajmniej wiesz gdzie trafisz.
     Isabelle zaczęła się oglądać. Clary naprawdę tego nie lubiła. Nie wiedziała czy Izzy wie gdzie trafili czy może nie ma najmniejszego pojęcia gdzie są. Wyraz jej twarzy był mylący.
    - To chyba 1878 rok... - szepnęła.
    - Skąd ona to wszystko wie? - szepnął Simon wprost do ucha Clary. Jednak powiedział to za głośno, bo Isabelle najwidoczniej go usłyszała. Posłała Simonowi spojrzenie pełne wyższości.
    - Och, daj spokój. Jestem Nocnym Łowcą.
    - I do tego ma słuch niczym nietoperz - szepnął jeszcze ciszej, tak że tym razem nawet Clary ledwo zrozumiała wypowiedziane przez niego słowa.
    Clary spojrzała przed siebie i z niechęcią uznała, że to co najpierw uznała za wyjątkowo ludzkie cienie jest człowiekiem. A nawet dwójką ludzi. Kobietą i mężczyzną w dość młodym wieku. Chłopiec - bo z pewnością można było go tak nazwać - miał srebrzyste włosy i chodził o lasce, a włosy dziewczyny przypominały Clary kolor kasztanów jakie zbierała z mamą w parku gdy miała sześć lat. Clary nie zastanawiała się długo i ruszyła za nimi w głąb korytarza, który po chwili zmienił się w duży pokój, którego ściany były pomalowane na ciemny czerwony kolor. Lampy rzucały wzorzyste cienie na ściany i sufit. Wzdłuż ścian wisiały dwupiętrowe, drewniane łóżka. na środku stał duży okrągły stół przy którym siedziała grupka mężczyzn. Clary zauważyła, że ich ręce kończyły się czarnymi szponami, które przesiewały, cięły i rozdrabniały różne proszki i mieszanki, które leżały przed nimi.
     Co ja tutaj robię, pomyślała Clary powstrzymując się by się nie cofnąć.
     - Czy to opium? - spytała dziewczyna, a Clary stwierdziła, że słyszała już jej głos. Gdy spadała. Jednak teraz dało się w nim słyszeć nutkę przerażenia.
     - Nie - odpowiedział chłopak. - Nie dokładnie. W większości są tutaj leki demonów i proszki faerie. Ci mężczyźni przy stole są ifritis. Czarownicy bez mocy.
      Clary zdała sobie sprawę z tego, że do tej pory nie wiedziała o istnieniu ifritis. Chyba, że od 1878 roku wyginęły, a skoro Isabelle milczała to znaczyło to, że jednak przetrwały. Świat do którego Clary trafiła był dużo gorszy od obecnego.
     Jedna z kobiet w czerwonej sukni nachyliła się nagle w stronę pary.
    - Madram mówi, że mamy to, czego potrzebujesz, srebrny chłopcze - powiedziała kobieta celując palcem w chłopca, którym dotknęła jego policzek. - Nie potrzebujemy pozorów.
     Chłopak wzdrygnął się pod wpływem jej dotyku.
     - Mówiłem ci, szukamy przyjaciela - warknął. - Nefilim. Niebieskie oczy, czarne włosy... - jego głos zrobił się głośniejszy. - Ta xian zai zai na li?
     - Jesteś niemądry - powiedziała. - Zostało jeszcze trochę yin fen, a kiedy nam zabraknie umrzesz. Walczymy, by uzyskać więcej, ale ostatnie żądanie...
     - Oszczędź nam swoim próśb by coś nam sprzedać - powiedziała dziewczyna ze złością. - Gdzie jest nasz przyjaciel?
     Kobieta syknęła, wzruszyła ramionami i wskazała w kierunku łóżek.
     - Tam. 
     Clary wcześniej myślała, że łóżka są puste, ale były zajęte przez różne istoty ułożone w rozmaitych pozycjach. Chłopak zaczął chodzić po pokoju, dziewczyna za nim, a Clary mimowolnie zrobiła to samo. Ktoś wydał smutny dźwięk, smutniejszy niż płacz dziecka.

Pomarańcze i cytryny
Wskażcie dzwonki Świętego Klemensa
Kiedy mi zapłacisz?
Bij w dzwony przy Old Bailey
Gdy wzbogacę się
Wskaże dzwony Shoreditch


     - Will - szepnął chłopak zatrzymując się nad jednym z łóżek. Oparł się o nie. W łóżku leżał Will przykryty do połowy czarnym kocem. Broń w pasku powiesił na gwoździu tuż nad łóżkiem. Jego stopy były bose, a oczy w pół zamknięte. Jasnoczerwone policzki. Jego klatka piersiowa nierównomiernie unosiła się i opadała. 
     Widok Willa w takim miejscu wstrząsnął Clary. Pomimo tego, że nawet go nie znała uznała go za rozsądną osobę. Za porządnego chłopca, choć zagubionego w sobie. Teraz zrozumiała, że chyba była w wielkim błędzie.
     Dziewczyna położyła rękę na czole Willa.
     - Jem - powiedziała. - Jem, musimy go stąd wziąć.
     A więc srebrzysto włosy chłopak nazywał się Jem. Nawet jego imię kojarzyło się z łagodnością i pokorą.
     Człowiek leżący obok Willa wciąż śpiewał.

Kiedy to nadejdzie?
Wskaż dzwonki Stepney
Nie wiem,
Wskaż dzwonek na łuku


     Jem wciąż spoglądał na Willa. Wyglądał na przerażonego. Z jego twarzy odeszły wszystkie kolory.
     - Jem - powtórzyła dziewczyna. - Proszę. Pomóż mi go podnieść p gdy Jem się nie poruszył dziewczyna złapała Willa za ramiona i potrząsnęła nim. - Will. Will obudź się, proszę.
     Will jedynie westchnął i schował głowę w zagłębieniu szyi.
     - Jeśli mi nie pomożesz - zaczęła zirytowana - przysięgam, zmienię się w ciebie i podniosę go. A następnie wszyscy zobaczą jak wyglądasz w sukience - spojrzała na niego uważnie. - Rozumiesz?
     - Naprawdę byś to zrobiła? - powiedział bez entuzjazmu. Podszedł do łóżka i złapał Willa za ramię ciągnąć go na bok. Głowa Willa uderzyła o poręcz łóżka, a on otworzył oczy.
     - Zostaw mnie...
     - Pomóż mi z nim - powiedział Jem wpatrzony w Willa. Powoli podniósł go do pozycji siedzącej. Niemal upadł gdy wyślizgnął się spod ramienia dziewczyny.
     - Powiedz mi, że to nie jest sen - szepnął Will opierając głowę o szyję dziewczyny, która niemal natychmiast odskoczyła.
     - Jem - powiedziała rozpaczliwie, a Jem kończąc zapinać pas z bronią Willa na sobie spojrzał na nią. Klęknął i zaczął wkładać stopy do jego butów, a następnie podniósł Willa, który wydawał się być zachwycony.
     - Och, Boże - powiedział. - Znów jesteśmy razem w trójkę.
     - Zamknij się - powiedział Jem.
     Will zachichotał.
     - Posłuchaj, Carstairs, nie masz jakikolwiek potrzebności? Jestem spłukany.
     - Co on powiedział? - spytała dziewczyna.
     - Chce żebym zapłacił za jego narkotyki - głos Jema był sztywny. - Chodź, zaprowadzimy cię do powozu i wrócę z pieniędzmi.
     Clary mogła się wiele po Jesie spodziewać, ale nigdy nie widziała go pod wpływem alkoholu czy narkotyków. I bez tych rzeczy nie wydawało się by trzeźwo myślał. Zrozumiała jak bardzo Jace różnił się od swojego przodka. Z pokolenia na pokolenie ród Herondale'ów stawał się coraz spokojniejszy.

Przychodzi świeca, by zapalić twoje łóżko,
I przychodzi siekiera by odrąbać twoją głowę!


     Po chwili Clary znalazła się na brudnej i ciemnej ulicy. W porównaniu z brudnym i cuchnącym dymem z kadzideł, legowisku narkotyków faerie i demonów, ulica Whitechapel wydawała się czysta i świeża. Przy krawężniku stał powóz. Rozhuśtał go mężczyzna schodzący na ziemię. Na jego twarzy wymalował się niepokój.
    - Wszystko z nim w porządku? - zapytał biorąc ramię Willa, którego podtrzymywała dziewczyna. Willowi najwyraźniej się to nie spodobało.
     - Puść mnie - powiedział rozdrażniony. - Puść, mogę stać.
    Mężczyzna puścił Willa, chłopak zachwiał się, ale nie przewrócił. Uniósł głowę, a zimny wiatr zmierzwił jego spocone włosy odsłaniając oczy. Spojrzał na Jema. Jego oczy były intensywnie niebieski, policzki czerwone.
    - Nie musiałeś przychodzić po mnie jak po jakieś dziecko. Spędziłem całkiem miły czas - powiedział, a Jem na niego spojrzał.
    - A niech cię... - powiedział i uderzył Willa w twarz. Will nie przewrócił się, ale oparł o bok powozu. Zachowanie tego łagodnego Jema sprawiło, że Clary poczuła się tak jakby to ją uderzył. Nie znała obu chłopców, ale wydawali się dobrymi przyjaciółmi. Może nawet byli parabatai co było bardzo prawdopodobne. Wyobraziła sobie Aleca uderzającego Jace'a i się wzdrygnęła.
     Will uniósł głowę i spojrzał z wyrzutem na Jema. Z jego rozciętej wargi leciała krew.
    - Wprowadź go do powozu - polecił Jem mężczyźnie stojącemu obok powozu. I powrócił do budynku. Zapewne po to by zapłacić za to co wziął Will. Chłopak patrzył na odchodzącego Jema, a  z jego ust wciąż ściekała krew.
     - James? - powiedział.
     - Chodź - powiedział nieprzyjaźnie mężczyzna. Otworzył drzwi powozu i pomógł mu wejść. Dziewczyna weszła z nim. Mężczyzn podał jej chusteczkę z kieszeni. Uśmiechnęła się i podziękowała mu, kiedy zamykał za nią drzwi. Will gwałtownie upadł w kąt powozu obejmując się ramionami. po jego brodzie płynęła strużka krwi. Dziewczyna dotknęła chusteczką jego rany. Will złapał ją za dłoń.
    - Narobiłem bałaganu - powiedział. - Prawda?
    Tym razem przebywanie w ogromnej galarecie Clary zniosła o wiele lepiej. Już nie krzyczała. Po chwili upadła na podłogę tuż obok miękkiego dywanu. Wstając zobaczyła Simona podającego Isabelle dłoń jak prawdziwy dżentelmen. Tuż przed nimi znajdowało się ogromne łóżko z baldachimem, na którym leżał Jem. Obok niego na fotelu siedział Will. Wydawał się bardziej wyczerpany niż zwykle. Dużo bardziej zmęczony. Wydawał się bardziej zrównoważony i przygnębiony. Jakby minęło kilka tygodni, a on sam zrozumiał czym jest życie. Pojął te wszystkie przygnębiające fakty.
     Jakby siedział przy łóżku przyjaciela strasznie długo. Dniami i nocami co najmniej od tygodnia. Albo odczuwał chorobę przyjaciela tak samo jak on sam, jeżeli nie bardziej.
     - Will. - Od drzwi dobiegł szept. - Ktoś chce się z tobą zobaczyć.
     W drzwiach stała kobieta. Usunęła się na bok i do pokoju wszedł Magnus Bane. Pomimo tego, że widok czarownika nie powinien Clary zdziwić to jednak rozchyliła usta ze zdziwienia.
     - Mówi, że go wezwałeś - rzekła z powątpiewaniem w głosie.
     Ubrany w ciemnoszary garnitur czarownik zachował obojętny wyraz twarzy. Powoli zdjął rękawiczki z ciemnoszarej jelonkowej skóry.
     - Wezwałem - powiedział Will machinalnie. - Dziękuję, Charlotte.
     Posłała mu współczujące spojrzenie. Następnie wyszła z pokoju i ostentacyjnie zamknęła drzwi.
     - Przyszedłeś.
     Słowa chłopak nie zabrzmiały specjalnie inteligentnie.
     Magnus rzucił rękawiczki na stół i podszedł do łózka.Gdy przeszedł przez Simona chłopak jęknął.  Magnus oparł się o jeden ze słupków i spojrzał na Jema, nieruchomego i białego jak figura wyrzeźbiona na nagrobku.
     - James Carstairs - mruknął pod nosem jakby wymawiał zaklęcie.
     - On umiera - powiedział Will.
     - To jest oczywiste. - Te słowa mogły zabrzmieć chłodno, ale w głosie Magnusa był ocean smutku. - Uważałeś, zdaje się, że on ma przed sobą kilka dni, może tydzień.
     - Chodzi nie tylko o brak narkotyku. Rzeczywiście mamy go niewiele i musimy mu wydzielać. Ale dziś po południu odbyła się walka, Jem stracił dużo krwi i jest osłabiony. Obawiamy się, że nie zdoła wyzdrowieć.
    Magnus z wielką delikatnością uniósł rękę Jema.
     - Czy on cierpi?
     - Nie wiem.
     - Może byłoby lepiej, gdybyście pozwolili mu umrzeć. - Magnus spojrzał na Willa. Jego oczy były zielonożółte. - Każde życie się kończy. A ty wiedziałeś, że on umrze przed tobą, kiedy go wybierałeś.
     A jednak Clary miała rację. Jem był parabatai Willa. Czuła się jakby jej serce nagle się skurczyło. Ale spowodowało ro jedynie to, że zaczęła czuć jeszcze więcej.
    - Skoro uważasz, że tak byłoby dla niego najlepiej.
    - Willa - Ton Magnusa był łagodny, ale naglący. - Sprowadziłeś mnie tutaj, bo miałeś nadzieję, że mu pomogę?
     - Nie wiem, dlaczego cię wezwałem. Chyba nie dlatego, że liczyłem na twoją pomoc. Raczej sądziłem, że tylko ty potrafisz zrozumieć.
     Magnus wyglądał na zaskoczonego.
     - Tylko ja potrafię zrozumieć?
     - Żyjesz tak długo - powiedział Will. - Musiałeś wiele razy widzieć, jak umierają ci, których kochałeś. A jednak jakoś to przetrwałeś.
      Bane nadal patrzył na niego zdziwiony.
     - Wezwałeś do Instytutu mnie, czarownika, tuż po bitwie, w której omal wszyscy nie zginęliście, bo chciałeś porozmawiać?
     - Bo z tobą się łatwo rozmawia - potwierdził Will. - Nie wiem dlaczego.
     Magnus pokręcił głową.
     - Jesteś taki młody - stwierdził. - Z drugiej strony, jeszcze żaden Nocny Łowca nie wezwał mnie, żebym razem z nim czuwał przy łożu chorego.
     - Nie wiem co robić - wyznał Will. - Mortmain zabrał Tessę, a chyba wiem, gdzie ona może być. Jakaś część mnie pragnie pojechać za nią. Ale nie mogę zostawić Jema. Złożyłem przysięgę. Co, jeśli on obudzi się w nocy, a mnie tu nie będzie? - Wyglądał na zagubionego jak dziecko. - Pomyśli, ze go zostawiłem, nie dbając o to, że on umiera. Nie będzie wiedział. Jednak, gdybym mógł mówić, czy nie kazałby mi szukać Tessy? czy nie właśnie tego by chciał? - Will ukrył twarz w dłoniach. - Nie wiem, i to mnie dobija.
      Magnus patrzył na niego w milczeniu przez dłuższą chwilę.
      - Czy on wie, że jesteś zakochany w Tessie?
      - Nie. - Will uniósł głowę, wstrząśnięty. - Nie. Nigdy przy nim nie wymówiłem tego słowa. To nie jego ciężar.
      Bane wziął głęboki wdech i przemówił łagodnie:
      - Will, zaprosiłeś mnie jako doświadczonego człowieka, który wiele przeżył i pochował wiele kochanych osób. Mogę ci powiedzieć, że w życiu liczy się miłość, że cokolwiek przysięgałeś, sama obecność nie jest taka ważna, kiedy ktoś umiera, tak jak teraz Jem. Ważne, że byłeś przy nim we wszystkich innych chwilach. Odkąd go poznałeś, nigdy go nie opuszczałeś i nigdy nie przestałeś kochać. I właśnie to się liczy.
      - Mówisz szczerze - stwierdził Will ze zdumieniem. - Dlaczego jesteś dla mnie teraz taki miły? Nadal jestem ci winien przysługę, prawda? Pamiętam o niej, choć ty nigdy się jej nie domagałeś.
      - Tak? - Magnus się uśmiechnął. - Traktujesz mnie jak ludzką istotę, równą tobie.Rzadko trafia się Nocny łowca, który w ten sposób traktuje czarownika. Nie jestem aż taki pozbawiony serca, żeby domagać się odwzajemnienia przysługi od zrozpaczonego chłopca. Który, tak przy okazji, będzie kiedyś bardzo dobrym człowiekiem. Zatem powiem ci coś. Zostanę tu i będę czuwał nad Jemem, a jeśli się obudzi, powiem mu, dokąd pojechałeś i zapewnię, że zrobiłeś to dla niego. I zrobię, co mogę, żeby zachować go przy życiu. Nie mam yin fen, ale znam się na magii i może znajdę w starej księdze czarów coś, co mu pomoże.
     - Uznałbym to za wielką przysługę - powiedział Will.
     Magnus przeniósł wzrok na Jema. Na jego zwykle ironicznej lub rozbawionej twarzy był wyryty smutek, który zaskoczył Clary.
     - " Bo czyż nie dlatego właśnie tamten ból zdołał mnie tak łatwo dosięgnąć i tak głęboko przeniknąć, że rozlałem duszę moją jak wodę na piasku, kochając istotę śmiertelną, jakby nigdy nie miała umrzeć"?
     Will na niego popatrzył.
      - Co to było?
      - "Wyznania" świętego Augustyna - odparł Magnus. - Pytałeś mnie, jak, będąc nieśmiertelnym, przeżyłem tyle śmierci. Nie ma w tym wielkiego sekretu. Po prostu wytrzymujesz to, co jest nie do zniesienia. I tyle. - Odsunął się od łóżka. - Sam ci chwilę z nim sam na sam, żebyś się pożegnał, jeśli chcesz. Znajdziesz mnie w bibliotece.
     Magnus wziął rękawiczki i wyszedł z pokoju.
     Will Wstał i pochylił się nad Jemem. Dotknął jego policzka. Clary niemal poczuła chłód policzka Jema na własnych palcach.
     - Atque in perpetuum, frater, ave atque vale - wyszeptał.
     Clary zdziwiło, że zrozumiała każde słowo wypowiedziane przez Willa. Całe zdanie wydawało się tak dopasowane do sytuacji jakby  Will naprawdę długo myślał nad ich odpowiednim dobraniem. Na zawsze, bracie, witaj i żegnaj. 
      Po policzku Clary spłynęła nieporządana łza. Czuła się tak jakby to ona umierała. Słyszała słowa wypowiedziane przez każdego w pomieszczeniu, ale nie potrafiła odpowiedzieć. Nie potrafiła się nawet ruszyć. Ten widok został już na zawsze wyryty ogromnymi literami na jej sercu. Sercu, które z każdą sekundą wydawało się rozpadać na nowo.
      Patrzyła jak Will się wyprostowywał i zaczął odwracać od łóżka, a jej oczy wypełniały coraz większe łzy. Clary zobaczyła rękę Jema chwytającą Willa za nadgarstek i zakryła usta dłońmi powstrzymując się od krzyku. Will był tak samo wstrząśnięty jak Clary. Tylko stał i patrzył na Jema.
      - Jeszcze nie jestem martwy, Will - powiedział Jem głosem cichym, ale silnym. - Co miał na myśli Magnus, kiedy cię pytał czy ja wiem, że kochasz Tessę?
      Clary wrzasnęła gdy znów zaczęła się unosić. Machała histerycznie nogami i rękami. Nie chciała żeby to wszystko znikało. Chciała zostać. Nawet jako niewidzialna osoba. Jeśli Jem miał przeżyć, chciała o tym wiedzieć. Jeśli Jem miał zginąć, chciała o tym wiedzieć. Jeśli Will miał zostawić swojego parabatai, chciał o tym wiedzieć.
     A jednak nie miała na nic wpływu. Clary zobaczyła ulicę pełną błota. Deszcz nasilający się z każdą sekundą i Willa stał oparty plecami o ścianę gospody. Jego twarz wykrzywiona była bólem. Po chwili osunął się na kolana i zwymiotował w błoto. Potem wstał chwiejnym krokiem. Nie obchodziło go zupełnie nic. Szedł na oślep przez noc. Obijając się o mur gospody. Jego twarz była biała jak śmierć. Clary dostrzegła czerwień plamiącą przód jego koszuli. Plama szybko się powiększała. Will chwycił mokrymi rękami przód koszuli i rozchylił ją silnym szarpnięciem. W nikłym świetle Clary zobaczyła znak parabatai na jego piersi. Krwawiący znak. Krzyknęła głośno. Krzyk wypełnił cała przestrzeń w której się znajdowała. Tak bardzo przywiązała się do chłopca, którego nie znała. W końcu wszystko złożyło się w całość i zrozumiała to co tak usilnie od siebie odpychała.
      Jem  był martwy.
      - Jem? - donośny głos dziewczyny, którą Clary widziała z Jemem gdy przyszli po Willa rozrywał jej uszy.
      - Tessa potrzebuje Jema - tym razem usłyszała głos Willa. Pełny bólu po stracie swojego parabatai. - Znam prawo. Wiem, że on nie może wrócić do domu, ale kandydaci muszą zerwać wszystkie więzy, które łączą ich ze światem śmiertelników zanim wstąpią do Bractwa. Tak nakazuje prawo. Więź między Tessą a Jemem nie została zerwana. Jak Tessa ma wrócić do świata śmiertelników, skoro nie może po raz ostatni zobaczyć Jema?
       Clary wylądowała na podłodze w bibliotece Instytutu. Tuż obok Isabelle i Simona. Simon był w Instytucie. Zamierzała coś powiedzieć już nawet otworzyła usta, ale przerwał jej głos Maryse:
       -Wszędzie was szukaliśmy. Co wy... - zamarła patrząc na Clary. Musiała wyglądać strasznie. Jej twarz była wykrzywiona bólem. Oczy pełne przerażenia, współczucia oraz łez. - Clary... - znów urwała. Tym razem patrząc na Simona. - Chodzący za Dnia - szepnęła. - W Instytucie...
   
* * *

     Jace wybiegł z domu Magnusa. Zatrzymał się na chodniku próbując odszukać Aleca. Zobaczył go kilka metrów od siebie. Natychmiast znalazł się obok niego. Alec nie zwracał uwagi na swojego parabatai.
      - Alec - powiedział spokojnie. - Ja nie wiem jak to się mogło stać... Naprawdę nie...
      - W porządku - przerwał mu Alec. - Nie winię cię. 
      - Ja... 
      - W porządku - powtórzył. - Nie mam ci tego za złe bo nie obchodzi mnie z kim się całuje Magnus. Nawet jeśli byłaby to Królowa Jasnego Dworu. 
      Jace milczał. Szedł za Aleckiem. Zrozumiał, że zarówno on jak i Magnus zachowywali się jak dzieci.
      - Ał! - krzyknął Alec łapiąc się za kostkę. Spojrzał na Jace'a z wyrzutem. - Powiedziałem ci, że nie mam ci tego za złe! Nie musisz mnie kopać! 
      - Nie kopnąłem cię.
      Alec nie dostał szansy na to by odszczeknąć sie w jakikolwiek sposób bo nagle wszystko zawirowało. Świat stał się wielką rozmazaną plamą. Z każdą chwilą unosili się na coraz większą wysokość. A nagle zaczęli spadać. Oboje byli doświadczonymi Nocnymi łowcami więc krzyk uznali za coś zbędnego i niepotrzebnie dodającego napięcia. Jednak gdy zderzyli się z twardą podłogą żaden z nich nie powstrzymał się od cichego jęku.
      Lata szkoleń sprawiły, że oboje niemal natychmiast stanęli na nogi.
     - Jesteśmy w bibliotece, w Instytucie - powiedział Jace nie zwracając uwagi na grupkę osób stojących przed nimi. 
     - To nie jest Instytut w Nowym Yorku - dopowiedział Alec.
     - Londyn - powiedzieli jednocześnie. 
     - Nosisz bardzo kosztowny klejnot, Cecily - przerwał im kobiecy głos nie pozwalając kontynuować wymiany zdań oraz obserwacji. Spojrzeli na kobietę, która przyglądała się dość młodej, czarnowłosej dziewczynie. - Nie pamiętam, żebyś go wczoraj miała. O ile sobie przypominam, widziałam go u Willa. Kiedy ci go dał? 
     Cecily skrzyżowała ręce na piesi. 
     - Nic nie powiem. Will sam podejmuje decyzje, a my już próbowaliśmy wyjaśnić Konsulowi, co należy zrobić. Ponieważ Clave nie zamierza nam pomóc, Will wziął sprawy w swoje ręce. Nie wiem, czego innego się spodziewaliście. 
     - Nie sądziłam, że zostawi Jema.- powiedział kobieta wyraźnie zaskoczona. - Nie mam pojęcia, jak mu to powiedzieć, kiedy sie obudzi. 
     - Jem wie... - zaczęła z oburzeniem Cecily, ale przerwał jej chłopak z brązowymi włosami stojący tuż obok niej.
     - Oczywiście, że wie. Will jedynie wypełnia swój obowiązek. Robi to, co rozbiłby Jem, gdyby mógł. Pojechał zamiast Jema. Tak właśnie powinien się zachować parabatai.
     - Bronisz Willa? - zdziwił się chłopak straszy od niego, ale niesamowicie do niego podobny. Jace podejrzewał, że mogli być braćmi.- Po tym, jak zawsze go traktowałeś? Po tym, jak wiele razy mówiłeś Jemowi, że ma fatalny gust, jeśli chodzi o wybór parabatai?
     - Will może i jest złym człowiekiem, ale przynajmniej dowiódł, ze nie jest złym Nocnym Łowcą - odparł młodszy chłopak, po czym spojrzał na Cecily i dodał: - Może jednak nie jest taki zły. Ogólnie rzecz biorąc. 
     - Bardzo wspaniałomyślna opinia, Gideonie - rzekł Magnus. 
     Dopiero teraz Jace i Alec zauważyli czarownika siedzącego na fotelu. Żaden z nich nie ukrywał zaskoczenia. Magnus był w towarzystwie osób ubranych tak jakby właśnie wybierali się na bal, którego motywem przewodnim był rok 1870. Jeszcze przed chwilą w jedwabnym szlafroku zatrzaskiwał drzwi swojego domu, a teraz siedział tutaj ubrany tak samo jak oni. 
      Zadziwiające było także to, że nikt ich nie zauważał. Nawet Magnus. Wysoki czarownik Brooklynu, który powinien zauważyć ich od razu. 
      - Jesteśmy w przeszłości? - zapytał Alec niezbyt zachwycony widokiem Magnusa. Nie po to przed chwilą uciekł z mieszkania Magnusa, żeby teraz musieć go znosić w przeszłości. 
     - Możliwe. 
     - To się już wydarzyło - powiedział cicho Alec nieustanie przyglądając się Magnusowi. 
     - Jestem Gabriel - poprawił czarownika młodszy chłopak.
     Bane machnął ręką.
     - Wszyscy Lightwoodowie wyglądają dla mnie tak samo...
     Z ust Aleca wydobył się cichy jęk.
     - Hm - mruknął Gideon, zanim Gabriel zdążył czymś rzucić w czarownika. - Niezależnie od osobistych cech Willa, jego wad albo też niezdolności innych osób do odróżnienia jednego Lightwooda od drugiego, pozostaje pytanie: czy mamy za nim jechać?
     - Gdyby Will chciał pomocy, nie wyjechałby w środku nocy, nic nikomu nie mówiąc - zauważyła Celiy.
     - Tak - przyznał Gideon. - Bo Will jest znany z roztropności i przemyślanych decyzji.
     - Ukradł naszego najszybszego konia - odezwał się mężczyzna, który do tej pory trzymał się na uboczu. - To świadczy o zdolności przewidywania, w pewnym sensie.
     - Nie możemy pozwolić, żeby Will sam walczył z Mortmainem - oświadczył Gideon. - Może zginąć. Jeśli rzeczywiście wyjechał w środku nocy, moglibyśmy jeszcze dogonić go po drodze...
     - Najszybszy koń - przypomniał mężczyzna, a Magnus prychnął pod nosem.
     - Właściwie nie musi dojść do nieuchronnej rzezi - stwierdził Gabriel. - Moglibyśmy wszyscy wyruszyć za Willem, ale faktem jest, że taka siła wysłana przeciwko Mistrzowi bardziej rzucałaby się w oczy niż samotny chłopka na koniu. Will musi liczyć na to, że pozostanie niezauważony. Ostatecznie nie wybiera się na wojnę. Zamierza uratować Tessę. Dyskrecja i ostrożność to najlepsze rzeczy podczas takiej myśli...
      Kobieta uderzyła pięścią o stół.
      - Wszyscy bądźcie cicho! - rzuciła takim tonem, że nawet Magnus drgnął.
      Pomimo tego, że Alec tak chciał zobaczyć reakcje czarownika nie mógł tego zrobić. Wszystko zawirowało i po raz kolejny zaczął unosić się w papkowatej masie. Z cała pewnością nie było to przyjemne. Tym razem wylądowali w salonie. Obydwoje byli pewni, że minął chociaż jeden dzień od wydarzenia, które widzieli dosłownie przed chwilą. Zobaczyli kobietę, która ostatnim razem odezwała się po raz ostatni. Była znużona, a jej oczy podkrążone.
      Naprzeciw niej stał mężczyzna. bardzo stary mężczyzna. Miał mnóstwo zmarszczek. Siwą brodę i włosy. Wyglądał jakby miał sto lat. Miał na sobie garnitur, który wydawał sie jeszcze straszy niż ubranie kobiety. Jeden z mankietów jego marynarki był poplamiony krwią.
     - Przyszedłem bo to ważne! - wykrzyknął rozgniewany. - Dotyczy Mortmaina i Tessy Gray.
     Kobieta upuściła ręce.
     - Co pan wie o Tessie Gray?
     Mężczyzna odwrócił się do kominka. Jego długi cień padał na perski dywan.
     - Nie mam dobrego mniemania o Porozumieniach. Wie pai o tym. Była pani ze mną w Radzie. Wychowano mnie w przekonaniu, że wszystko dotknięte przez demony jest brudne i skażone. Że obowiązkiem i prawem Nocnych Łowców jest zabijanie tych istot i zabieranie wszystkiego, co do nich należy jako łupów wojennych. Magazyn z trofeami w Instytucie w Yorku powierzono mojej pieczy i sprawowałem ją aż do dnia, kiedy ustanowiono nowe Prawo. - Mężczyzna spochmurniał.
      - Niech zgadnę - powiedziała kobieta. - Nadal robi pan swoje.
      - Oczywiście, że tak - odparł starzec. - Czymże są ludzkie prawa wobec praw Anioła? Wiem, co jest słuszne. Nie afiszowałem się z tym, ale nie przestałem gromadzić łupów ani niszczyć Podziemnych, którzy stanęli na mojej drodze. Jednym z nich był John Shade.
      - Ojciec Mortmaina.
      - Czarownicy nie mogą mieć dzieci - przypomniał burkliwie. - Znaleźli sobie jakiegoś ludzkiego chłopca i go wyszkolili. Shade nauczył go swoich niecnych sztuczek. Zdobył jego zaufanie.
     - To nieprawdopodobne, żeby Shade'wowie wykradli Mortmaina jego rodzicom - stwierdziła kobieta. - Pewnie wzięli chłopca, który inaczej umarłby w jakimś przytułku.
     - To było nienaturalne. czarownicy nie powinni wychowywać ludzkich dzieci. Właśnie dlatego najechaliśmy dom Shade'a. Zabiliśmy jego i żonę. Chłopak uciekł. "Mechaniczny książę" Shade'a - starzec prychnął. - Zabraliśmy ze sobą kilka jego rzeczy do Instytutu, ale nikt nie potrafił ich rozgryźć. To był zwyczajny rutynowy wypad. Wszystko zgodnie z planem. Dopóki nie urodziła sie moja wnóczka Adele.
      - Wiem, że umarła w czasie ceremonii pierwszego znaku - powiedziała kobieta kładąc rękę na brzuchu. - Przykro mi. To wielka tragedia mieć chore dziecko...
     - Ona nie urodziła się chora! - warknął. - Była zdrowym niemowlęciem. Pięknym, z oczami mojego syna. Wszyscy sie nią zachwycali, aż pewnego ranka moja synowa obudziła nas krzykiem. Twierdziła, ze dziecko w kołysce to nie jej córka, choć wyglądała zupełnie tak samo. Synowa przysięgała, że zna swoją córeczkę, a to nie jest jej dziecko. Myśleliśmy, że oszalała. Nawet kiedy oczy małej zmieniły się z szarych na niebieskie... cóż, tak się często dzieje u niemowląt. Dopiero kiedy próbowaliśmy nałożyć jej pierwsze znaki, zrozumiałem, że moja synowa miała rację. Adele... ból był dla niej potworny. Krzyczała, wiła się, krzyczała. Jej skóra płonęła w miejscach dotkniętych przez stelę. Cisi bracia robili, co mogli, ale następnego ranka Adele umarła. - Mężczyzna umilkł na dłuższą chwilę jak zahipnotyzowany wpatrując się w ogień. - Moja synowa postradała zmysły. Nie mogła już dłużej mieszkać w Instytucie. Ja zostałem. Wiedziałem, ze miała rację. Adele była moją wnuczką. Słyszałem plotki o faerie i innych Podziemnych, którzy podobno się przechwalali, że zemścili się na Starkweatherach, wykradając jedno z ich dzieci i zastępując je chorym ludzkim. Moje śledztwa nie przyniosły niczego konkretnego, ale musiałem się dowiedzieć, gdzie przepadła moja wnuczka. - Oparł sie o półkę nad kominkiem. - Prawie zrezygnowałem, ale wtedy przyjechała do mojego Instytutu Tessa Gray w towarzystwie dwóch tutejszych Nocnych Łowców. Myślałem, że widzę ducha mojej synowej, taka była do niej podobna. Ale wyglądało na to, że panna Gray nie ma w sobie ani odrobiny krwi Nocnych łowców. Postanowiłem rozwiązać tę zagadkę. Faerie, którego dzisiaj przepytywałem, dostarczył mi ostatnie fragmenty łamigłówki. W niemowlęctwie moja wnuczka została podmieniona na ludzkie dziecko, biedne stworzenie, które umarło, kiedy nałożono mu znaki, bo nie było Nefilim. - Jego głos załamał się lekko. - Moją prawdziwą wnuczkę zostawiono u rodziny Przyziemnych, żeby ją wychowała, a ich chora Elizabeth, wybrana ze względu na zewnętrzne podobieństwo do Adele, zastąpiła naszą zdrową dziewczynkę. To była zemsta Dworu na mnie. Uznali, ze skoro ja zabiłem ich ludzi, oni zabiją mnie. - Jego spojrzenie spoczęło na kobiecie. - Adele... Elizabeth... dorastała w tamtej Przyziemnej rodzinie, nie wiedząc, kim jest. A potem wyszła za mąż. Za Przyziemnego. Miał na imię Richard. Richard Gray.
     - Pańska wnuczka jest matką Tessy Gray? - powiedziała wolno kobieta. - Elizabeth Gray? Matka Tessy była Nocną Łowczynią?
     - Tak.
     - Zbrodnie się zdarzają, Aloysiusie. Powinien pan iść z tym do Rady...
     - Ich nie obchodzi Tessa Gray - odparł szorstko Starkweather. - Ale panią tak. Dlatego wysłucha pani mojej historii i mi pomoże.
     - Jeśli uznam, że należy to zrobić. Ale nie rozumiem, jaką rolę w tej historii odgrywa Mortmain.
     Aloysius poruszył się niespokojnie.
     - Mortmain dowiedział się prawdy i postanowił, że wykorzysta Elizabeth Gray, Nocną Łowczynię, która nie wiedziała, że jest Nocną Łowczynią. Sądzę, że Mortmain zatrudnił Richarda Graya, żeby mieć dostęp do Elizabeth. Myślę, że wykorzystał demona Eidolona, pod postacią męża mojej wnuczki, żeby ten spłodził dziecko. Celem jego działań była Tessa. Córka Nocnej Łowczyni i demona.
     - Ale potomstwo demonów i Nocnych Łowców rodzi się martwe - przypomniała mu automatycznie kobieta.
     - Nawet jeśli Nocny Łowca nie wie, że jest Nocnym Łowcą? Nawet jeśli nie nosi runów.
     W jednej chwili Jace i Alec stali w salonie w Londyńskim Instytucie, a w drugiej stali w holu Nowojorskiego Instytutu. Przed nimi pojawiła się Jocelyn.
     - Tu jesteście - powiedziała z wyraźną ulgą w głosie. - Szklane Wierze w Alicante nie działają. Czary ochronne na całym świecie są nieaktywne.

* * *

     Jasmine stała nad brzegiem jeziora Lyn. Gdy po raz pierwszy zjawiła się w Idrisie pragnęła zobaczyć jezioro. Ale teraz, gdy chłodny wiatr rozwiewał jej włosy, gdy patrzyła na fale obijające się o stromy brzeg jeziora, czuła niepokój. Patrzyła na jezioro z którego ponad tysiąc lat wcześniej wyłonił się Anioł Raziel trzymając Dary Anioła. Wydawało się, że woda w jeziorze nie bez powodu była wręcz śmiertelna dla Nocnych Łowców. Mogło być to żartem, który dla aniołów wydawał si wyjątkowo udany. 
     - Domyślam się, że nie masz dla mnie dobrych wieści - na dźwięk głosu Sebastiana Jasmine drgnęła. Pojawił się znikąd. - Nie ma z tobą Clary, a Jace żyje prawda? 
     Jasmine sądziła, że gdy się obróci zobaczy wściekłego Sebastiana. A jednak tak się nie stało. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech. Powoli podszedł do brzegu jeziora. Stanął obok Jasmine nie patrząc na nią. Wpatrywał się w matowe jezioro. 
     - Masz rację - potwierdziła Jasmine.
     - Dlaczego? - zapytał, a uśmiech na jego twarzy nie zniknął. 
     - Nie mogę zabić Jace'a - powiedziała szczerze. - A, żeby przyprowadzić Clary musiałabym go zabić, inaczej on zabiłby mnie. 
     - A więc dobrze - powiedział beztrosko. 
     Jasmine spojrzała na Sebastiana, ale on ciągle na nią nie patrzył. Był tak szczęśliwy jak nigdy. 
     - Masz wyjątkowo dobry humor - stwierdziła. Chłodny wiatr uderzył gwałtownie w jej plecy omal nie spychając jej do jeziora. 
     - To prawda - potwierdził Sebastian. Jego czarne oczy wydawały się być ciemniejsze niż zwykle. Jakby brzydka pogoda dodawała im blasku, a Sebastianowi siły i sprytu. 
     - Dlaczego? 
     Milczał przez dłuższą chwilę. Potem odwrócił się przodem do Jasmine i zmuszając ją do cofnięcia się stanął tuż przed nią. Tyłem do jeziora. Z uśmiechem patrzył na Jasmine. 
     - Zastanawiam się kiedy przestaniesz przypominać mi Jace'a. - Powiedział przeciągając dłonią po policzku Jasmine. - Twoje oczy. Sposób mówienia, poruszania się. Pod tymi względami jesteście podobni. 
     - Ale pod niewieloma innymi - stwierdziła odwracając głowę. Ręka Sebastiana ześliznęła się z twarzy Jasmine. - Dlaczego? - powtórzyła. 
     - Bo właśnie zrobiłem coś strasznego, a zarazem pięknego. 
     Jsmine przyjrzała się twarzy Sebastiana. Była okropnie blada. Jego oczy wyróżniały się niesamowicie na tle jego skóry i włosów. Przypominał jej diabła. 
     - Masz coś z demona na twarzy - powiedziała, co Sebastian najwyraźniej uznał za komplement. 
     - Szklane Wierze w Alicante nie działają. 
     - A więc to cię tak cieszy. 
     - Nie. Czary ochronne - odgarnął jeden z kosmyków Jasmine za ucho - na całym świecie nie działają. Teraz już nigdzie nie jest bezpiecznie. 
     Jasmine zamierzała coś powiedzieć, ale wtedy potężny podmuch wiatru uderzył w nią i zwalił ją z nóg. Wpadła na Sebastiana stojącego n samym skraju urwiska. Oboje stracili równowagę. Po chwili zniknęli w mrokach jeziora Lyn. 
__________________________________________________________
i to jest moja pokuta za tamten krótki rozdział ;)) xd
Piszę na spontan i czasami coś może się zdarzyć xd Tym razem Jasmine i Sebastian wpadli do jeziora ;)) 
a tym co czytali serię diabelskie maszyny (także Cassandry Clare) nie muszę chyba wyjaśniać tego co sie zdarzyło na początku. trochę późno się pojawił rozdział, ale się pojawił ^^ Miłego czytania i do za tydzień ;x

sobota, 22 marca 2014

17 Żaden dzień się nie powtórzy


"Pocałuj mnie teraz, proszę,
I rozpal wszystko to, co w sobie noszę.
Pocałuj mnie teraz tak gorąco,
Nie przejmuj się, nie obawiaj się, że
Spalisz mnie" - Marek Kościkiewicz, Ostatni pocałunek 




    Jace stał przed Instytutem. Wpatrywał się w niebo, a dokładnie w dach Instytutu. W miejscu gdzie zniknęła Jasmine. Po raz kolejny tak po prostu pozwolił odejść swojej siostrze. Patrzył na to z tak wielkim spokojem... Jakby był kamiennym posągiem. A jak wszyscy wiemy posągi nie czują za wiele. I chyba nikt nie przywykł do noszenia kamiennych mundurków.
     - Wiedziałeś? - spytał cicho Alec.
     - Co? - spytał Jace machinalnie. - Że moja zwyczajna siostra jest kimś wyjątkowym i niebezpiecznym? Nie. Że ma w sobie krew Podziemia? Nie. Że jest pod władzą Sebastiana? Nie.
     Tak wiele ważnych faktów... Tak wiele, o których nikt nie miał pojęcia. W jednej chwili wszystkie wychodziły na jaw. Mieszały ludziom w głowach i odwracały wszystko do góry nogami. Cały świat przewracał się do góry nogami w jednej sekundzie.
     - Ale jeśli Podziemie dowie się kim jest Jasmine - pisnęła cicho Isabelle. - To by była zniewaga ich wszystkich.Wybuchłaby woja...
     - Podziemie już o tym wie - warknął Jace'a, a jego słowa były przesiąknięte jadem do suchej nitki. Patrzył na Simona, a ogień w jego oczach powoli gasł.
     - Podoba mi się jak mnie traktujesz - powiedział zadowolony z siebie Simon. - Jakbym był kimś ważnym...
     - Ale to wcale nie znaczy, że taki jesteś.
     - Czy ty nawet w takiej sytuacji nie potrafisz być poważny?
     - Nie. Obawiam się, że nie.
     - Zamknij się - burknął Simon krzyżując ramiona na piersi.
     - Sam się zamknij.
     - Nie dyryguj.
     - Obaj się zamknijcie - przerwała im Maryse.
     - Od kiedy riposty Jace'a stoją na poziomie przedszkola? - szepnęła Izzy wprost do ucha Aleca.
     Obydwoje wybuchli niekontrolowanym śmiechem, który niemal natychmiast się zakończył. Zapadła długa cicha. Wszyscy patrzyli na wszystkich, a jednocześnie nikt nie patrzył na nikogo. Po kilku minutach ciszę przerwała Clary. Która odezwała się po raz pierwszy odkąd Jasmine zniknęła.
     - Miecz Mongernsternów - powtórzyła Clary nieświadomie. - Taki sam jaki miał Sebastian?
     - Wykuto takie dwa - stwierdził Luke.
     - Jeden był własnością Valentine'a. Po jego śmierci odziedziczył go Jonathan. - Dopowiedziała Jocelyn. - Natomiast drugi... Ostatnio miała go Diana.
     - Diana? - spytała Clary.
     - Ostatnio? - dodał Jace.
     - Tak. Diana Cartnight. Ale nie mam pojęcia gdzie teraz przebywa...
     Jocelyn i Luke wymienili znaczące spojrzenia, po czym przenieśli wzrok na Maryse. Kobieta przez chwilę patrzyła na nich zszokowana, ale szybko zrozumiała co mają na myśli. A przynajmniej na taką wyglądała.
     - Za to znam kogoś kto musi wiedzieć gdzie ona przebywa - powiedziała nagle i wszystkie pary oczu skierowały się właśnie na nią.
     - Kogo? - spytała niecierpliwie Clary.
     - Magnus musi wiedzieć.
     Alec spojrzał na matkę. Nie był specjalnie zachwycony z wypowiedzianych przez nią słów. Ale Maryse nie zwracała na niego uwagi. Z całą pewnością ro biła to specjalnie. Reakcja Aleca na taką wiadomość z całą pewnością nie mogłaby być pozytywna, wolała więc nie patrzeć na syna.
     - Mamy po raz kolejny prosić go o przysługę - prychnął jedynie.
     - A co nam innego pozostało?
     - Możemy poprosić innego czarownika - zaproponował spuszczając wzrok.
     - Kogo?
     - Niestety Ragnor Fell postanowił wyprawić się na tamten świat już dawno temu - powiedział Jace rozbawiony.
     - Ktoś musi do niego pójść - stwierdziła Maryse. - Niekoniecznie musisz to być ty...
     - Jeżeli ktoś ma do niego pójść to to muszę być ja - przerwał jej Alec. - I Jace.
     - Ja? - zdziwił się chłopak.
     - Wszyscy dobrze wiemy, że Magnus lubi ładnych chłopców - powiedział Alec siląc się na beznamiętny ton.
     - Nie wystarczy, że ty tam będziesz?
     Alec spojrzał na swojego parabatai. Nie było to spojrzenie pełne współczucia i troski. Ich spojrzenia zlały się w jedno i przez chwilę nie liczyło się dla nich nic innego poza samymi. Clary, która od samego początku dziwiła ceremonia parabatai i wszystko co ich dotyczyło, patrzyła na Nocnych Łowców ze zdziwieniem. Wyglądali jakby rozumieli się bez słów.
     - No dobrze - powiedział w końcu Jace.
     - Ja też chcę iść! - krzyknęła Clary.
     - Wydaje mi się, że to będzie coś w rodzaju męskiego wieczoru - powiedziała cicho Isabelle.
    
* * *

     A jednak ten męski wieczór nie był ani trochę przyjemny. Jace i Alec szli przez miasto w kompletnym milczeniu. Gdy zatrzymali się przed domem Magnusa Alec spojrzał w niebo i westchnął. Tkwił przez chwilę w takiej pozycji po czym zamierzał zrobić krok do przodu, ale Jace go zatrzymał. 
      - Myślisz o Magnusie? - spytał. 
      - Tak...
      - Przestań! 
      Alec spojrzał zszokowany na Jace'a. 
     - Słucham? 
     - Masz przestać. 
     - Jak mam przestać? - zirytował się Alec. - Stoimy przed jego domem. Mamy z nim rozmawiać... A ty każesz mi przestać o nim myśleć. 
     - Chodzi o to, że on jest twoim byłym chłopakiem. Nie powinno się myśleć o swoich byłych - warknął. - Sądzę, że powinieneś tutaj zostać. Ja porozmawiam z Magnusem. 
     - Tak - powiedział cicho Alec. - Chyba masz rację. Powinienem zostać. 

     

Niewiele zmieniło się u Magnusa odkąd Jace był tutaj po raz pierwszy. Jace użył otwierającej runy, by wejść przez frontowe drzwi, wszedł po schodach i zadzwonił dzwonkiem do mieszkania Magnusa. Tak było bezpieczniej, ponieważ Magnus mógł grać nago w gry wideo lub coś innego. Magnus szarpnął, otwierając drzwi, wyglądał na wściekłego. Miał na sobie czarny, jedwabny szlafrok, był boso, jego ciemne włosy były splątane.
- Co ty tu robisz?
- Matko… – powiedział Jace. – Jesteś bardzo niegościnny.
- To dlatego, że nie jesteś mile widziany.
- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedział Jace.
- Nie, jesteś przyjacielem Aleca. Alec był moim chłopakiem, więc musiałem cię znosić. Ale teraz nie jest moim chłopakiem, więc nie muszę z tobą przebywać.
- Myślę, że powinieneś wrócić do Aleca – powiedział Jace. Magnus spojrzał na niego.
- Niby dlaczego?* Już raz chciałem do niego wrócić. Jeżeli dobrze pamiętam odmówił.
      - Tu chodzi o honor - wyjaśnił Jace.
      - Nie obchodzi mnie to - warknął Magnus próbując zamknąć drzwi, ale Jace był szybszy. Jego noga znalazła się pomiędzy drzwiami, a framugą zmuszając Magnusa do ponownego ich otworzenia.
     - On cie kocha.
     - Chciał mi odebrać nieśmiertelność.
     - Chciał być nieśmiertelny by móc żyć z tobą wiecznie!
     - Ostatecznie prosił Camille by odebrała mi nieśmiertelność...
     - Ale nie zrobił tego! Nie zrobił bo cię kocha... Chciałby umrzeć razem z tobą, ale wiedział, że nie może tego zrobić... Nie sądzisz, że to wspaniałe poświecenie? Równie dobrze mógłbyś być dla niego jedynie Podziemnym. Zwykłym czarownikiem, którego życie nic nie znaczy...
     - A on mógłby być dla mnie zwykłym Nocnym łowcą którego los przestał mnie obchodzić.
     - A czy tak się już nie stało?! - Głos Jace przybrał nieprzyjemny to. - Rzuciłeś go pomimo tego, że on kocha ciebie! Pomimo tego że ty kochasz go! Jesteś idiotą.
     Jace się odwrócił.
     - Co chcesz zrobić? - Spytał Magnus podejrzliwie.
     - Nie wiem. - odetchnął. - Ale Alec nie jest jedynym powodem mojej wizyty. Dziewczyna którą uzdrowiłeś była moją siostrą.
     Magnus uścisnął mocno rękę Jace'a.
     - Och, to gratuluję powiększenia rodziny. Żegnam - próbował zatrzasnąć drzwi.
     - Czekaj. Ona nie jest tylko Nocnym łowcą. Ma w sobie krew Podziemia. Krew wampira, wilkołaka, ferie i czarodzieja! Sebastian chce ją wykorzysta... Jeśli Podziemie się dowie kim ona jest... Mogą zrobić wszystko. Zabić ja. Znienawidzić Nocnych Łowców...
     - I ma rację. Z chęcią się do niego przyłączę. Zacznę od ciebie - wykonał szybki gest nadgarstkiem. Jace runął na ziemię. - Żegna...
     Zatrzymał się. Spojrzał na Jace'a leżącego na ziemi. Chłopak zaczął powoli się podnosić.Odwrócił się za siebie i zobaczył Aleca skrywającego się w cieniu. Nie był pewien czy Magnus także go zauważył, ale było to najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie na to dlaczego nie zatrzasnął Jace'owi drzwi przed nosem.
     Ale jakby na potwierdzenie tego, ze Jace jednak się nie mylił Magnus gwałtownie nachylił się w jego stronę. Jedną ręką objął jego szyję, a drugą przejechał po jego policzku.Nocny łowca był sparaliżowany z zaskoczenia. Nie mógłby ruszyć się choćby o milimetr.
    Patrzył z niedowierzeniem na czarownika, a kiedy jego usta zetknęły się z ustami Jace'a, z ust chłopaka wydobył się cichy jęk. Podobny do tego, który wydał z siebie Alec, lecz znacznie cichszy. Pocałunek nie był długi. Trwał zaledwie ułamek sekundy, w którym Alec zdąrzył zbiec po schodach i wybiec z budynku.
     Dopiero wtedy Magnus odsunął się od oszołomionego Jace'a i otarł usta wierzchem dłoni. Patrzył wymownie na Jace'a, który wciąż nie potrafił oderwać wzroku od Magnusa. W ostatnim czasie coraz więcej osób zaczynało go całować. Nie podobało mu się to.
    - Co? - warknął Magnus.
    - Czy ty mnie pocałowałeś?
    - Nie.
    - Ależ tak.
    - Brawo! - wykrzyknął Magnus klaszcząc w ręce - Gratuluję! I na co liczysz? Chcesz dostać za to medal?
    Jace nie odpowiedział. Przed dłuższą chwilę milczał.
    - To jakaś chora gra - wykrzyknął. Jego głos odbił sie echem od ścian i powrócił do jego uszu znacznie głośniejszy. - Alec chce, żebyś ty był o niego zazdrosny! Ty chcesz, żeby Alec był zazdrosny o ciebie! Alec chce, żebyś sądził, że mu na tobie nie zależy! Ty widocznie też! Oboje jesteście chorzy! Rozumiesz?!
     Magnus nie zwrócił uwagi na jego słowa. Westchnął głęboko.
     - Nie mów o tym nikomu.
     - Ale Alec...
     - Nie mów.
     - Jeżeli pomożesz mi znaleźć Dianę Cartnight. Podobno ma w posiadaniu Miecz Morgensternów.
     Magnus pokręcił głową, a na jego twarzy o dziwo pojawił się nikły uśmieszek.
     - Jesteś przebiegły Herondale - powiedział. - Bardzo przebiegły. Twój praprapradziadek także lubił nawiedzać mnie w domu. Ale jego głównym celem były demony, nie szczenięca miłość...
     - Nazwałbyś siebie szczeniakiem? - przerwał mu Jace.
     - Mówił o miłości - kontynuował Magnus nie zwracając uwagi na Jace'a - to prawda. Ale jego głównym celem było zabijanie demonów. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś kim tak naprawdę jesteś - znów westchnął. - nie masz jakiś demonów do zabicia?
     Jace spojrzał na niego jak na ostatniego idiotę. Ale Magnus już nic nie powiedział. W jego ręku pojawił się długopis, a w drugim niewielki kawałek papieru. Oparł kartkę o drzwi i zaczął pisać. Gdy skończył podał ją Jace'owi. Na kartce był zapisany adres. Jace uśmiechnął się z wyższością.
     - Dziękuję - powiedział kłaniając się lekko.
     - Mam nadzieję, że to nasze ostatnie spotkanie.
     Jace zaczął zbliżać się do schodów. Ale niemal natychmiast odwrócił się, podszedł do Magnusa. Wyciągnął rękę w jego stronę i dotknął jego szlafroku. Potarł go koniuszkami palców i spojrzał w górę na zdziwionego Magnusa.
     - Jedwab? - spytał.
     - Tak - odpowiedział lekko zmieszany Magnus. - Lubię gdy oddycha.

 * * *

     - Nie mogę tak bezczynnie siedzieć - wykrzyknęła Clary.
     Siedziała na schodach Instytutu. Obok miejsca gdzie jeszcze przed chwilą leżało bezwładne ciało Aline. Maryse, Jocelyn i Luke usunęli krew i zajęci się jej ciałem. Sądzili, że powinni poinformować Jiię Penhallow. Natychmiast zniknęli we wnętrzu Instytutu mówiąc, że muszą załatwić ważne sprawy dorosłych. Zignorowali Clary, która krzyczała, że nie jest już dzieckiem i nie mogą jej tak traktować. Mówiła, że Sebastian jest także jej bratem i ma prawo go zabić, wiedzieć co planuje. Ale Jocelyn była nieubłagana. 
     Ostatecznie Clary została wraz z Isabelle i Simonem przed Instytutem. Siedzieli tam zaledwie pół godziny, a Clary wydawało się, ze minęły dni. 
     - Nie mogę - powtórzyła. - Jace i Alec mogą właśnie narażać dla nas życie. A my tu siedzimy. 
     - Jace i Alec są Nocnymi Łowcami - stwierdziła Isabelle. - To ich praca.
     - A jedyne co może im się stać u Magnusa to mogą zmienić się w szczura - powiedział cicho Simon, ale zarówno Clary jak i Isabelle go zignorowały. 
     - Ja też jestem Nocnym Łowcą - nie dawała za wygraną Clary. - I ty także. A jednak tu siedzimy! Nie sadzisz, że powinnyśmy robić to co oni. 
     - Jace jest mężczyzną. Alec jest pełnoletni. A my jesteśmy kobietami i do tego niepełnoletnimi. I tak postępujemy wbrew prawu. Gdyby Clave się dowiedziało! Po tym wszystkim co już zrobiliśmy... 
      - A co zrobiliśmy? Uratowaliśmy Świat Cieni przynajmniej cztery razy? Czy to jest łamanie prawa? Szczerze w to wątpię. gdyby nie my tego wszystkiego dawno już nie było. Nie sądzisz, że Clave nie wywiązuje się ze swoich obowiązków? I wątpię czy to, że twój ojciec został Inkwizytorem miałoby cokolwiek zmienić. 
     - Wiesz co by teraz powiedział Alec? - zapytała Isabelle, a Clary ze zirytowaniem wyrzucił ręce w powietrze. Doskonale wiedziała do czego zmienia Nocna łowczyni. - Dura lex, sed lex.
     - Ale Aleca tu nie ma. Właśnie łamie prawo. 
     - Ał! - krzyknął Simon zrywając się ze schodów.
     Isabelle i Clary natychmiast zamilkły patrząc ze zdziwieniem na chłopaka. Przerwały kłótnie co było muzyką dla uszu Simona, ale patrzył na nie z wściekłością. 
     - Co? - zdziwiła się Clary.
     - Isabelle mnie uszczypnęła - poskarżył sie. 
     - Co? - wykrzyknęła Izzy. - Ja nic nie... Ał! 
     Ona także zerwała się ze schodów. Po chwili Clary także z krzykiem zerwała się na równe nogi. Zaczęła rozglądać się chaotycznie. Instytut stawał się niewyraźny. Czarne plamy pojawiały się dookoła. Wszystko wirowało. Wiatr wiał ze wszystkich czterech stron. Nogi Clary były jak z waty. Nagle podłoże na którym stała zniknęło, a ona krzyknęła głośno. Wiedziała, że nie jest to wytworem jej wyobraźni bo Simon i Izzy także krzyknęli. Po chwili oni także zaczęli wirować. Jakby podróżowali przez Portal, ale Portalu nigdzie nie było...

_______________________________________________
1 dzień opóźnienia no ale jest i myślę, że sie wam spodoba ^^ Wydaje mi się, ze jest w miarę długi... a jeśli nie to przepraszam bardzo ^^ jakość tekstu chyba też nie najlepsza ;/ ale pozwolę wam zdecydować xd 
miłego czytania i czekam na komentarze ;)))

piątek, 21 marca 2014

usuwam bloga

tak, tak wiem ;/ pewnie was to nie cieszy, ale podjęłam już decyzję i jej nie zmienię.
po prostu nie mam czasu ani siły prowadzić bloga. 
prowadzić bloga, a do tego pisać coś autorskiego. 
szczerze mówiąc jeżeli miałabym wybierać pomiędzy blogiem, a moim tekstem to wybrałabym zdecydowanie mój własny pomysł i tak też zrobiłam. 

A teraz... ci którzy nie dostali ataku serca dostaną go teraz xd
nie usuwam bloga, napisałam o tym licząc, że lepiej przyjmiecie realny powód ;)))
a więc gdyż iż robi się coraz cieplej, słoneczko świeci itd. nikt nie chce siedzieć w domu w piątek!
(Ja również - pisarz też człowiek)
No i dzisiaj nowego rozdziału nie będzie ;((
to naprawdę ostateczna decyzja xd 
i właśnie od dzisiaj rozdziały będą się pojawiać w pt. sob. lub ndz.
w tygodniu na pewno nie bo wiecie... nauka 
a wiec to tyle. 
Jeszcze raz was przepraszam i mam nadzieję, że zrozumiecie ;x
Diana ^^
Ps. Przynajmniej nie usuwam bloga ;D

piątek, 14 marca 2014

16 "Wybaczcie starym wrogom, macie już nowych"


"Kobiety kochają mężczyzn z powodu ich błędów. Jeśli tylko mężczyźni posiadają dość wad, kobiety gotowe są im wszystko wybaczyć - nawet ich ogromny intelekt." - Oskar Wilde




     - Jace - szepnęła Jasmine, a jej twarz nagle złagodniała.
     Zapatrzyła się w twarz chłopaka. Rozchyliła lekko usta, a jej oczy zrobiły się ogromne. Wyglądała jak wyrwana ze snu. Jakby lunatykowała i nagle wpadła na szafkę i się obudziła. Co prawda nic ją nie bolało, ale także nie wiedziała co tu robi.Wyglądała tak słodko niewinnie, że nie sposób było się na nią gniewać. Żaden przeciętny mężczyzna nie potrafiłby się na nią gniewać.
     Ale Jace nie był przeciętnym mężczyzną. A do tego miał już kogoś kogo kochał nad życie. Nie myślał za wiele gdy zaciskał palce na nadgarstkach Jasmine zmuszając ją do wypuszczenia serafickiego noża, który wylądował niebezpiecznie blisko twarzy Jace'a. Nie zwracał na to uwagi bo teraz to on leżał na Jasmine przyciskając ją do ziemi.
     Czuł ciepło bijące od ciała jego siostry. Czuł lekkie wibracje jej piersi gdy próbowała powstrzymać szloch. Czuł to wszystko, a jednak wciąż był wściekły. Kto nie byłby wściekły? Jego własna siostra próbowała go zabić! I nagle zaczęła przypominać mu Sebastiana. Była wyrafinowana, arogancka i samowystarczalna.
     I wtedy chyba zrozumiał. Jasmine nie robiła tego z własnej woli. To wszystko był pomysł Sebastiana. Zabawa się skończyła. I Jace to wiedział. wiedział, ale co z tego skoro nie miał odwagi nikomu tego powiedzieć? Kłótni było aż nadto. Ale nie mógł czekać aż zginie kolejna osoba - on.
    Teraz już ani Sebastian ani Jasmine nie byli samowystarczalni, bo potrzebowali siebie. Zabawne, że życie układa się samo. Zupełnie jak ogromne puzzle. Nikt ich nie dotyka, a jednak wszyscy je układają.
    - Clary - powiedziała Jasmine przez łzy - Muszę znaleźć Clary!
    Jace spojrzał na nią z niedowierzeniem. Miał pomóc jej znaleźć Clary gdy właśnie dowiedział się, że pomaga Sebastianowi? Co prawda Jasmine do niczego się nie przyznała, ale była to chyba najbardziej wiarygodna opcja.
     - Nie - powiedział twardo. - Przed chwilą chciałaś mnie zabić! Nie pozwolę ci...
     - To nie byłam ja! - krzyknęła Jasmine próbując zasłonić zalaną łzami twarz. Jednak na marne. - Ty nic nie rozumiesz! Ja... Clary! Ja muszę znaleźć Clary! Teraz! Ona... Tylko ona może...
     - Oczywiście, że to byłaś ty!
     - Nie! To Sebastian... To przez niego... Ja nie chciałam... To przez Piekielny Kielich!
     Jace zastygł bez ruchu. jego oczy zrobiły się ogromne.
     - Piekielny Kielich - powtórzył szeptem.
     Teraz to on czuł się jak wyrwany z głębokiego snu. Nie wiedział gdzie jest. Nie wiedział co się dzieje. Wiedział, że jego siostra nie jest już jego siostrą. Nie może być jego siostrą. Nie chciał takiej siostry. Poczuł piekielny ból w sercu. Jakby jego niewielka część nagle wybuchła i zniknęła. Jej maleńkie kawałeczki wędrują teraz p[o wszystkich możliwych wymiarach i to wcale nie jest przyjemne. Chyba zaczął rozumieć co czuł Luke gdy Amatis... stała się taka jak Jasmine. To było okropne uczucie. Czuł wypalone imię siostry na własnej piersi. pulsowało boleśnie chociaż był to tylko jego chory wymysł.
     Korzystając z wewnętrznego monologu Jace'a Jasmine zepchnęła go z siebie. Chłopak nawet nie zaprotestował. Siedział teraz na posadzce wpatrując się jak Jasmine powoli wstaje. Jak duże łzy sunął po jej twarzy,a  potem zderzają się z podłogą.
     - Jesteś taka jak Amatis. Jak Sebastian - szepnął Jace, ale się nie poruszył.
     Czuł, że powinien coś zrobić. Powstrzymać ja, kazać jej coś - był w końcu jej bratem. Kiedyś był jej bratem... Ale powinien!
     - Jace... Przepraszam ja... - nie dokończyła.
     Po chwili Jace zobaczył jak sunie korytarzem i znika w ciemności. Wstał chwiejnie. Teraz już wiedział, ze nie może jej pozwolić zbliżyć się do Clary. Chyba zrozumiał powagę sytuacji. Chociaż nogi miał jak z waty przemierzył kręte korytarze i znalazł się na schodach Instytutu gdzie wciąż leżała Aline. Teraz jednak już nikt sie nią nie przejmował. Wszyscy stali u podnóża schodów. Jace widział rude włosy Clary i zdziwioną twarz Simona. Niemal odetchnął sądząc, że wszystko jest w porządku, ale wtedy jasne loki Jasmine sprawiły, że z jego gardła wydostał się nieludzki jęk. Jasmine wyciągała dłoń w stronę Clary...
    - Nie! - krzyknął najgłośniej jak umiał. Wszystkie pary oczu skierowały się właśnie na niego. Jednak sądząc po spojrzeniach nikt oprócz Jasmine nic nie zrozumiał. - Piekielny Kielich - dodał patrząc na siostrę. Teraz chyba wszyscy zrozumieli, a przynajmniej mieli podejrzenia co do tego o czym mówi Jace. I teraz to Jasmine stała sie głównym obiektem obserwowań.
     - Jace - powiedziała bezgłośnie wpatrzona w brata.
     - Co ci przyszło do głowy? - warknęła Maryse. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Jonathan...
     - To dotyczy Jonathana! - krzyknął. - Jasmine napiła się z Piekielnego Kielicha. Robi to co Sebastian chce, żeby robiła!
     Jakby na potwierdzenie słów Jace'a oczy Jasmine zabłysły na czarno. A jednak się nie poruszyła.
     - Wiem, że nie przepadasz za Jasmine, ale... - zaczęła Isabelle.
     - Tu nie chodzi o to czy za nia przepadam czy nie!
     - Chyba nie chcesz powiedzieć, ze nie ma to żadnego znaczenia - mruknął Alec.
     - Owszem to ma znaczenie, ale nie...
     - Może powinieneś częściej wychodzić - zaproponował Simon. 
     - Ja wcale nie oszalałem!
     - Ale Jace - szepnęła Clary, ale niemal natychmiast przerwała jej Jasmine.
     - Jace nie oszalał - stwierdziła. - On mówi prawdę.
     Kto by pomyślał, ze kiedykolwiek dojdzie do tego, że winny sam przyzna się do winy.  Sądząc po minach Clary, Maryse, Luke'a, Jocelyn, Simona, Aleca i Isabelle żadne z nich się tego nie spodziewało. Włączając Jace'a.
     - Ja nic nie rozumiem - oświadczył po chwili Luke.
     - Podsumowując: byliśmy w Idrisie, bo uratowałem Jasmine przed demonem. Ona sądziła, że jest córką Jii. Okazała się jednak moją starszą siostrą. Pewnego wieczoru zniknęła, a my wróciliśmy do Nowego Yorku. Nie widziałem jej aż do wczoraj gdy przekroczyła próg pokoju Aleca. Przed chwilą na rozkaz Se... Jonathana próbowała mnie zabić. A teraz chce zabić Clary.
     Chyba po raz pierwszy w życiu Jace opowiedział w tak wielkim skrócie historię, która toczyła się przez wiele dni. Był niemal tak dobry jak Alec, a jednak nikt mu nie pogratulował.
     - Jace - powiedział cicho Luke. Była to chyba najlepsza opcja z możliwych, bo tylko on wiedział jak to jest stracić siostrę. - Gdyby Jasmine naprawdę była pod działaniem Piekielnego Kielicha nie rozmawiałbyś z nami teraz... Doprowadziłaby sprawę do końca i zabiłaby cię. A żyjesz.
     - Nie.. Nie potrafię tego wyjaśnić. Ale nie oszalałem!
     - Nikt kto cię zna nie powiedziałby, że oszalałeś - stwierdziła Maryse.
     - Ale... wy...
     - Ja myślę, że... - zaczęła cicho Jasmine. - Że... Piekielny Kielich nie ma nade mną całkowitej władzy...
     - Co masz na myśli? - zapytał Jace.
     - Wy nie wiecie. Ale ja... W moich żyłach płynie krew Podziemia.
     Jace i Clary wymienili znaczące spojrzenia.
     - Wciąż nie wiem co masz na myśli...
     - W moich żyłach płynie nie tylko krew Nefilim. Jest to krew wampirów, wilkołaków, czarodziei i faerie. Myślę, że to w jakiś sposób sprawia, że nie jestem całkowicie pod władzą Sebastiana...
      Bądźmy ze sobą szczerzy. Kto sądził, że Jasmine zostanie powitana z otwartymi ramionami - przegrał.  Otaczające ją spojrzenia z całą pewnością nie były czułe i opiekuńcze. Jeżeli chcieli ją zabić, pozbawić Sebastiana broni było to najlepszy moment. A jednak nikt się nie poruszył. Już po raz czwarty eksperymenty Valentine'a stają się zabójcze po latach. A on był teraz w innym świecie. Może lepszym, a może gorszym. był tam i nie miał pojęcia co się tutaj dzieje.
     Byłby dumny ze swojego syna? Z tego, że postanowił kontynuować jego dzieło choć w mniej honorowy sposób? Nikt tego nie wiedział i nikt nigdy się nie dowie. Uroki śmierci.
     - Nie - zaprzeczyła Jocelyn. - Nie możesz być córką Celine Herondale! Wiedziałabym. Wiedziałabym, że Valentine to zrobił... Wiedziałabym.
     - Ja o niczym nie wiedziałem. A Jasmine jest moją siostrą! - wtrącił Jace.
     - Przecież to nie możliwe...
     - Wolicie roztrząsać przeszłość - przerwała im Clary. - Nieważne co się wtedy stało! Nieważne. Skupmy się na tym co jest teraz. Na Sebastianie i Jasmine. Aline nie żyje. Ale skąd mamy pewność, że to Sebastian ją zabił? Nikt nie widział go w Nowym Yorku. A Jasmine była tu przez cały czas - przejechała wzrokiem po twarzach zebranych i poczuła się tak jak kilka tygodni temu w Idrisie. Gdy stała na podium w Wielkiej Sali i próbowała przekonać Nocnych Łowców do walki.
     Tamtej nocy zginął Sebastian i Valentine. I Jace. Dwoje z nich jednak przeżyło. A co jeśli historia miałby się powtórzyć? Clary tego nie chciała. Nikt o zdrowych zmysłach by tego nie chciał. Powinni powiadomić Clave? Ale nie miałoby to najmniejszego sensu. Odkąd Clary dowiedziała się o Świecie Cieni Clave już wiele razy uświadomiło jej, że nie nadaje się do niczego. Że Inkwizytorzy są bezdusznymi bestiami, a Konsulowie stoją po stronie zła. A może teraz, gdy Robert Lightwood został Inkwizytorem coś się zmieni? A może on także będzie kontynuował dzieło i tradycję swoich poprzedników?
     - Sądzisz, że to ja ją zabiłam? - pisnęła Jasmine. - Była dla mnie jak siostra! A przez chwilę naprawdę wierzyłam, że nią jest! Nie mogłabym...
     - Nie masz nad sobą żadnej kontroli! Robisz to co każe ci Sebastian...
     - Wcale nie. Mogę robić to co chcę. On kazał mi zabić Jace'a! A jak widzisz on jeszcze żyje. Kazał mi.. Kazał mi zabić każdego kto mi przeszkodzi w dotarciu do ciebie... - spojrzała na Clary.
     - Kazał ci dotrzeć do Clary - spytał Jace patrząc z niedowierzeniem na Jasmine. - Powiedz nam co on zamierza.
     Jasmine wzniosła ogromne złote oczy i spojrzała na Jace'a. I wtedy zdała sobie sprawę, że mógłby paść przed nią na kolana. Błagać ją, krzyczeć na nią, rzucać w nią różnymi przedmiotami. A nawet mógłby jej grozić, a ona i tak nic by mu nie powiedziała.
     - Nie.
     - Nie? - zdziwił się Jace. - Mówiłaś, że Sebastian nie ma nad tobą kontroli, a...
     - Bo nie ma. Ja nie chcę ci powiedzieć.
     - Słucham?
     - Nie chcę. Nie znasz go i nie wiesz jaki on jest. On potrzebuje wsparcia.
     - Chyba żartujesz! Wydaje mi się, że znam go lepiej niż ktokolwiek inny. Próbował mnie zabić! Byłem z nim złączony braterską więzią - wyciągnął ręce i ukazała się siateczka żył tuż pod skórą w których krążył ogień. Zapewne nie było to miłe uczucie. - A to jest pamiątka po jednym z najlepszych dni w moim życiu. Dniu w którym nasza więź została przerwana. I to było wspaniałe. Nie masz pojęcia jaki on potrafi być czarujący. Jak potrafi omotać człowieka. Zaczynasz wierzyć we wszystko co powie. Ba! Zaczynasz mu współczuć.
     - Nie wierzę we wszystko co powie - zaprzeczyła Jasmine. - Nawet ja nie jestem taka głupia. Wiem tylko, że Sebastian wiele wycierpiał i zasłużył na miłość. Na braterską miłość.
     - To ja jestem twoim bratem! Nie on!
     - Wydawało mi się, że ta wiadomość nie wywołała u ciebie radości. Dlaczego miałbyś chcieć tego teraz? - odetchnęła głęboko. - Nie powiem, ci. Clary. Musisz znaleźć miecz Morgensternów. Nie chcę, żebyś to zrobiła, ale musisz.
     Mówiąc to nawet nie odwróciła się przodem do Clary. Stała do niej tyłem. Jej oddech był nierówny. W jednej sekundzie stała nieruchomo, a w drugiej szybowała w górę. W trzeciej stała na dachu Instytutu, a w czwartej zniknęła.

* * * 

     Dostrzeżesz to, ale będzie już za późno.
     Choć Magnus wiedział, że nie może już nic zrobić wciąż zadręczały go słowa Camille. Dniami i nocami jej głos rozbrzmiewał w jego głowie jak echo w pustej jaskini. W pustym pokoju. W pustym domu. W tak pustym jakim był jego dom bez Aleca.
     Chociaż tak często rozmyślał nad tymi słowami nigdy nie wziął pod uwagę tego, że może już jest za późno. Że wszystko potoczyło się w tak szaleńczo szybkim tempie. Patrzył na zegarek i wydawało się, że jego wskazówki pędzą tak szybko jak jeszcze nigdy nie pędziły. Nie sposób było je zatrzymać. Można było się nudzić tak, że czas niemal stawał w miejscu, a one i tak pędziły. Można było leżeć patrząc się w sufit, a one i tak pędziły. Pędziły dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Cztery tygodnie w miesiącu. Dwanaście miesięcy w roku. Tak szybko! Stanowczo za szybko.
     Można było siedzieć. Siedzieć i myśleć o tym jak bardzo jest się bezsilnym. A bezsilność z każdą sekundą wypełniała coraz więcej komórek ciała Magnusa. Wszystkie zakamarki były już pełne. Pełne dobijającej bezsilności. Sprawiały, że ruchy odeszły w niepamięć. Od tak dawna Magnus leżał z głową na biurku. Nie poruszał się. Jedynie zamykał i otwierał oczy. To już nie było życie. Magnus jedynie nie umierał. 
     Tego poranka sięgnął po telefon. Natychmiast odnalazł numer Aleca.Ale nie zadzwonił. Siedział i patrzył się na ekran, na którym wyświetlał się numer, który Magnus znał już na pamięć. I zdjęcie. Zdjęcie osoby, której rysy twarzy znał na pamięć. Mógłby zamknąć oczy i narysować idealną papierową podobiznę. Niestety nie był wybitnym rysownikiem. 
     I jak zawsze nie miał tyle odwagi by nacisnąć zieloną słuchawkę. Odłożył telefon an biurko. A Prezes Miau gramoląc się na jego plecy zrzucił telefon na ziemię.
________________________________________________
Rozdział króciutki ;cc przepraszam was bardzo, ale strasznie źle się czuję ;/ Jeżeli mi się uda spróbuję wam to wynagrodzić i jutro albo po jutrze pojawi się kolejny rozdział ;)) Ale niczego nie obiecuję ;cc Jeśli się nie pojawi to w następny piątek rozdział będzie wyjątkowo długi ^^ Jeszcze zobaczę jak się będę czuc ;)) A tymczasem zostawiam was z tym krótkim rozdziałem xd Miłego czytania
Yuki secretartwork