czwartek, 24 kwietnia 2014

ogłoszenie :''(

     Czemu zawdzięczamy post, który pojawił się tak wcześnie?
     A więc tak... Była to dla mnie naprawdę trudna decyzja, nawet teraz się powstrzymuję, żeby się nie rozpłakać, ale... Kocham was wszystkich! <33 Za to, że czytaliście mojego bloga, komentowaliście każdy nowy rozdział, wspieraliście w trudnych chwilach, tak straszniee chwaliliście (ja wciąż uważam, że było to niezasłużone) czasem krytykowaliście, ale to dawało mi mocnego kopa w dupę dzięki któremu stawałam na nogi nawet jeśli miałam 39 stopni gorączki. A przede wszystkim zawsze byliście ze mną <33
     Dziękuję za te wszystkie wspaniałe rozmowy w komentarzach, za marnowanie czasu na czytanie moich tekstów, które szczerze nie nadają się do niczego... a wam jednak się podobały! dzielnie wyczekiwaliście kolejnego rozdziału, który w rzeczywistości był jeszcze gorszy od poprzedniego.
     Pisząc tego bloga poznałam masę wspaniałych ludzi, chocciaż większości z was nie znam nawet imion to i tak was kocham!! i powtarzam, że jesteście wspaniali <333 Chyba nauczyłam się, że pisarze mają jeden z najtrudniejszych zawodów na świecie... Chcą spełniać zachcianki czytelników, ale wiedzą, że nie mogą.... Zastygają w miejscu na całe tygodnie. A może i miesiące... Nie wiem czy chciałabym,żeby właśnie tak wyglądało moje życie xd A do tego gdy zbliża się koniec jednej z najukochańszych serii książek milionów czytelników na całym świecie, mnóstwo łez... Jej..
     Gdyby to był list to właśnie teraz pojawiłby się na nim mokre plamki :'') Całe szczęście, że to nie jest list...
     No, ale trochę odchodzę od sprawy, którą zamierzałam wyjaśnić... Zawieszam bloga... No tak tym razem naprawdę... Już chyba się dowiedzieliście jakie szatańskie mam poczucie humoru... Tym razem nie kłamię! ;D
     Zastanawiałam się nad tym od dłuższego czasu... trzech, może czterech tygodni. Nie mogłam się zdecydować czy powinnam to zrobić czy może nie.... Ale w końcu postanowiłam, że tak.
     Ale dlaczego?
     Nie widzę sensu w robieniu czegoś co nie przynosi nam przyjemności, a jedynie rozczarowuje i zasmuca... Czy prowadzenie tego bloga takie było? No oczywiście, że nie! Tylko się z wami droczę... No może w nieodpowiednim momencie...
     A jaki jest prawdziwy powód?
     Brak pomysłów... oczywiście, że nie. Rozsadzają mi głowę jak rój wściekłych pszczół.
     Brak czau... kpina.
     Brak...
     Nie, czekaj, wróć. Brak czasu to odpowiedni powód. Ale oczywiście czasu nigdy nie było za wiele. Nauka, nauka, szkoła, jedzenie, spanie, nauka, szkoła, prysznic, kolacja, spanie, szkoła itd... Ale czasu zrobiło się coraz mniej ponieważ oceny są do niczego... Cud, że nie wychodzi mi żadne zagrożenie, ale same 2 na świadectwie dla osoby, która trzy lata z rzędu miała czerwony pasek???! Mi by odpowiadało, ale niestety moim rodzicom nie...
      Ale to także nie jest jeden z głównych powodów! Chodzi o to, że już niedługo wyjeżdżam do sanatorium (tak, problemy ze zdrowiem) i po prostu nie będę miała dostępu do internetu przez naprawdę długi czas... Około dwóch miesięcy...
      Nie mogę wam o tym pisać bo zaczynam się rozklejać jeszcze bardziej... :''(
  
     A WIĘC TAK OTO OFICJALNIE ZAWIESZAM BLOGA.
   
     Czy wrócę?
     Prawdopodobnie tak.
     Kiedy?
     Nie mam pojęcia.
     Jak długo może to potrwać?
     Bardzo długo.
     Więc czekajcie na mnie ;) Jeżeli nie stracicie do tej pory cierpliwości to spotkacie mnie ponownie ^^ A tymczasem co macie robić???
      Na pewno się nie smucić!
      Śmiać się jak opętani!!
      W czasie w którym marnowaliście czas na mojego bloga - ćwiczyć, rozwijać swoje talenty - bo warto.
      A przede wszystkim cieszyć się życiem!!

      A teraz co?

      "Wydaje mi się, że to ta część kiedy mówimy sobie do widzenia?"

     Zapewne Isabelle w oficjalnym cytacie z CoHF ma rację. A więc do widzenia! Trzymajcie się cieplutko i nie zapomnijcie o mnie! ^^ A żeby mieć pewność, że nie zapomnicie mam dla was malutką niespodziankę:
http://ask.fm/ClarisssaEverdeen - mój ask, na którym możecie do mnie pisać, na wszystkie pytania na pewno odpowiem, a jeśli miałabym wznowić pisanie bloga to także na tym asku możecie sie tego dowiedzieć ^^
      A wiec w tym jakże humorystycznym zakończeniu mówimy sobie: do widzenia, do zobaczenia, ale nie żegnaj! Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo...
      Strasznie się rozpisałam, ale jak już ma być pożegnanie to trzeba w nie włożyć trochę serca <3
      Do widzenia!

sobota, 12 kwietnia 2014

20 Kraj łez jest taki tajemniczy


"Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć." - Albert Einstein


      - Nie mogę uwierzyć, że go wzięłam - szepnęła Clary.
      Stała na ulicy z wyciągniętymi rękami na których spoczywało ostrze ozdobione wzorem z czarnych gwiazd. Grube krople deszczu uderzały w miecz sprawiając, że stawał się on jeszcze zimniejszy niż chwilę temu. Wydawał się tak kruchy i delikatny, jakby każda kolejna kropla zderzająca się z jego delikatnym ostrzem niszczyła go coraz bardziej.
      - Dobrze, że go wzięłaś - powiedział cicho Jace. Jego mokre włosy przykleiły się mu do czoła i zasłoniły złote oczy. - Należy do ciebie.
      - Nie należy do mnie - zaprzeczyła ostro Clary.
      - Oczywiście, że tak - przejechał dłonią po jej policzku. - Jesteś Mornesternem, ten miecz jest tobie przeznaczony.
      - Wcale nie - powiedziała odwracając głowę. - Ten miecz od lat służył złu. Nie chcę by zrobił ze mną ro samo co zrobił z Valentinem. To co zrobił z Sebastianem...
      - Wątpię, żeby była to wina miecza. Ale jeśli rzeczywiście masz rację, to chyba najwyższy czas by ten miecz zaczął służyć dobrej sprawie, nie sądzisz?
      Clary nie wiedziała co powinna myśleć. Głos Jace'a był tak niesamowicie spokojny i kojący, że nie sposób było mu nie uwierzyć. Deszcz nie pozostawił na nim suchej nitki, a ulewa jedynie wzbierała na sile. Nie powinni tutaj stać. Nie teraz kiedy sprawy przybrały tak tragiczny obrót. Powinni być w Idrisie. Powiedzieć Jii co stało się z jej córką. Próbować przywrócić czary ochronne. Zrobić cokolwiek by pomóc społeczeństwu Nocnych Łowców. Nie powinni tu stać.
     - Nie wiem - szepnęła. - Ale nie powinniśmy tu być. Mamy to po co przyszliśmy. Powinniśmy być w Idrisie. Dobrze to wiesz.
     - Masz rację - przyznał i wykonał pierwszy krok wchodząc w płytką kałużę.
     Szli w milczeniu gdy mokre reklamówki wirowały w okół nich. Zapach świeżego deszczu zamaskował dym z papierosów i zapach alkoholu. Wystarczyło zamknąć oczy by poczuć się jak w zupełnie innym miejscu. Jednak miecz zawieszony przy pasie Clary sprawiał, że ucieczka do świata marzeń i myśli, które w każdej chwili mogły okazać się kłamstwem była niemożliwa. Ciężar ostrza usilnie starał się utrzymać Clary na ziemi.
      Jace wydawał się nie być zainteresowany zupełnie niczym. Szedł z rękami w kieszeniach i patrzył na swoje buty. Dziwne było jedynie to, że jeszcze nie znudził go ich widok.
     - Co będzie dalej? - zapytała nagle Clary.
     - Dalej? - zdziwił się Jace, ale nie podniósł głowy.
     - Kiedy będziemy w Idrisie. Czary ochronne znów zaczną działać. Jia dowie się o Aline. A Clave znów nie będzie wiedziało co robić...
     - Jeśli czary ochronne będą działać - poprawił ją Jace i spojrzał na Clary, która nie wyglądała na specjalnie zadowoloną z jego słów. Kiedy poukładała sobie już wszystko w głowie, myślała, że wszystko jest już pewne, a Jace jak zwykle musiał wzbudzać wątpliwości.
      - Myślisz, że to w ogóle możliwe?
      Jace otworzył usta, ale zamiast odpowiedzieć z hukiem wylądował na pobliskiej ścianie. Jak przystało na wojownika nie krzyczał. Stał plecami opierając się o ścianę do której przyciskał go ogromny demon. Wielkimi, czerwonymi szponami otaczał nadgarstki chłopaka. Ogromna paszcza z dwoma rzędami ostrych jak brzytwy zębów znajdowała się tuż przy twarzy Jace'a.
      Clary nie myśląc długo rzuciła się na demona. Pięścią uderzyła w twardy korpus demona. Ale jak zwykle nieprzemyślane decyzje ciągnął za sobą masę konsekwencji. Silne uderzenie jednej z łap demona sprawiło, że wylądowała na kamieniach kilka metrów od ściany. Chociaż wszystko ją bolało natychmiast wstała i spod splątanych włosów spojrzała na demona wciąż zajętego Jace'em, który szarpał się na wszystkie strony.
     Nagle miecz zawieszony przy pasie Clary zaczął jej ciążyć jakby starał się przypomnieć o swojej obecności. Niepewnie spojrzała na ostrze ze wzorem z czarnych gwiazd biegnących ku klindze. Po chwili wahania zacisnęła palce na mieczu i wyciągnęła go zza pasa. Po raz pierwszy trzymała go tak jak należy. Przygotowanego do ataku. To uczucie można było porównać jedynie z energią wypełniającą powoli każdą komórkę jej ciała. Wycelowała mieczem w demona.
      - Ten, który pasuje do nieba przed piekłem wojny wie, ze światu grozi zniszczenie... - zaskrzeczał demon urywając nagle. 
       Z jego płuc wydobył się głośny ryk. Miejsce na jego plecach, w którym utkwiło ostrze, zaczęło płonąć. Po chwili w plecach ziała ogromna dziura. Demon po chwili zamienił się w pył. Jace opadł lekko na nogi. Jego twarz pokryta była czarną mazią. Jego złote włosy miejscami były czarne, ale nieprzestający padać deszcz powoli przywracał im wcześniejszy kolor. Jace ciężko dyszał. Spojrzał na miejsce obok swojej głowy, gdzie wbił się miecz Morgensternów. Jego oczy zrobiły się jeszcze większe. 
      - Chciałaś mnie zabić? - spytał patrząc z wyrzutem na Clary. 
      - Nie - zaprzeczyła natychmiast. - On by cię zabił. 
      Jace spojrzał bez przekonania na przemoczoną Clary. 
      - Powinniśmy wrócić do Instytutu. 

* * *

      - Jeszcze nie jesteś gotowy? - warknął zirytowany Sebastian. Przeczesał ręką białe włosy. 
      Patrzył na chłopaka stojącego przy stole zastawionym najróżniejszymi buteleczkami z różnokolorowymi płynami. Przelewał substancję z jednego naczynia do drugiego. Czasem dało się słyszeć ciche wybuchy lub parowanie cieczy. 
      Znajdowali się w piwnicy pozostałej po dworze Morgensternów. Regały z książkami były przewrócone. Miejsce w którym niegdyś znajdował się anioł uwięziony przez Valentine'a było całkowite pokryte gruzem i ziemią. Miejsce, w którym niegdyś znajdowała się jedyna rzecz utrzymująca ten dwór na powierzchni wyglądało dokładnie tak jakby nigdy nie istniało. Jedynym źródłem światła w piwnicy były dwie świece stojące na dużym stole. 
      Chociaż na Sebastianie widok piwnicy nie zrobił najmniejszego wrażenia to czarownik z żabimi rękami przez minimum dwadzieścia minut zachwycał się dworem rodziny Morgensternów, drugie tyle zachwycał się samym Sebastianem i tym, że wybrał właśnie jego. Sebastian krążył po niewielkim pomieszczeniu, jego buty zapadały się w piasku. Co chwilę zaglądał przez ramię czarownika sprawdzając efekty pracy, lecz od dwóch godzin nie zauważył najmniejszej zmiany. 
      - Nie - odpowiedział czarownik biorąc do ręki pomarańczową buteleczkę. - Już ci mówiłem, że rozsądniej byłoby poprosić o pomoc Magnusa Bane. Nie po raz pierwszy modyfikowałby czyjąś pamięć... 
      - Powtarzam, że ja i Magnus Bane nie jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - powiedział opadając na krzesło obok stołu. Zaczął obracać w palcach jedną z fiolek. - Uraz z przeszłości. 
      - Proszę to zostawić - warknął natarczywie i wyrwał fiolkę Sebastianowi. - Jednakże on poradziłby sobie z tym lepiej. 
      Sebastian przewrócił oczami i wypuścił powietrze z płuc. Rozluźnił się i przymknął oczy, nie liczył, że czarownik szybko skończy swoją pracę. Jednak to nie on wyciągnął go z zamyślenia, a kroki tuż nad jego głową. Po chwili do piwnicy weszła Jasmine. Sebastian podszedł do niej obejmując w pasie. 
      - Nareszcie ktoś żywy - szepnął jej prosto do ucha zerkając na czarownika zajętego miksturami. Na twarzy Jasmine natychmiast zagościł lekki uśmiech. 
      - Jeszcze nie skończył? - spytała przechodząc obok czarownika. 
      - Nie. Wciąż mówi o Magnusie Bane - powiedział obojętnie Sebastian, ale Jasmine spojrzała na niego zaskoczona. 
      - Magnus Bane mnie wyleczył. 
      Żadne z nich nie myślało nad słowami Jasmine przez dłuższy czas. Usiedli na krzesłach obok stołu i patrzyli na pracującego czarownika, który zachowywał się tak jakby był sam w pomieszczeniu, jakby pracował nad nową cząsteczką mogącą uzdrowić każdego, a nie eliksir, który i tak będzie musiał oddać.
      - Clave wciąż nie radzi sobie z przywróceniem czarów - powiedziała nagle Jasmine, a jej słowa wywołały wyraźny uśmiech. - Jak to zrobiłeś? 
      - Niech to będzie moja mała tajemnica. 
      - Gotowe! - wykrzyknął czarownik. 
      Sebastian natychmiast wstał i podszedł do stołu. Przejął strzykawkę z bordową substancją, przypominającą krew, z błoniastych dłoń czarownika. Substancja była ciepła i zadziwiająco lekka. Obrócił strzykawkę w dłoniach przyglądając się jej z uwagą.
      - Substancja sprawi, że pańska siostra zapomni wszystko w co wierzyła do tej pory. Wszystko o czym słyszała. Będzie w wierzyć w to co pan jej powie gdy będzie nieprzytomna - wytłumaczył czarownik. 
      - Jak długo będzie działać? 
      - Nie ma limitu. 
      Sebastian odłożył strzykawkę na stół. 
      - Dziękuję - powiedział. 
      Stanął za czarownikiem i skręcił mu kark. 

* * *

      Pokój Aleca był chyba najspokojniejszym miejscem w Instytucie. Zwłaszcza kiedy nie było w nim Aleca, a Church cicho mrucząc wylegiwał się na fotelu. Simon leżał na łóżku do połowy przykryty kocem. Oddychał spokojnie, choć czasem obracał się nerwowo jakby senne koszmary były nie do wytrzymania. A Isabelle nigdy nie myślała, że wampiry mogą mieć koszmary, a jednak. Było pewne, że sny Simona nie są sielanką. Z pewnością były to koszmary. Czasem krzyczał, różne imiona. Wołał Clary, Raphela, Aleca. Wołał nawet Jace'a. Mało tego, gdy wykrzykiwał jego imię jego głos był wypełniony największym żalem i przerażeniem. 
       Jedyne co intrygowało Isabelle to, to co musiało mu się śnić, żeby z takim przerażeniem wołał Jace'a. A może wcale nie chciała tego wiedzieć. Wolała żyć w niepewności, ale wiedząc, że osoba, którą kocha się najbardziej na świecie jest przy niej. Wiedzieć, że leży na łóżku. Tuż obok. Wiedzieć, że możesz wyciągnąć rękę i dotknąć tej osoby. Otrzeć jej łzy, pocieszyć. Po prostu wiedzieć, że jest. Właśnie tak się teraz czuła Isabelle. Siedząc oparta o łóżko na którym leżał Simon. Siedząc do niego plecami, nie widząc go, ale czując jego obecność.
       Patrzyła na tykający zegar. Wskazówki poruszały się nierównomiernie. Raz zatrzymywały się na sekundę, raz na dwie. Innym razem na całą godzinę. Czas płynął wolno. Może nawet zbyt wolno. Nie obchodziła jej sytuacja w Idrisie. Wolała siedzieć tutaj przy łóżku Simona. 
        - Isabelle - wyrwał ją z zamyślenia zachrypnięty głos. Chociaż był cichy sprawił, że Isabelle drgnęła. Nie spodziewała się nikogo w pustym pokoju. Nie teraz gdy siedziała przy łóżku Simona i z trudem powstrzymywała łzy. Ona. Isabelle, która nigdy nie płakała. 
        Dopiero po chwili zorientowała się, że głos należy do Simona. Spojrzała na chłopaka leżącego na łóżku. Był wpatrzony w sufit, ale już nie spał. 
        - Simon - szepnęła odwracając się w jego stronę. - Obudziłeś się... 
        - Isabelle - przerwał jej Simon. - Nigdy nie powiedziałaś, że mnie kochasz... 
        Te słowa były gorsze od wszystkiego. Nawet gdyby ją uderzył nie czułaby się tak okropnie. Przecież go kochała. I to bardzo, a jednak nigdy tego nie okazała. Nigdy mu tego wprost nie powiedziała. Ich uczucia nigdy nie były tak jasne jak uczucia Jace'a i Clary. Czy nawet uczucia Magnusa i Aleca. Ona i Simon zawsze coś ukrywali. W ich znajomości zawsze było coś niejasnego. 
        - Nigdy tego nie powiedziałaś - powtórzył. - Nie tak wprost... 
        - Ty też. Nigdy tego nie powiedziałeś. 
        Simon spojrzał na nią zdziwiony. Zdał sobie sprawę z tego, że Isabelle miała rację. Żadno z nich nie zdradziło drugiemu swoich uczuć. Zachowywali się jak dzieci. Simon usiadł, a Isabelle przeniosła się na łóżko i usiadła obok niego. Ich twarze znajdowały się zaledwie kilka milimetrów od siebie. 
        - A więc dobrze - powiedział Simon przełykając ślinę. - Kocham cię Isabelle - objął jej twarz.
        - Kocham cię Simonie - powiedziała. 
        Właśnie wtedy ich usta się zetknęły. Było to jak wybuch beczki z kolorowym brokatem. Wszystko nagle zawirowało. Już nie znajdowali się w pokoju Aleca. Przebywali w kolorowym płynie. Była tylko Isabelle i Simon. Isabelle poczuła lekkie ugryzienie w wargę i po chwili poczuła w ustach smak krwi. Własnej krwi. Nie powinno jej to dziwić. W końcu Simon był wampirem. A jednak jego zachowanie odrobinę ją speszyło. Poczuła ssanie w miejscu ugryzienia. 
         Simon odsunął się od niej tak gwałtownie jakby został przez nią odepchnięty. Jego oddech był nierówny. Na policzkach Isabelle widniały czerwone wypieki. 
         - Przepraszam - powiedział Simon wygrzebując się spod kocu.
         - Nic się nie stało - powiedziała cicho Isabelle. Simon natychmiast wstał i skierował się w kierunku drzwi. - Dokąd idziesz? 
         Simon się zatrzymał z ręką na klamce. Odetchnął cieżko. 
         - Muszę się oddać w ręce Raphela - powiedział w końcu. - Inaczej przekona Camille, żeby przyłączyła się do Sebastiana, a niewątpliwe jest, że Raphel posiada ten dar i uda mu się to wręcz natychmiast, jeśli Camille go nie zabije. Widziałem to wszystko. We śnie. Będziemy walczyć... Przeze mnie wiele osób zostanie rannych. Przeze mnie zginie Jace. Ja zabiję Jace'a! Nie mogę mu tego zrobić... Nie mogę tego zrobić Clary... 
         - Ale możesz skazać się na pewną śmierć wiedząc, że nie jesteś jej obojętny. Możesz jej to zrobić? - wstała i spuściła wzrok. - Możesz mi to zrobić?
    
* * * 

      - Jace! - wykrzyknęła Maryse widząc Jace'a i Clary w holu Instytutu. musieli wyglądać okropnie. Cali mokrzy i do tego Jace cały pokryty czarną mazią. 
      - Spokojnie Maryse - uspokoił ją Jace. - Mamy miecz Morgensternów. 
      - Nie! Nie o to chodzi! - powiedziała. - Cisi Bracia rozwiązali twoją tajemnice. Wiedza co ci jest. Brat Zachariasz czeka na ciebie w bibliotece. 

      Pokonanie tak krótkiego dystansu nie sprawiło Jace'owi najmniejszego trudu. Nawet nie pamiętał drogi, którą pokonał. Jakby chwilowo stracił pamięć. Odzyskał ją dopiero gdy stał przed drzwiami biblioteki. Zapukał niepewnie. Nigdy nie wiadomo czy Brat Zachariasz w głębi duszy nie jest podobny do Magnusa... 
      - Wejdź - usłyszał głos. Nie rozbrzmiewał on w jego głowie, tak jak głosy Cichych Braci. Pomimo braku przekonania otworzył drzwi. 
      Nie zauważył Zachariasza, lecz Nocnego Łowcę z ciemnymi włosami stojącego przy wielkich oknach.  Przypominał Aleca. Żeby nabrać pewności, że jedyną osobą w pomieszczeniu jest on i tajemniczy Nocny łowca, Jace wolał się rozejrzeć. Jednak nie dostrzegł nic bardziej intrygującego niż regały pełne książek. 
      - Gdzie jest Brat Zachariasz? - spytał. 
      - Jestem tutaj- wtedy Nocny Łowca się odwrócił i jakimś cudem, którego Jace w żaden sposób nie mógł wytłumaczyć, w smukłej twarzy chłopaka, będącego mniej więcej w jego wieku, dostrzegł Cichego Brata z zaszytymi ustami i kapturem zaciągniętym na głowę pokrytą runami. - Jace Herondale - powiedział zmieniony Zachariasz przyglądając się Jace'owi z zainteresowaniem. - I kolejny raz Herondale jest przedmiotem mojego wybawienia. Powinienem był to przewidzieć. 

___________________________________
tam, tam, tam! Jest kolejny rozdział, nie będę się rozpisywać bo rozdział także jest krótki, co mogę wytłumaczyć brakiem czasu ;)) jestem ciekawa czy ktoś wie kim jest nasz Brat Zachariasz xd chyba tylko ci, którzy przeczytali Diabelskie Maszyny, ale jeśli uważnie czytaliście rozdział gdy Clary przenosi się do przeszłości to powinien skojarzyć fakty. Miłego czytania ^^ myśle, że sie wam spodoba
PS - arty wykonane przez Cassandre Jane, przedstawiają  wydarzenia z CoHF

sobota, 5 kwietnia 2014

19 Jezioro wylanych łez

     "Kochać to także umieć się roz­stać. Umieć poz­wo­lić ko­muś odejść, na­wet jeśli darzy się go wiel­kim uczu­ciem. Miłość jest zap­rzecze­niem egoiz­mu, za­bor­czości, jest skiero­waniem się ku dru­giej oso­bie, jest prag­nieniem prze­de wszys­tkim jej szczęścia, cza­sem wbrew własnemu." - Vincent van Gogh



Mrok jeziora Lyn powoli pochłaniał Jasmine. Woda szaleńczo wirowała wokół niej. Jakby próbując krzyczeć. Bąbelki powietrza, raz mniejsze, raz większe, obijały się o jej skórę i zmierzały w stronę powierzchni, a przynajmniej tak się jej wydawało.Dopiero po chwili zorientowała się, że unosi się w ciemności samotnie. Sebastian momentalnie zniknął, a ona opadła na dno jeziora. W samotności i ciszy.
      Otworzyła usta chcąc krzyczeć, wydrzeć się na całe gardło, lecz zbyt późno zdała sobie sprawę z tego, że  jest kilka metrów pod powierzchnią wody. Ciemna i gorzka ciecz wypełniła jej usta po brzegi. Sprawiła, że ostatnie pęcherzyki powietrza znajdujące się w jej pucach zniknęły i natychmiast zostały wypełnione wodą. Woda w jeziorze wydała się jeszcze bardziej lodowata. Po raz pierwszy w życiu Jasmine zaczęło dziwić to w jaki sposób ryby oddychają pod wodą. Było to niewykonalne.
      Uczucie jak lodowata ciecz wypełnia żyły, płuca, całe ciało... było okropne. Można to było porównać jedynie z powolnym zamarzaniem. A wydostanie się na brzeg było wręcz niewykonalne. Niemożliwe. Wydostanie się na powierzchnię za to mogło równać się z cudem. Jasmine czuła się tak jakby fale o nią walczyły. Wyrywały ją sobie niczym pustą butelkę z listem. A jednak ta butelka miała ciekawszą zawartość niż ona sama.
      Zaledwie kilka sekund po zderzeniu się z taflą wody straciła orientację. A teraz? Teraz nie wiedziała nawet gdzie jest góra, a gdzie dół. Wokół niej kłębiła się czarna, mokra nicość, przez którą nie przebijał się ani jeden promyk słońca mogący wskazać właściwy kierunek. W sumie Jasmine to nie dziwiło, dzień był niesamowicie pochmurny. Przynajmniej tu w Idrisie. Może był to skutek niedziałających czarów ochronnych. Możę świat zaczynała pochłaniać niekończąca się ciemność? Ciemność wypełniająca kilkaset wymiarów...
      Jasmine chyba po raz pierwszy zaczęła odczuwać taką przyjemność z tak tragicznej sytuacji. Nagle w jej głowie pojawił się wierszyk. Choć wiedziała, że w takiej chwili nie powinna o tym myśleć to zaczęła dopracowywać go we własnej głowie.

Widzisz drogę.
Nieskończoność. 
Wtem w twojej głowie... 
BUM! 
Pytanie się rozwija... 
Bo czy prosto pójść... 
Czy w lewo? 
W bok? 
Do tyłu? 
Lub bez ruchu. 

Widzisz światło. 
O tak, Światłość! 
Czystą, jasną, nieskalaną. 
Niczym Duch Święty! 
W twoją zmierza stronę. 
Patrzysz i nagle... 
BUM! 
Nie ma nic. 
Wszystko znika. 

Widzisz lustro. 
Lustro przezroczyste, 
Puste, skromne, niewinne. 
Patrzysz? 
Szukasz? 
BUM! 
Ale cię nie ma. 
Stoisz, patrzysz, znikasz. 

Widzisz siebie. 
Tylko siebie, 
Pustego jak wrak statku. 
Który już nawet szczury opuściły. 
Puste deski. 
Stoisz po prostu. 
Tak po prostu.
BUM! 
Jak stary Holender. 
Na samym dnie.

      Zanim zdążyła się zorientować, że ostatnia zwrotka ma o jeden wiersz za dużo silne palce zacisnęły się na jej ramieniu sprowadzając ją z powrotem do żywych. Ale tym samym sunąc ku powierzchni, a może w stronę dna straciła przytomność. Nie mogła się ruszyć, a jednak pamiętała wszystko dokładnie.
       Niemal w tym samym momencie jej głowa znalazła się ponad powierzchnią. Jakie to było dziwne. Bo przecież tonie się w dół, nie w górę. Prąd jednak nie dawał za wygraną. Pchał Jasmine w stronę brzegu. Zderzała się ze skałami. Po każdym uderzeniu z jej nosa i ust wystrzeliwała woda, niczym petardy. Zadziwiające było to, że w tak drobnej dziewczynie zmieściło się jej aż tyle. Sól wyczuwalna w wodzie paliła płuca, skały siniaczyły łopatki, a w gardle miała zbyt dużo płynów by nabrać powietrza. 
      Po chwili Jasmine leżała już na wilgotnym piasku, a lodowata woda łaskotała ją w stopy. Pomimo, że była już na suchym lądzie woda była wszędzie. Zalewała jej twarz i nie pozwalała oddychać. Silne dłonie ucisnęły jej klatkę piersiową. Lodowata woda wytrysnęła z jej ust po raz pierwszy. Potem z każdym uderzeniem coraz więcej wody spływało po jej brodzie i policzkach.  
     Zaczęła kaszleć próbując pozbyć się resztek wody. Usiadła, a wtedy jeszcze więcej wody chlusnęło na jej nogi. Szum fal cichł przechodząc w miarowe szemranie, które zdawało się wydobywać z wnętrza uszu Jasmine. Sebastian opadł na wilgotny piasek tuż obok Jasmine, podobnie jak ona ciężko dyszał. 
     Wierzchem dłoni otarł usta. Jego wilgotne włosy przykleiły się mu do czoła. Z mokrego ubrania kapała woda, a on sam wyglądał jak Bóg mórz. 
     - Co miałeś na myśli mówiąc, że czary ochronne na całym świecie nie działają? - zapytała Jasmine, a jej głos przypominał skrzypiące drzwi. Monotonne kołysanie obejmowało jej obolałą czaszkę. 
     Sebastian spojrzał na nią z niedowierzeniem. Pokręcił głową śmiejąc się pod nosem. Nawet cały mokry, z czerwonym nosem i uszami, ubrany w strzępki czegoś co kiedyś przypominało koszulę wyglądał niesamowicie. Bo czy Bóg mórz mógł wyglądać okropnie? 
      - Przed chwilą wypiłaś połowę jeziora Lyn - zaczął rozbawionym głosem - a pytasz mnie o jakieś głupie czary ochronne? 
     Tym razem Jasmine spojrzała na niego zdziwiona. Zupełnie nie rozumiała co miał przeciwko temu by zadała mu to pytanie. Chyba nie bez powodu powiedział jej o tym, żeby teraz tą sprawę przemilczeć. I dopiero wtedy Jasmine zdała sobie sprawę z tego, że nieważne co Sebastian zamierza to ona chce mu towarzyszyć. Mógłby nawet chcieć zniszczyć świat. Gdy jest się zakochanym nie istnieje coś takiego jak zasady. 
      Zimny wiatr zderzył się z jej ciałem. Z morką bluzką i spodniami. Zadrżała. Kątem oka dostrzegła jak Sebastian zdejmuje z siebie podziurawioną bluzę i okrywa nią jej plecy. Jasmine natychmiast się nią otuliła. Pachniała krwią, solą i strachem. Co nie powinno jej dziwić, a jednak dziwiło. 
      - Tak - odpowiedziała drżącym głosem. - Pytam cię o głupie czary ochronne. I do tego oczekuję odpowiedzi. A ty jako mężczyzna o nadzwyczaj wysokim poziomie IQ powinieneś mi jej udzielić. 
      - Nie rozumiem co chcesz wiedzieć - powiedział podciągając kolana pod brodę. Przez chwilę wyglądał tak niewinnie. Jak chłopiec, który zgubił swojego ulubionego misia i potrzebował kogoś kto mu to wynagrodzi. - Powiedziałem, że czary ochronne na całym świecie nie działają i dokładnie to miałem na myśli.
      - To chyba trudne - stwierdziła sucho Jasmine. 
      - Co takiego? 
      - Mówienie prawdy. Dotychczas chyba nie było to dla ciebie specjalnie łatwe. Postawiłeś wysoki mur dookoła siebie. Dookoła swoich uczuć, ale mam wrażenie, że on zaczyna się kruszyć. Mury wokół twojego serca zaczynają się walić. Coraz rzadziej kłamiesz. A za to coraz częściej mówisz to o czym naprawdę myślisz. - Jasmine patrzyła przed siebie. Ignorowała Sebastiana. Intrygowały ją fale, które jeszcze przed chwilą o nią walczyły. Teraz były tak niesamowicie spokojne. W sekundzie się uspokoiły. - Dotychczas zamknięta księga nagle się otworzyła. I chyba było to szokiem dla wszystkich. 
       Sebastian nie odpowiedział. Teraz on udał niesamowicie zainteresowanego jeziorem. Znów wyglądał tak niewinnie. Spokojnie. Jakby świat go przerażał, jakby potrzebował kopuły chroniącej go przed wszystkimi zewnętrznymi czynnikami, a tym bardziej przed ludźmi zadającymi pytania związane z jego osobą.
       - Może i te mury się kruszą - powiedział z wymuszoną obojętnością. - A co jeśli nie było żadnych murów? Może był to jedynie mój chory wymysł. Może niepotrzebnie sądziłem, że muszę się odgrodzić od wiata i od rozumnych istot. A jeśli to od czego się odgradzałem przez całe życie było tym czego potrzebowałem? Co jeśli to mój ojciec chronił mnie przed światem, a nie świat przede mną. Bo jaki był sens tego, że wmawiał mi, że jestem potworem, maszyną mogącą zniszczyć świat, skoro nie pozwalał mi tego wykorzystywać. Byłem jak kanarek zamknięty w klatce. Całkowicie zależny od mojego pana. Mogłem śpiewać tylko wtedy kiedy on mi na to pozwalał. To wszystko czego nauczył mnie ojciec pozostało we mnie na zawsze i nie potrafię tego wymazać. Nawet jeśli mam zniszczyć świat to muszę zniszczyć jego dzieło. Niestety. 
      Jasmine zastanawiała się na odpowiedzią. Ostatnim razem kiedy Sebastian się jej zwierzał żadne z nich nie zachowało się rozsądnie. Tym razem chciała, żeby wszystko było takie, jakie być powinno. 
      - Niestety? - wykrzyknęła po chwili. - A może to ma być coś najwspanialszego co cię w życiu spotkało?! Kilka osób pocierpi z twojego powodu. Ale co z tego? Co z tego jeśli tobie sprawia to przyjemność? Może właśnie teraz po raz pierwszy od lat masz żyć pełnią życia? Czy zepsucie szczęścia kilku ludzi, którzy i tak są szczęśliwi przez całe życie, bo mają wszystko jest ważniejsze od szczęścia jednej nieszczęśliwej osoby? Jeżeli to sprawi ci przyjemność... To proszę bardzo - spal świat. A ja ci pomogę.
       Sebastian zaśmiał się cicho. Jasmine spojrzała na niego niepewnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Przód jego koszuli był zakrwawiony. Na jego policzku widniało płytkie rozcięcie. Twarz miał ubrudzoną błotem zmieszanym z krwią. Woda z jeziora sprawiła, że jego twarz wydawała się szorstka. 
       - Czary ochronne nie działają - powiedział wstając - i jeszcze przed długi czas nie będą działać. Królowa Jasnego Dworu zadeklarował mi swoją pomoc. Clary niedługo zjawi się w Idrisie, a wtedy wpadnie na mnie. Clave nie będzie wiedział co robić. Najwyższy czas, żeby Podziemie poznało prawdę o tobie. Jestem pewien że się im nie spodoba i dlatego nam pomogą. Potrzebujemy jedynie na tyle głupiego czarownika, który będzie w stanie wymazać pamięć szesnastolatce i wezwać demona. 
      Z każdą chwilą gdy Jasmine przysłuchiwała się jego słowom rozumiała coraz mniej. Także wstała, ale natychmiast zakręciło się jej w głowie i ciągnąć Sebastiana za sobą upadła na wilgotny piasek. Jej ręka wciąż obejmowała Sebastiana, a on niemal na niej leżał. Cały świat wirował, ale twarz Sebastiana pozostała taka jak była. Jasmine przejechała palcami po jego policzku i stwierdziła, że miała rację. Jego skóra była szorstka. 
       Nie była pewna czy to ona, czy Sebastian zdecydował się na ten ruch, ale ich usta się zetknęły. Najpierw delikatnie, a potem z coraz większą brutalnością i pożądaniem. Jakby oboje chcieli jak najlepiej wykorzystać ostatnie sekundy swojego życia, a przecież żadne z nich nie umierało. Chociaż bez niczyjej pomocy w związku z wodą z jeziora Lyn znajdującej się w ich obojgu już niedługo oboje będą martwi. Halucynacje zaczęły się niemal natychmiast. 
       Bo chyba nie było możliwe to, że podczas całowania Sebastiana na niebie pojawiły się różowe bałwanki i ogromne lody kapiące na nich z góry. Jasmine czuła zimne krople lodu zderzające się z jej skórą. Spływające po włosach Sebastiana i moczące jej czoło. A jednak to nie była halucynacja. Zaczął padać deszcz. Ale żadno z nich się tym nie przejmowało. Rozkoszowali się słonym smakiem własnych ust. 


* * *

      Maryse z przerażeniem patrzyła na Simona, który chyba jeszcze nie do końca zrozumiał powagę jej słów. Wstał chwiejąc się, podobnie jak Clary wszystko co widział wirowało. Rozejrzał się dookoła i otworzył usta jakby miał krzyczeć, a jednak milczał. Fakt, że właśnie jest w bibliotece w Instytucie w Nowym Yorku dochodził do niego w zwolnionym tempie. 
      - Jestem wampirem - powiedział w końcu. - Nie mogę być w Instytucie! To kościół. 
      - Sądzisz, że tego nie zauważyliśmy? - warknęła Isabelle udając obojętność. Skrzyżowała ramiona na piersi i patrzyła w sufit, jakby ta cała sytuacja jej nie dotyczyła, albo była poniżej jej godności. Ale Clary wiedziała, że Simon wcale nie jest jej obojętny. 
       Maryse wciąż stała bez słowa. Dopiero po dłuższej chwili otrząsnęła się z zamyślenia i przemówiła zachrypniętym głosem:
       - Może mieć to związek z nieaktywnymi czarami ochronnymi. 
       Cała trójka wymieniła zdziwione spojrzenia. Teraz nawet Isabelle nie była w stanie okazać obojętności. Czary ochronne - zwłaszcza w obecnej sytuacji - były niezbędne. Nie trzeba było być geniuszem, żeby stwierdzić, że Sebastian maczał w tym palce. Wszystkie niezrozumiałe sytuacje i niewyjaśnione zabójstwa od paru tygodni były właśnie jego winą. Więc nie było powodu dlaczego tym razem miało być inaczej. Zwłaszcza dlatego, że Sebastian już raz sprawił, że Szklane Wierze w Alicante nie działały.
        - Przecież to nie jest pierwszy raz kiedy te czary są nieaktywne! - wrzasnęła Isabelle tak głośno, że Clary aż drgnęła. - I jakoś nigdy nie sprawiło to, że wampiry tak po prostu mogą wchodzić do Instytutu! One są przeklęte i nie ma to najmniejszego związku z nieaktywnymi czarami ochronnymi!
       Simon spojrzał niepewnie na Nocną Łowczynię. Przez chwilę mówiła zupełnie tak jakby zapomniała o jego obecności. jakby w ogóle go tu nie było. Z drugiej strony mogła także specjalnie powiedzieć to co powiedziała właśnie w towarzystwie Simona. Byłby to idealny moment, żeby okazać mu to jak bardzo go nienawidzi i jak nim gardzi. A jeśli właśnie o to jej chodziło to bez dwóch zdań udało się jej. 
      - Izzy - powiedziała spokojnie pani Lightwood, a spokój w jej głosie był niepokojący. Maryse Lightwood, która zawsze była stanowcza i w rodzinie miała większą władzę niż jej mąż, z całkowitym spokojem uspokajała swoją córkę. Na pewno był to niecodzienny widok, warty udokumentowania. - Czary ochronne... na całym świecie... nie działają. Nie tylko w Alicante. Chyba nie muszę mówić kogo podejrzewamy o zniszczenie tak potężnych czarów... 
      - Jonathana - powiedział cicho Simon. 
      - Katherine - powiedziała cicho Clary. 
      - Nie możecie po prostu ich naprawić? - ponownie zirytowała się Isabelle. - Chyba Clave wie co robić... Co prawda nie grzeszą mądrością, ale czy to nie jest ich obowiązek? Chronienie innych Nefilim. A naszym obowiązkiem jest chronienie ludzi przed demonami! Ale jak mamy to robić skoro sami nie jesteśmy bezpieczni...
      - Isabelle - starała się ją uspokoić Maryse. - Czy ty naprawdę sądzisz, że już nie próbowali? Oczywiście, że próbowali. Ale nic z tego. Przywrócenie czarów na całym świecie nie jest proste. Najważniejsze jest bezpieczeństwo Szklanego Miasta. Właśnie tam są teraz wszyscy Nocni Łowcy. My także dostaliśmy wezwanie, ale nie mogliśmy was tu zostawić. Ale teraz kiedy jesteście musimy się udać do Idrisu. 
       - A Jace i Alec? - zaprotestowała Clary. 
       - Alec jest pełnoletni - powiedziała Maryse, a w jej gardle urosła ogromna gula której nie sposób było się pozbyć. Clary wiedziała, że mówienie o synu w taki sposób nie było dla niej łatwe, ale nie mogła się powstrzymać, żeby na nią nie nakrzyczeć:
      - Na Anioła! Przecież to twój syn. A to, że jest pełnoletni wcale nie znaczy, że jest odpowiedzialny! Bo ty na pewno ni jesteś.
      - Alec sobie poradzi. Jest ze swoim parabatai. - Odchrząknęła, wyprostowała się i powoli odwróciła tyłem do Clary. - A my musimy iść. 
      - Nie ma mowy! - krzyknęła Clary tak głośno jak jeszcze nigdy nie krzyczała. - Nigdzie nie pójdę bez rozmowy z Dianą. 
      - Alec i Jace sobie poradzą. A ty musisz iść ze mną. 
      - Nie rozumiesz, że ona oczekuje właśnie mnie? Córki Valentine'a Morgensterna! Siostry Jonathana Christophera Morgensterna! - Zielone oczy Clary płonęły niczym gałęzie drzew podczas pożaru lasu. Wydawały się z każdą chwilą coraz bardziej czerwone, z każdą chwilą traciły swój pierwotny kolor. - Jestem z Rodu Morgensternów! Nie myśl, że jestem słabsza od mojego ojca! Nie myśl, że nie mogę zrobić tego co robi mój brat! 

* * *

      - O czym ty mówisz? - spytał Jace lekko podirytowany. 
      - Czary ochronne nie działają. Wszyscy Nocni Łowcy są właśnie w Idrisie i próbują to naprawić - odpowiedziała zniecierpliwiona. - I lepiej dla ciebie, żebyś też tam był. Clave ci nie ufa po ostatnich wydarzeniach... 
      - Dobrze wiemy, że Clave nie ufa mi od początku - warknął kierując się w stronę biblioteki. - A tobie wcale nie chodzi o mnie. Boisz się o Clary, bo jest siostrą Sebastiana - przystaną. - Jeśli nie będzie starała się przywrócić czarów ochronnych, Clave może uznać, że jest po jego stronie. 
      Jocelyn wyglądała na wstrząśniętą, podobnie jak Alec. Nagłą zmianę nastroju Jace'a mógł wytłumaczyć jedynie Alec, który wraz z nim przeniósł się do przeszłości i słyszał to co słyszał on o Willu Herondale. Na pewno Jace nie mógł przyjąć tego ze spokojem, ale pomimo to jego gniew był przesadzony. 
      - Jace... - szepnęła Jocelyn. - Ja wcale nie... 
      - Gdzie jest Clary? - spytał Jace przerywając kobiecie. 
      - Maryse jej szukała. Wydaje mi się, że jest w bibliotece. Ale nie sądzę... 
      - Jace - tym razem przerwał jej Alec. - Nie sądzisz, że powinniśmy... - Ale Jace już niemal biegł korytarzem. 
      - Nie! Nie sądzę. - Odpowiedział rozumiejąc co jego parabatai ma na myśli chociaż nawet na niego nie patrzył.
      W zadziwiająco szybkim tempie pokonał dystans dzielący go z drzwiami biblioteki. A więc dawny Jace powrócił. Ironiczny, wybuchowy, Jace który najpierw myślał, a dopiero potem działał. Otworzył drzwi biblioteki i niemal wpadł na Maryse, która nie wydawała się specjalnie pogodnie nastawiona do świata. 
      - Jace! - wykrzyknęła Clary. 
      Chłopak oderwał wzrok od twarzy Maryse, która nie zdradzała żadnych emocji. Wydawało mu się, że z wiekiem robiła się coraz bardziej skryta w sobie. A teraz, gdy została sama z dwójką wyjątkowo nieodpowiedzialnych dzieci. I z synem Stephena Herondale, który sądził, że jego zadaniem jest ratowanie świata. Niestety w pewnym sensie Jace miał rację. Clave nie nadawało się do ratowania świata. 
       Jace spojrzał na Clary, której twarz była niesamowicie blada, jakby zaraz miała zwymiotować. Isabelle wcale nie wyglądała lepiej. 
      - Dobrze, że jesteś - powiedział. - Inaczej musiałbym...
      I właśnie wtedy dostrzegł Simona trzymającego się na uboczu. On za to wyglądał jeszcze gorzej. Żeby stać musiał wspierać się na jednym z regałów wypełnionych książkami. Wyglądał na nieobecnego, zarówno ciałem jak i duchem. 
       - Zbije Sebastiana - warknął przez zęby Jace. Pojął całą sytuację o wiele szybciej niż Maryse. Natychmiast skojarzył fakty i złożył je w całość, która jak widać go nie zachwyciła. - Sądziłem, że Instytut jest świętym miejscem. Schronieniem dla Nocnych Łowców, a nie dla Podziemnych. 
        - Jace - jęknęła Isabelle. Chyba zrozumiała, że to najwyższy czas by zacząć bronić Simona. Co prawda Jace nigdy za nim nie przepadał i żadne z nich nie sądziło, że cokolwiek może się zmienić. Nawet teraz. Teraz gdy następnego ranka mogli obudzić się martwi. Albo nie obudzić się w cale. - Simon nie raz nam pomógł! Uratował ci życie. 
        - Nie zapominaj, że ja także uratowałem mu życie - przypomniał sucho Jace. - W takiej sytuacji wszystko się wyrównuje. Żaden z nas nie powinien mieć pretensji do drugiego.
       - Jesteś okropny! - krzyknęła Isabelle i wzięła Simona pod ramię. Chwiejnym krokiem opuścili bibliotekę. Clary z trudem powstrzymała się, żeby za nimi nie wybiec. Nagle przypomniał się jej Jace z Idrisu, kiedy Clary wbrew jego woli narysowała Bramę i wraz z Lukiem przeniosła się nad jezioro Lyn. Tamten jace ranił wszystkich dookoła bo myślał, że jest potworem. Myślał, że kochał swoją siostrę. Ale ten Jace nie miał powodu by ranić ludzi, których kochał. Nie miał powodu by ranić siebie, a jednak to robił. Mogło być to skutkiem głupiego przyzwyczajenia. 
        Maryse także nie zamierzała oglądać Jace'a. Wyszła z biblioteki z opuszczoną głową. kiedy zostali już sami Jace otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale Clary mu przerwała:
        - Dlaczego to robisz? - zapytała. 
        - Co robię? - udał zdziwionego. 
        - Ranisz każdego kto próbuje się do ciebie zbliżyć - wytłumaczyła Clary patrząc na swoje buty. - Narzekałam na to, że tamten Jace zniknął, ale jego powrót wcale nie przypadł mi do gustu. 
        Jace wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Jego policzki były czerwone. Oddychał ciężko. Zapewne biegł, a skoro biegł to co zamierzał powiedzieć Clary musiało być naprawdę ważne. Mieli tak wiele spraw na głowie, a ona narzekała na dawnego Jace'a. Skarciła się w duchu. Irytowało ją to, że przypominała samej sobie dawnego Jace'a. 
       Patrzyła teraz na młodego Herondale i nagle zaczęła mu współczuć. Właśnie teraz zauważyła w nim więcej smutku i samotności niż kiedykolwiek. Zawsze współczuła mu tego, że jest sierotą, chociaż on sam  nigdy się na to nie skarżył. Jego rodziną byli Lightwoodowie. Ale teraz gdy ich rodzina powoli się rozpadała, Jace nie mógł być szczęśliwy. Robert Lightwood ich zostawił, Maryse Lightwood popadła w depresję. Alec był wrakiem samego siebie. Zakochany w kimś kto także go kocha, ale nie chce z nim być. Isabelle, którą obrażał obrażając Simona. Cały jego świat się walił. A dlatego, że to on był jedyną trzeźwo myślącą osobą w Instytucie musiał nosić go na swoich barkach. A Clary z taką łatwością było go krytykować. 
        Przyglądając się idealnie wymodelowanej twarzy Jace czuła wstręt do samej siebie. Był jak porcelanowa laleczka. Delikatna od środka, twarda z zewnątrz. Widziała czarne runy pokrywające jego szyję, a pomiędzy nimi żyły prześwitujące przez cienką skórę. Ogień w nich płynący zamiast czerwonej krwi. 
        - Przepraszam - powiedziała cicho. - Chciałeś mi coś powiedzieć?
        Jace przez chwilę milczał. Clary uznała, że nie przyjął przeprosin i już miała je powtórzyć, ale wtedy on sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej niewielką karteczkę. 
        - Zdobyłem adres pod, którym możemy znaleźć Dianę - oświadczył. - Ale powinnyśmy się spieszyć. Clave nas potrzebuje. 

* * *

        Ulica na którą trafili nie była przytulna. Nie było różowych wstążek, kolorowych balonów, chodników usłanych różami. Wręcz przeciwnie. Ściany pozbawione tynku. Matowe chodniki i ulice usłane śmieciami. Ostry wiatr mierzwiący włosy Clary ranił także jej oczy. Reklamówki wirowały w powietrzu i uderzały o Clary i Jace'a.
        Wydawało się, że błądzą już godzinami. Wszystkie budynki wyglądały tak samo. Jakby wciąż chodzili w kółko. Wtedy Jace zatrzymał się przed jednym z budynków. Spojrzał na numer znajdujący się przy drzwiach i na kartkę pokrytą pismem Magnusa. Litery napisane przez czarownika były inne niż te pisane przez Clary czy nawet Jace'a. Jakby Magnus zatrzymał się w dziewiętnastym wieku, a przedłużanie liter takich jak: j, y, g czy l, uznawał za stosowne. Ale co prawa dodawało to uroku literom. 
         - To chyba tutaj - powiedział Jace.
         Pchnął drzwi, a dzwoneczek wiszący nad drzwiami zadzwonił jakby żył własnym życiem. Z dużo większą energią niż Jace otworzył drzwi. Jeszcze przez dłuższą chwilę gdy Jace i Clary stali w pomieszczeniu dźwięk dzwoneczka wypełniał ich uszy. Dopiero potem zaczęli się rozglądać. Pomieszczenie przypominało sklep. Dość nietypowy sklep. Na ścianach wisiały przeróżne noże i miecze. Clary dopatrzyła się kilku serafickich ostrzy. Za ladą wisiał kompletny strój treningowy Nocnego Łowcy. 
          Jace nie należał do cierpliwych. Podszedł do lady i uderzył w stojący na niej dzwonek. Clary nie podobało się to, że trafili na kogoś kto ma tak wielką obsesję na punkcie dzwonków. Po chwili drzwi za ladą się otworzyły i z zaplecza wyszła stosunkowo młoda kobieta. Nie tak Clary wyobrażała sobie Dianę. Jeszcze mogła mieć nadzieję, że to jej córka.
         Kobieta potykając się o różne przedmioty leżące na podłodze dotarła do lady, a wręcz na nią wpada. Oparła się o nią rękami próbując się nie przewrócić. Odrzuciła ciemne włosy do tyłu ukazując twarz pokrytą ledwo widocznymi piegami i czarnymi oczami. Z daleka mogła przypominać Isabelle, ale jej włosy były krótsze i dużo bardziej zniszczone. Nie była także tak ładna jak Isabelle. A na jej rękach Clary nie zauważyła run. 
         - Witam. Diana Cartnight - przedstawiła się cienkim głosikiem. A jednak to była ona. - W czym mogę pomóc? 
         Clary już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale wyręczył  ja Jace. 
         - Szukamy serafickiego miecza, dla koleżanki - powiedział tajemniczo Jace. On chyba nie potafił nikomu zaufać. 
         

 Diana zmierzyła ją wzrokiem i schyliła się za ladą. Wstała po chwili z mieczem, którego długość była mniej więcej taka sama jak przedramienia Clary.

- Co o nim myślisz?

Clary przyjrzała się broni. Niewątpliwie była piękna. Jelec, uchwyt i głowica były złote, grawerowane obsydianem, a ostrze z srebra tak ciemnego, że niemal czarnego.

- To krótki miecz. Powinnaś obejrzeć drugą stronę – powiedziała Diana i obróciła miecz. Po tej stronie ostrza, wzdłuż środka grzbietu, rozprzestrzeniał się wzór z czarnych gwiazd.

- Och. – Serce Clary boleśnie załomotało; cofnęła się o krok i prawie wpadła na Jace’a, który pojawił się za nią, marszcząc brwi. – To miecz Morgensternów.

- Owszem. – Oczy sprzedawczyni mieczy były bystre. – Dawno temu Morgensternowie zlecili dwa miecze od Waylanda - dobrany komplet. Bez wątpienia widziałaś już większy sztylet, dzierżony przez Valentine’a Morgensterna, którego dźwiga teraz jego syn.

- Wiesz kim jesteśmy – powiedział Jace. To nie było pytanie. – Kim jest Clary.

- Świat Nocnych Łowców jest mały - odpowiedziała Diana, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. – Jestem w Radzie. Widziałam jak cię przesłuchiwano, córko Valentine’a.

Clary z powątpiewaniem spojrzała na ostrze.

- Widziałam dwóch mężczyzn noszących większą wersję tego miecza i obydwu nienawidzę. Na tym świecie nie ma żadnego Morgensterna, który jest oddany czemuś innemu niż złu.

- Jesteś ty – wtrącił Jace.

- Dam ci go – rzekła Diana. – Masz rację, ludzie nienawidzą Morgensternów; to nie rodzaj przedmiotu, który mogłabym gdzieś sprzedać. Lub koniecznie chcieć to zrobić. Powinien trafić do dobrych rąk.

- Nie chce go – wyznała Clary.

- Jeśli się go lękasz, dajesz mu nad sobą władzę – powiedziała Diana. – Weź go i poderżnij nim gardło swojego brata oraz odzyskaj honor swojego rodu.
* - oficjalny cytat z Miasta Rajskiego Ognia

_______________________________________________________ 
No i mamy kolejny rozdział ;))) Pamiętacie kiedy już kilka razy mówiłam, że zaczyna się dziać? Teraz naprawdę zaczyna się dziać xd Inaczej sobie to wyobrażałam, ale wyszło jeszcze lepiej ^^ Ale to wy zdecydujecie czy wam sie podobało xd  Ta scena z Sebastianem i jasmine była niezamierzona xd po prostu stwierdziłam, że potrzebuję trochę czułości ^^ Miłego czytania!
A i jeszcze jedno:

Chciałabym, żeby pod tym postem napisały komentarz wszystkie osoby, które czytają mojego bloga. Chciałabym wiedzieć czy jest sens zanudzać was tą moją pisaniną. I chcę wiedzieć ile mniej więcej osób interesuje to co piszę.



LIKE
Yuki secretartwork