piątek, 28 lutego 2014

14 Nie dostaniesz mojego posłuszeństwa

"Świat łamie każdego i potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscach złamania. Ale takich, co nie chcą się złamać, świat zabija. Zabija w równej mierze najlepszych, najdelikatniejszych i najdzielniejszych. Jeżeli nie jesteś żadnym z nich, możesz być pewien, że zabije cię także, ale bez szczególnego pośpiechu." - Ernest Hemigway 



     - Przyszedłeś, żeby mnie zabić? - spytał Simon drwiącym tonem, co nie było zbyt rozsądne.
     Nawet w ciemności dostrzegł twarz Raphela pozbawioną ludzkich uczuć i jakiegokolwiek wyrazu. Przewrócił oczami i wykonał krok do przodu. Jego twarz oświetliło słabe światło lampy. Raphel nie wyglądał tak odrażająco jak zwykle. Simon oczywiście zwalił to na słabe światło. Izzy gdy tylko zobaczyła wyraźnie wampira kurczowo chwyciła Simona za rękaw. Jakby chciała go odciągnąć, dać mu do zrozumienia, że powinien uciekać, ale Simon nie ruszył się z miejsca. Stał i dzielnie wpatrywał się w twarz, byłej głowy nowojorskiego klanu wampirów.
     - Miałbym cię zabić teraz? - spytał Raphel. - Sam? Gdy jesteś w towarzystwie Nocnego Łowcy? Kobiety? Co prawda bez broni, ale Simonie... - uniósł ręce. - Nawet ja przestrzegam niezapisanych, ale ważnych i oczywistych zasad.
     Simon jednak nie odrywał wzroku od wampira. Było niemal pewne, że nie mógł mówić prawdy.
     - Więc nie rozumiem po co...
     - Powiedzmy, że chciałem cię odwiedzić - przerwał mu z szyderczym uśmiechem.
     - Odwiedzić mnie? Nie pamiętam, żebym miał urodziny.
     - A może chciałem cię ostrzec - mruknął zamyślając się. - Jednak towarzystwo tej damy niesamowicie mnie rozprasza - zacmokał. - Chcę porozmawiać z cztery oczy.
     Isabelle z przerażeniem spojrzała na Simona i zacisnęła smukłe palce na jego rękawie jeszcze mocniej. Widocznie nie chciała go zostawiać. Tym bardziej w towarzystwie kogoś kto mógłby go zabić jednym niewinnym ruchem. A nawet wypowiedziała to na głos.
     - Nie zostawię Simona - jęknęła. - Mógłbyś go zabić jednym niewinnym ruchem... chociaż Simon wiele razy uratował nam życie... - dodała czując na sobie oburzone spojrzenie chłopaka. - ...ale nie ma już Znaku Kaina i...
     - Właśnie! - przerwał jej Simon klaszcząc w ręce. - Nie ma już Znaku Kaina! Jak to się stało?... Czyżbyś znów poświęcił się w imię przyjaźni? Nie jest to podobne do wampirów.
     - Isabelle, sądzę, że powinnaś już iść - powiedział cicho Simon.
     - Łamiesz wszelkie zasady! - kontynuował Raphel. - Żyjesz w przyjaźni z Nocnymi Łowcami. Jesteś Chodzącym Za Dnia. A jeszcze do niedawna byłeś chroniony poprzez Znak Kaina. A do tego żyjesz na własną rękę...
     - Isabelle - powiedział ostro Simon. - Sądzę, że już naprawdę powinnaś iść.
     - Tak, tak, panienko. Ja też sądzę, że powinna panienka już iść. - Potwierdził Raphel. - W przeciwnym razie spotkanie moje i Simona może nie przebiegać tak miło...
     Posłał Isabelle znaczące spojrzenie, ale dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. Wciąż wpatrywała się w Simona. Jej oczy robiły się coraz większe, a Simon wiedział, że gdy jeszcze przez sekundę patrzył jej w oczy to na pewno by jej uległ. Pozwoliłby jej zostać, a przecież doskonale wiedział, że nie mogła.Odwrócił głowę i zaciskając zęby mruknął cicho:
     - Sądzę, że naprawdę powinnaś już iść.
     - Simon...
     Izzy przeniosła wzrok z chłopaka na Raphela. Przez chwilę błądziła wzrokiem po ich bladych, niewyrażających żadnych uczuć twarzach próbując dostrzec jakiekolwiek emocje. Ale na marne. Jedyne do czego dało się porównać ich twarze to skała. Twarda, nieczuła skała. Skała, która pomimo swojej nieugiętej naturze wydawała się jej tak idealna i delikatna.
     - Nie mogę. Przecież on może cię zabić! jeśli chcesz odejsć z honorem, to wierz mi, ze to wcale nie jest honorowe!
     - Isabelle... Po prostu już idź.
     Otworzyła usta jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknęła. Rzuciła Simonowi wściekłe spojrzenie.
     - Dobrze!
     Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w mrok. Serce Simona wypełniła pustka i żal. Chciał pobiec za Isabelle, przeprosić ją pocałować pieszczotliwie w koniuszek nosa i przypomnieć sobie jak to jest mieć serce. Już nawet wykonał pierwszy krok gdy zatrzymał go rozbawiony głos Raphela:
     - Och, Simonie. Tak wiele razy! Tak wiele razy cię prosiłem, i na marne! - mówił chodząc dookoła Simona. - Camille pokrzyżowała moje plany, zupełnie tak samo jak ty... Ale nie ma lepszej osoby, którą mógłbym poprosić o pomoc! Co prawda jesteśmy wrogami... podobnie jak ty i Camille...
     - Nie jestem wrogiem Camille! - wrzasnął Simon, w którym niespodziewanie wzrósł gniew.
     - Owszem jesteś. Tak jak byłeś moim wrogiem, teraz jesteś wrogiem Camille. Bo to właśnie ona jest głową nowojorskiego klanu.
     - A więc muszę przyznać, że byłeś o wiele lepszą Alfą - powiedział Simon z szyderczym uśmiechem i nieskrywaną wrogością. - Zaplanowałeś zabójstwo mnie o wiele szybciej niż Camille. Może powinni ci wręczyć medal? Albo puchar? Powinien być wielki - tak jak twoje gigantyczne ego.
     Ale Raphel, albo nie miał poczucia humoru, albo uważał, że jest to poniżej jego godności, albo - choć ta opcja wydawała się absurdalna - był naprawdę zdesperowany. Simon odchrząknął i schował ręce w kieszeniach. Gdyby cokolwiek czuł jego dłonie na pewno zrobiłby się już czerwone, podobnie jak nos.
     - Niech zgadnę - mruknął cicho. - Chcesz, żebym cię chronił - ale Raphel nie wydawał się zadowolony. - Mam zabić Camille?
     - nie! A przynajmniej nie o to do końca chodzi... Chcę, żebyś przekonał Camille by przyłączyła się do Mrocznych Nocnych Łowców.
     Simon czuł się tak jakby Raphel go spoliczkował, ale nie mogło być to gorsze od tego co przed chwilą usłyszał. Miałby przekonywać kogokolwiek, żeby zwrócił się w stronę Sebastiana? To tak jakby namawiać kogoś by cię zabił. Ciebie i wszystkich twoich bliskich, przyjaciół, żeby zniszczył cały świat. A poza tym nawet Jace'owi nie życzyłby spędzania całego swojego czasu z Sebastianem.
     Ale byli ze sobą połączeni. Przez tak długi czas. I każdy dobrze wie jak to się skończyło. Jace wrócił do Instytutu, ale od tamtego czasu nie zachowywał się jak Jace. Znacznie rzadziej żartował i chyba zdał sobie sprawę z zagrożenia kryjącego się wszędzie. A jeśli nawet Jace to wiedział to musiało być naprawdę źle. Jak Simon mógłby pogorszyć i tak złą sytuację?
     - Nie zrobię tego - powiedział cicho.
     - A więc cię zabiję - oświadczył ze spokojem Raphel.
     - A wtedy nikt nie zdoła przekonać Camille.
     - Sam spróbuję to zrobić. A ciebie i tak zabiję.
     Simon poczuł, że mimowolnie otwiera usta, a ostre zęby ocierają się o jego wargi. Zaczął cicho warczeć, jak dziki kot czyhający za krzewem. Gdy tylko się zbliżysz może zaatakować. Raphel jedynie się zaśmiał.
     - Nie bądź śmieszny - powiedział. - Nie teraz. Zabiję cię w odpowiednim czasie. Każdy musi zginąć w odpowiednim czasie. - Na jego twarzy zagościł jeszcze szerszy uśmiech. - Podobnie jak twoja przyjaciółka. Clarissa, prawda?

* * *

      Simon jest idiotą. Simon jest idiotą - tylko o tym mogła myśleć Isabelle gdy szła przez noc. Bo czy ktoś kto zapisuje się wielkimi, złotymi literami na listę śmierci może nie być idiotą? Oczywiście, że Simon jest idiotą! Izzy ze złością  kopnęła śmietnik, a ten zakołysał się na boki i przewrócił. Szczerze niewiele ją to obchodziło. Jeżeli jej serce jest zaśmiecone, to jaki jest sens przejmować się zaśmiecaniem i tak zaśmieconej ulicy?  Żaden. 
     Isabelle wiedziała, że powinna do kogoś zadzwonić. Na przykład do Clary i powiedzieć jej, że jej najlepszy przyjaciel może być właśnie rozszarpywany na strzępy przez wściekłego wampira. Nie ucieszyłaby jej ta wiadomość. Lepiej byłoby zadzwonić do Jace'a. Ta informacja może i by o ucieszyła gdyby nie fakt, że zasmuciłaby Clary. 
     Jace nie pozwoliłby, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek rozszarpało Simona, i chyba właśnie dlatego Isabelle nie chciała go o niczym powiadamiać. Chciała mieć pewność, że nikt nie dotrze do Simona na czas, a chłopak wykrwawi się na śmierć. Może wtedy przestałoby jej na nim zależeć? Chociaż było to mało prawdopodobne, bo seksapil Simona wzrósł o jakieś sto pięćdziesiąt procent po tym jak stał się wampirem. A wcześniej był tylko niewinny m chłopcem, którego zranienie sprawiłoby Isabelle przyjemność. 
     Więc dlaczego teraz tak zależało jej na tym by nie zranić Simona? Przecież kiedyś by się tym nie przejmowała. Co w nim takiego było?! Nie był tak przystojny jak Jace... Magnus... czy nawet Alec. Nie był wspaniałym wojownikiem! Nie był szczególnie dzielny. Ale przynajmniej raz uratował jej życie. Może właśnie to był powód? Może Isabelle wiedziała, że musi w pewien sposób nagrodzić go za to co zrobił? Nie kochała go... tylko to co zrobił... Uratował jej życie. 
     Przekroczyła próg Instytutu. Wewnątrz było zupełnie ciemno. Bezszelestnie przeszła przez hol i weszła do windy. Zaraz potem stanęła przed drzwiami biblioteki i pchnęła je niepewnie. Na szczęście w jej  wnętrzu nie było Jace'a, który by się wściekł i próbował by wyładować złość na osobie, którą akurat miałby pod ręką. I wcale nie trzeba było być jasnowidzem, żeby przewidzieć, że tą osobą byłaby Isabelle. 
     Clary wciąż siedziała z telefonem w ręku, niecierpliwie wpatrując się w ekran. Gdy zobaczyła Izzy podniosła tylko głowę i powiedziała cicho: "A, to tylko ty". Jednak zaraz potem znów uniosła głowę i już uważniej wpatrując się w Isabelle, zapytała:
     - Gdzie Simon?
     Izzy poczuła, że w jej gardle urosła ogromna gula, której nie będzie mogła się pozbyć przez kilka długich, ciągnących się w nieskończoność minut. A jeśli Clary była gorsza niż jace? Jace by krzyczał. A Clary w milczeniu wpatrywała się w Isabelle. Z każdą chwilą z coraz większym niepokojem malującym się w jej zielonych oczach. 
     - Izzy, gdzie jest Simon? - powtórzyła. 
     Jeszcze przez chwil nikt się nie odzywał. Maryse wyłoniła się zza regału z książkami i wydawało się, że przez niecałą godzinę całkowicie wytrzeźwiała. Isabelle wypróbowała to na własnej skórze i wiedziała, że bycie Nocnym Łowcą nie wystarczy by wytrzeźwieć w tak krótkim czasie.
     - Simona... nie ma - powiedziała Isabelle całkowicie obojętnie gdy w jej wnętrzu odbywała się szalona bitwa dwóch najważniejszych narządów. Mózgu i serca. Mózg kazał jej porzucić uczucia. A mózg porzucić rozum.
     - Jak to nie ma? - spytała Clary, a jej głos drżał.
     - Spotkaliśmy Raphela. Chciał rozmawiać z Simonem. A Simon kazał mi iść. Więc poszłam.
     - Jak mogłaś go zostawić?! - wrzasnęła, a jej delikatny głos już przestał być delikatny.
     - Sądzisz, że miałam jakikolwiek wybór?
     - Oczywiście, że miałaś! Mogłaś zostać!
     - Żeby zabił Simona i mnie.
     Clary zamilkła. Patrzyła na Isabelle jakby chciała ją zabić.
     - Raphel chce go zabić?
     - Nie wiem. Jakbym została zabiłby go na pewno.
     - Nie mogę uwierzyć...
     Nagle drzwi się otworzyły i przerwały kłótnię Isabelle i Clary. Przez chwilę nic się nie działo. A potem w drzwiach pojawiła się Jocelyn. Miała potargane włosy i wypieki na policzkach. Ubrana była w złotą suknię. Tuż za nią pojawił się Luke, miał na sobie pognieciony garnitur. Jego policzki także były czerwone. Dopiero po chwili Clary przeniosła wzrok na ich splecione dłonie na których tkwiły dwie srebrne obrączki.
     - Mamo? - szepnęła Clary.
     - Clary - powiedziała Jocelyn uśmiechając się słabo.
     - Wy... Wy jesteście małżeństwem? - i własne słowa ją zadziwiły. Bo przecież były tak wysoce nieprawdopodobne, że aż niewiarygodne.
     - Tak - odpowiedział Luke zamiast Jocelyn. Pięknie i jeszcze myśleli o tym samym. Teraz wystarczy tylko czekać, aż zaczną kończyć za siebie zdania.
     - I nie pomyśleliście, żeby mi o tym powiedzieć? - przeniosła wzrok na Jocelyn. - Jestem twoją córką! Powinnam wiedzieć takie rzeczy! A ty - przeniosła wzrok na Luke'a - po tobie spodziewałam się więcej rozsądku!
     Odpowiedział jej jedynie śmiech Jocelyn i Luke'a. Zrozumiała, że zachowała się jak dorosły. Jakby to Luke i Jocelyn byli nieznośnymi nastolatkami, a ona kimś odpowiedzialnym za to wszystko. Gdyby to ona wykręciła Joceyn taki numer matka zapewne by ją zabiła. Tym bardziej, że nie przepadała za Jace'em.
     - Myślałam, że coś wam się stało! - jęknęła.
     - W ostatnim czasie wszyscy myślą o morderstwach i śmierci. To przygnębiające - powiedział cicho Luke. Nigdy nie zachowywał się jak typowy dorosły. Ale tym razem przekroczył wszelkie granice. Clary już otworzyła usta by go skarcić, ale przeszkodziły jej wibrację w kieszeni Isabelle.
     Izzy wyciągnęła telefon i stanowczo nie spodobało się jej imię wyświetlone na ekranie wielkimi literami. Skrzywiła się prawie niezauważalnie i odbierając przyłożyła telefon do ucha. Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek po drugiej stronie odezwał się zdenerwowany głos.
     - Stoję pod Instytutem. Niech tym razem wyjdzie Clary. Oboje przekonaliśmy się, że nie potrafisz sprawić by moje problemy zniknęły. Ty sprawiasz, że jest ich coraz więcej. Czekam na Clary.
     I się rozłączył. Isabelle powoli odsunęła telefon od twarzy i wciąż wpatrując się w podłogę wyczuła na sobie minimum cztery pary oczu.
     - Kto to był? - zapytała Maryse przypominając o swoim istnieniu.
     - Simon - odpowiedziała automatycznie Isabelle. - Czeka na ciebie na dole. Chce porozmawiać z kimś kto sprawia, że jego problemy znikają, a nie się rozmnażają...
     Clary niczym petarda wypadła z biblioteki. potrąciła przy tym Luke'a i Jocelyn. Ona także omal nie potknęła się o Churcha leżącego w holu. Wybiegła na dwór, a słaby deszcz zderzył się z jej twarzą. Przez lekką mgłę zobaczyła Simona i z trudem powstrzymała się by nie rzucić mu się na szyję. Isabelle zapewne to zrobiła i nie wyglądała na szczęśliwą.
     Starała się nie okazywać żadnych uczuć, tak jak Simon. Ale on zapewne wcale się nie starał. Przychodziło mu to samo. Jednak gdy zobaczyła wyraźniej zakrwawioną i posiniaczoną twarz Simona pisnęła cicho.
     - Simon! Co ci się stało? - zapytała natychmiast do niego podbiegając.
     - Pewien wampir dość rozrzutnie mówił o śmierci - odpowiedział spokojnie. - Sądziłem, że nie powinien tego mówić...
     - Zabiłeś Raphela?! - przerwała mu Clary.
     - Nikogo nie zabiłem. Ale powinienem. Prosił mnie żebym przekonał Camille. Chciał, żeby wampiry przyłączyły się do Mrocznych Nocnych Łowców.
     - Nie zgodziłeś się, prawda?
     - Oczywiście, że nie.
     - No to jak...
     - Przejdźmy się - zaproponował Simon. - Nie mogę tutaj myśleć. Tutaj wszędzie pachnie Isabelle...

* * *

     Magnus siedział przy biurku zamykając i otwierając szkatułkę. Oczywiście myślał o Alecu. Normalnie leżałby w łóżku i zaspany w wyblakłej koszulce stanął by w drzwiach ziewając i pytając go czy nie wolałby się położyć. Magnus powiedziałby: "Jeszcze pięć minut". 
     Sztuka wizualizacji podobno była łatwa, ale niesamowicie trudno było wyobrazić sobie Aleca stojącego tuż przy nim. Tak jak zawsze. Jakby nic się nie stało. Ale było to niemożliwe, bo stało się wiele. Jonatham chce skłócić cały świat. Dlaczego zaczął właśnie od Magnusa i Aleca. jest tak wiele Nocnych Łowców na świecie. 
     Uniósł szkatułkę i przez chwilę się w nią wpatrywał, ale po zrozumiał, że przypomina mu tylko Aleca. Ze złością cisnął nią o ścianę. Opuścił głowę na biurko i nie mając siły by ruszyć małym palcem u nogi leżał tak wpatrując się w ciemność panującą w pokoju. 
     Prezes Miau wskoczył na biurku i ułożył się tuż obok głowy Magnusa. Już po chwili ruszał łapką głośno mrucząc. Jednak nawet kot nie potrafił sprawić by myśli Magnusa powędrowały na zupełnie inną drogę. W głowie rozbrzmiewał mu głos Camille. On cię kocha. Lecz dostrzeżesz to gdy już będzie za późno... Przecież dostrzegł to już teraz! Chciał wszystko naprawić, ale to Alec powiedział, że już go nie kocha.     
     Magnus nigdy nie podejrzewał, że śmiertelnik odegra tak ważną rolę w jego życiu. Że to od niego będzie zależało jego życie. Tak wiele dałby by móc cofnąć czas. Ale zapewne nie zmieniło by to teraźniejszości. Może nie zmieniłoby nic. Od zawsze bawił się  uczuciami innych. Dopiero teraz zrozumiał jak to jest gdy ktoś bawi się tobą. Jakbyś rozpadał się na kawałki. W żaden sposób nie możesz tego powstrzymać. Po kilku minutach zostaje z ciebie spora kupa cponfetti. Confetti, które było kiedyś człowiekiem. 
     Westchnął i uniósł się lekko. Był to najwyraźniejszy ruch jaki wykonał w ciągu dwudziestu minut. Alec... Co jest w nim takiego, że wydaje się taki niezwykły. Przypomina Willa Herondale. Ale nie zachowuje się jak on. Przecież jest zupełnie inny. Nie jest Willem Herondale. Will Herondale odszedł półtora wieku temu. Odszedł i nie wróci - tyczyło się to obu chłopców. 
     Odszedł i nie wróci. Odszedł i nie wróci. Odszedł i nie wróci. Odszedł i nie wróci. Magnus obudził się z odciśniętym śladem zeszytu na policzku. Wiedział, że jest późno, ale nawet nie podniósł głowy. 
     - Wstawaj, groszku pachnący - szepnął do siebie. 

* * *

     Jace siedział w swoim pokoju. Otoczony idealnym wręcz histerycznym porządkiem. po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zapragnął być sam. Przypomniał sobie jak to jest być Jace'em sprzed kilku miesięcy. Jeszcze nie wiedział czy tamten Jace mu się podoba. Obecny Jace także mu się nie podobał. Może powinien pójść do Aleca i Isabelle. Mógłby użalać się nad sobą w towarzystwie przyszywanego rodzeństwa. 
     Przeszedł do pokoju Aleca, a gdy otworzył drzwi usłyszał jedynie ciszę. Brakowało świerszcza. Przejechał wzrokiem po twarzach Izzy i Aleca.
     - Też masz problemy sercowe? - spytała cicho Isabelle. 
     - Nie.
     - No tak. Ty masz poważniejsze problemy. Sebastian i zniszczenie świata...
     - Nie myślałem o Sebastianie - odpowiedział jace siadając na podłodze obok Isabelle. - A to nie tylko mój problem. Najwyższy czas by Clave zajęło się tym co do nich należy. 
     Alec westchnął i spojrzał z niedowierzeniem na Jace'a.
     - Clave nie potrafiło znaleźć Valentine'a choć siedział im pod nosem - mruknął. - Dlaczego mieliby znaleźć Sebastiana?
     - Powinni się wykazać. Dzieci nie mogą robić za nich wszystkiego. 
     Isabelle wytrzeszczyła na Jace'a oczy. Naprawdę rzadko się zdarzało, żeby Jace przyznawał się do czegoś co nie robiło z niego wspaniałego wojownika i pogromcy demonów. 
    - To zapewne ostatni raz kiedy usłyszeliśmy coś takiego z twoich ust, prawda? - zapytała Isabelle podciągając kolana pod brodę. 
    - Masz rację. Nigdy tego nie powtorzę. 
    - Przez ostatnie kilka miesięcy Clave było bezsilne. Jakbyś nie zauważył to my zabiliśmy Valentine'a. My prawie zabiliśmy Sebastiana. 
     - My prawie zabiliśmy Sebastiana - powtórzył Jace kładąc nacisk na słowo "prawie. 
     Alec uderzył ręką w łóżko. Nagle stał się niesamowicie żywy i gorszy od Churcha co wcale nie było łatwe.
    - Nie rozumiesz, że to dzięki nam ten świat jest teraz... taki jaki jest! Jeszcze nie jest w strzępkach, a ludzie nie są porozrzucani po różnych wymiarach - to nasza zasługa. 
    - Jasne - powiedział Jace z nagłym entuzjazmem. - Musimy się jakoś nazwać. Może Trzej Mroczni Muszkieterowie? Pasuje ci? Mi tak. I oczywiście ksywki! Ja będę Niezwykły Gość. A wy?
    Isabelle i Alec nie zdołali skrytykować Jace'a bo drzwi pokoju się otworzyły i stanęła w nich... 
    - Katherine? - szepnęła Isabelle. 
    - Jasmine - poprawił ja Alec. 
    Ostatnim razem, gdy Isabelle ją widziała, Jasmine wyglądała strasznie.Teraz miała pełny makijaż i jakby wydoroślała. Jej twarz stała się pociągła, a skóra jeszcze jaśniejsza. Przez niewielką chwilę przypominała Simona, ale Isabelle niemal natychmiast odepchnęła od siebie to skojarzenie.
    Jedynie Jace się nie odezwał. Powoli wstał wciąż patrząc na Jasmine gdy ta nie patrzyła w jego stronę. Dopiero po chwili niczym w zwolnionym tempie odwróciła się w stronę Jace'a. Na jej twarzy pojawił się nieludzki uśmiech, a złote oczy zabłysły na czarno. 
    - Jace - szepnęła.
______________________________________________________
Dzisiaj bez dedykacji, ale serdecznie dziękuję Kowal za pomoc przy Raphelu ;)) Chociaż i tak chyba nie wyszedł tak jak chciałam. Bo z jednej strony jest wytworną świnią iwgl a z drugiej niby wciąz tą "alfą" i wgl mi sie ten moment z nim nie podoba więc śmiało możecie hejtować xd a tak poza tym to chyba krotki rozdział i niewiele sie dzieje i wgl taki średni za co przepraszam ale nie miałam go siły pisać bo mam okropny katar ;/ I jak zawsze życzę miłego czytania ;x

piątek, 21 lutego 2014

13 Mów szeptem, bo obudzisz demona

"Miłość jest jak nar­ko­tyk. Na początku od­czu­wasz eufo­rię, pod­da­jesz się całko­wicie no­wemu uczu­ciu. A następne­go dnia chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jed­nak poczułeś już jej smak i wie­rzysz, że będziesz mógł nad nią pa­nować. Myślisz o ukocha­nej oso­bie przez dwie mi­nuty, a za­pomi­nasz o niej na trzy godzi­ny. Ale z wol­na przyz­wycza­jasz się do niej i sta­jesz się całko­wicie za­leżny. Wte­dy myślisz o niej trzy godzi­ny, a za­pomi­nasz na dwie mi­nuty. Gdy nie ma jej w pob­liżu - czu­jesz to sa­mo co nar­ko­mani, kiedy nie mogą zdo­być nar­ko­tyku. Oni kradną i po­niżają się, by za wszelką cenę dos­tać to, cze­go tak bar­dzo im brak. A Ty jes­teś gotów na wszys­tko, by zdo­być miłość." - Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam, Paulo Coelho 

     Jocelyn stała przed lustrem w łazience. Patrzyła na swoje odbicie i zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu wygląda naprawdę pięknie. Sama czuję się pięknie. 
     Miała czyste paznokcie. Na twarzy pełny makijaż. Rude i niesforne włosy idealnie upięte w koka na czubku głowy. Miała nagie ramiona. Słabe światło podkreślało jej obojczyki i kości policzkowe. Ubrana była w złotą suknię. Sięgającą ledwo za kolana. Przy pasie widniały złote różyczki nadające sukni kobiecości i delikatności. 
     Uśmiechnęła się do siebie. Była nie tylko niewiarygodnie piękna, ale też niewiarygodnie szczęśliwa. Co prawda nie tak wyobrażała sobie swój ślub z Lukiem, ale nikt nie wiedział ile zostało im jeszcze czasu. Mogła się liczyć każda sekunda. A ani Jocelyn, ani Luke nie chcieli umrzeć ze świadomością, że nie wyszła za mąż ani nie ożenił się z osobą, którą kochali najbardziej na świecie. Za osobę, która jest ich życiem. 
     Jocelyn po raz ostatni poprawiła włosy i wyszła z łazienki. Niemal od razu zobaczyła Luke'a, który już nie wyglądał jak Luke. Ten mężczyzna miał idealnie uczesane włosy. Idealnie wyprasowany garnitur. Dopasowany pod kolor sukni panny młodej krawat. Miał lakierki, buty, których Luke nigdy by nie założył. Pozbył się nawet dodających mu uroku i lat okularów. Ten mężczyzna był przystojny. Wyglądał na niesamowitego romantyka. Oraz idealnie nadawałby się na opiekuna dla dzieci. 
     Luke rozłożył szeroko ręce i zapytał:
     - I jak?
     Odkręcił się dookoła własnej osi. Jocelyn nie zdołała powstrzymać śmiechu. Teraz zrozumiała dlaczego Luke nigdy nie przepadał za garniturami. Wyglądał w nich niczym klaun w cyrku. Zatrzymał się gdy zobaczył niezadowolenie na twarzy Jocelyn. Podszedł do niej i ujął jej ręce. 
     - Co się stało? - spytał. 
     - Nie jestem pewna czy powinniśmy to zrobić - spojrzała Luke'owi prosto w oczy. 
     - Chcesz się wycofać? 
     - Nie! - zaprzeczyła natychmiast. - Nie. Ale Jonathan...
     - Jonathan odebrał mi siostrę - Luke ścisnął jej ręce. - Nie chcę by zrobił to samo z tobą. 
     - Luke... - jęknęła Jocelyn. - Ale Amatis żyje. Ona tylko.... 
     - Wiem. jednak dla mnie jest już martwa. Ona pogodziła się z moją stratą, gdy stałem się wilkołakiem. Ja muszę pogodzić się z jej stratą gdy gdy stała się Mrocznym Nocnym Łowcą. Nieważne ile będzie mnie to kosztować. 
     - Ona myślała, że żyjesz. 
     - Potem dowiedziała się prawdy i nic z tym nie zrobiła. 
     - Luke... - Jocelyn pogłaskała mężczyznę po policzku. 
     - Nie - odpowiedział stanowczo - muszę. 
     - Wiem. Ale zawsze gdy wyobrażałam sobie nasze wesele to wcale ona tak nie wyglądało. - Skrzywiła się. - Kościół był przepięknie przystrojony. Simon prowadził mnie do ołtarza... 
     - Simon? - zdziwił się Luke. 
     - Nie przerywaj - skarciła go Jocelyn. - Za mną szła Clary sypiąc kwiatki. Dookoła byli zgromadzeni wszyscy nasi przyjaciele i rodzina.  Był marsz weselny, a ja zaczęłam płakać, bo widziałam przed sobą najmilszego, najlepszego i najromatyczniejszego mężczyznę tego stulecia. I do tego byłam w nim ślepo zakochana. 
     Luke uśmiechnął się słabo, a Jocelyn zrobiła to samo. A do tego rozumiał mnie bez słów, pomyślała. 
     - Będziesz ty. Będę ja. Czego więcej nam potrzeba do szczęścia. 
     Clary, odezwał się cichy głosik w głowie Jocelyn. Potrzeba mi Clary. Ale gdzieś w głębi wiedziała, że ona wróci. Musiała wrócić. A Jocelyn nie chciała psuć tak romantycznej chwili rozmową o córce. 
      - Niczego - szepnęła. 

* * * 

     - Chcesz tego? - spytał Luke patrząc na ogromne drzwi kościoła. 
     - Tak - odpowiedziała Jocelyn ze ściśniętym gardłem. Spojrzała na Luke', był niesamowicie blady. Jak nigdy. - A ty?
     - Czekałem na to przez siedemnaście lat. 
     Siedemnaście długich lat. Minęło tak wiele czasu. Tak wiele rzeczy się zmieniło. A Luke dalej kochał tą samą osobę. 
     - Wejdziemy tam - szepnęła Jocelyn. - I co?...
     - I spróbujemy nie uciec sprzed ołtarza - odpowiedział Luke i splótł swoje palce z palcami Jocelyn. 
     Bez marszu weselnego wkroczyli do kościoła.w pomieszczeniu było pusto. Kremowe buty Jocelyn stukały o wypolerowaną posadzkę, a ten dźwięk wypełniał całe pomieszczenie. Stanęli przed ołtarzem, a serce Jocelyn waliło jak szalone. Nie myślała, że kiedykolwiek zobaczy jeszcze kościół od wewnątrz. Nie była religijną osobą. 
     Zerkała nerwowo na Luke'a, który był zadziwiająco spokojny. Stukał butem w posadzkę co wywoływało u Jocelyn dreszcze. Nie mogła uwierzyć, że jest taki spokojny kiedy ona ledwo utrzymuje się na nogach. Powinno być odwrotnie! Przecież Jocelyn już  raz wyszła za Valentine'a, a dla Luke'a był to pierwszy raz. Jego pierwszy ślub i do tego był tak wysoce nieprofesjonalny. Nie uzyskali zgody Clave i pobierali się w Przyziemnym kościele. Przynajmniej Jocelyn miała złotą kuchnię. 
     Z oddali dochodził stukot butów, nie tak wyraźny jak obcasy Jocelyn, ale także głośny. Po chwili przed nimi pojawił się gruby mężczyzna. Miał na sobie coś czarnego. Najbardziej przypominało to garnitur, ale niesamowicie niechlujny garnitur. Skrzyżował tęgie ramiona na piersi i odchrząknął. Jego twarz była wykrzywiona poprzez nieszczęśliwy grymas, co sprawiało, że już nie przypominała twarzy. 
     - Czego państwo oczekują? - spytał niskim głosem. 
     - Ślubu - odpowiedział natychmiast Luke.  
     - ślubu? - zdziwił się mężczyzna. - Mamy wolny termin dopiero na czerwiec. 
     Burknął i skierował się w stronę drzwi z których przed chwilą wyszedł. 
     - Chyba się nie rozumiem - zatrzymał go Luke
     - Wydaje mi się, że bardzo dobrze się zrozumieliśmy. A teraz Państwo pozwolą, że pójdę dokończyć mój stek...
     - My chcemy wziąć ślub teraz! - Najwyraźniej Luke stracił cierpliwość. 
     - Teraz? 
     Ksiądz przyjrzał się im uważnie i wybuchnął głośnym śmiechem, który wypełnił nawet najgłębszy zakamarek kościoła. 
     - Ślub? - zapytał wciąż się śmiejąc. - Teraz?
     - Tak! Teraz! - warknął Luke i nie zabrzmiało to ani trochę ludzko. 
     Gruby ksiądz przestał się śmiać i spojrzał z przerażeniem na Luke'a. Z trudem przełknął ślinę i spytał: 
     - Mają państwo obrączki? - głos mu drżał. Luke potrafił być przerażający. Oczywiście, ze tak, przecież był wilkołakiem! 
     Luke sięgnął do kieszeni garnituru i wyjął z niej dwie srebrne obrączki. Co prawda tak niewinnie leżąc na jego ręce wyglądały ślicznie, ale na palcu Jocelyn wyglądałyby ładniej. 
     - Proszę chwilę poczekać - powiedział i wyszedł. 
     Jocelyn spojrzała na Luke'a i uśmiechnęła się nerwowo. już prawie zapomniała jakie to uczucie mieć motyle w brzuchu. Ale te motyle chyba zaczęły się rozprzestrzeniać i opanowały już nie tylko brzuch, ale i serce oraz głowę. Jocelyn oddychała przez usta starając się pozbyć jak największej ilości motyli za jednym oddechem. Nie chciała by podczas pocałunku jeden  z motyli przedostał się do ust Luke'a. 
     Po chwili wrócił ksiądz. W rękach trzymał książkę. Odchrząknął i stanął przed Lukiem i Jocelyn. 
     - Zebraliśmy się tu wszyscy... 
     - Niech pan to pominie - przerwał mu Luke. 
     - Mam zacząć od połowy? - warknął. 
     - Nie. Od końca. 
     Mężczyzna posłał Luke'owi jadowite spojrzenie, ale posłusznie przekartkował księgę i zaczął: 
     - Niech pan powtarza za mną.  
     Luke kiwnął głową. 
     - Ja... - spojrzał na Luke'a. 
     - Ja Luke Graymark - dopowiedział.
     - Biorę ciebie... 
     - Biorę ciebie Jocelyn Fairchild...
     - Za żonę i ślubuję wierność... 
     - Za żonę i ślubuję wierność... - mówiąc to Luke wciąż wpatrywał sie w oczy Jocelyn.
     - I uczciwość małżeńską... 
     - I uczciwość małżeńską... 
     - Oraz, że cię nie opuszczę, aż o śmierci.  
     - Oraz, że cię nie opuszczę, aż o śmierci.  
     - Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
     -  Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. 
     Potem ksiądz odwrócił sie w stronę Jocelyn. Kobieta powtórzyła te same słowa omal nie płacząc. Przysięga dłużyła sie w nieskończoność. Ciągnęła zawiłymi dróżkami i ścieżkami. Nie pozwalały rozwinąć własnych skrzydeł i powiedzieć tego co tak naprawdę się czuje. 
     - Obrączki - powiedział mężczyzna po złożeniu przysięgi.  
     Luke dał większą obrączkę Jocelyn, a sam wziął mniejszą. Była taka mała i delikatna... 
    - Jocelyn Fairchild przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. - Mruknął lekko znudzony ksiądz. Przestępował z nogi na nogę. 
    - Jocelyn Fairchild przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
     Luke wyciągnął drżącą rękę w stronę Jocelyn. Chwycił małą obrączkę w dwa palce. Ujął wolną ręką dłoń Jocelyn, a dłoń w której trzymał obrączkę zbliżył do palca Jocelyn. Zawahał się. Spojrzał na Jocelyn jakby oczekiwał pomocy, ale ona mogła jedynie stać i patrzeć. Ją także sparaliżował strach. W końcu Luke wsunął obrączkę na palec Jocelyn i dopiero wtedy kobieta zauważyła, że Luke naprawdę się denerwuje. 
     - Luku Graymark przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. - Powiedział ksiądz wyrywając Jocelyn z zamyślenia. 
     - Luku Graymark przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
     Wykonała zadziwiająco pewny gest i wsunęła obrączkę na palec Luke'a. 
     - Ogłaszam was mężem i żoną. Może Pan pocałować pannę Młodą. 
     Luke spojrzał na Jocelyn i natychmiast objął ją w pasie. Przyciągnął do siebie i wtopił palce w jej włosy.  Ich twarze zaczęły się do siebie zbliżać. A usta delikatnie się zetknęły. Jednak pocałunku nie dało się traktować poważnie gdy obok nich stał jęczący ksiądz. 
     - To najdziwniejszy ślub jakiego udzieliłem - burknął.
     Jocelyn oderwała się do Luke'a. Wymienili znaczące spojrzenia i trzymając się za ręce wybiegli z kościoła. Gdy znaleźli sie na schodach Luke znów pochwycił Jocelyn i pocałował prosto w usta. Tym razem już mniej delikatniej. Jocelyn natychmiast go powstrzymała i spojrzała prosto w jego niebieskie oczy. 
     - Zachowaliśmy się jak dzieci. 
     - Ja nie mam dzieci. -Zauważył Luke i powrócił go całowania swojej żony.      

* * *

     - Alec? - Jace uchylił drzwi i zajrzał do pokoju Aleca. 
     Chłopak siedział na łóżku obejmując kolana rękami. Gdy usłyszał Jace'a niechętnie podniósł głowę. 
     - To ty? - spytał cicho. - Nie jesteś z Clary? Isabelle mi powiedziała, że ej mama... 
     - Clary sobie poradzi - przerwał mu Jace i bezgłośnie wślizgnął się do pokoju. Był jak kot, ale był za duży na kota. Przeszedł przez pokój  i zatrzymał się przed łóżkiem. - Martwię się o ciebie. 
     - O mnie? - burknął Alec robiąc miejsce na łóżku dla Jace'a. - Ja też sobie poradzę. 
     Jace westchnął i usiadł obok Aleca. 
     - Rozmawiałeś z Magnusem? - spytał.
     - Rozmawiałem. 
     - Co powiedział?
     - Chciał, żebym do niego wrócił... 
     Jace otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale zamilkł. Magnus nie wyglądał na kogoś kto potrafi przyznać się do błędu. Przecież miał osiemset lat i z całą pewnością rzadko kiedy ponosił odpowiedzialność za cokolwiek. A do tego nie lubił Nocnych łowców. 
     - Zgodziłeś się?
     Jace uważał, że to pytanie jest zbędne. Odkąd Magnus zerwał z Alekiem, Alec był wrakiem człowieka. Jadł, chodził, odpowiadał na pytania jak robot. 
     - Nie - odpowiedział Alec. 
     - Nie? Dlaczego? - Jace nie był pewien czy to co usłyszał jest prawdą.Ni mogło być prawda. 
     - Nie chce być jak... no wiesz. W Biblii był mężczyzna, który miał syna. Dał temu synowi pieniądze, a syn odszedł. Potem gdy stracił wszystko powrócił do domu i prosił o wybaczenie. Nazwano go Synem Marnotrawnym. Nie chce taki być. Chciałem tylko odnaleźć sposób na to by móc... zestarzeć się wraz z Magnusem, albo nie zestarzeć się wcale - westchnął. - Gdy tylko Camille powiedziała mi jak mogę to osiągnąć... Już wtedy wiedziałem, że nie mogę mu tego zrobić. Za bardzo go kocham... 
     - Ale nie kochasz go dostatecznie mocno by do niego wrócić? Wam obojgu wyszłoby to na dobre. 
     - Kocham go na tyle, że mogę żyć bez niego. 
     - To nie jest żadna pomoc! Ty tego nie chcesz! Magnus tego nie chce! Krzywdzisz was obojgu!    
     Alec uniósł lekko głowę i spojrzał na Jace'a. 
     - A ty skąd to możesz wiedzieć? Tobie zawsze się wszystko układało w miłości... 
     - Idę porozmawiać z Magnusem - przerwał mu Jace i skierował się do drzwi. 
     - Jasne. Ciebie posłucha - zatrzymał go Alec. - Każdy ciebie posłucha. Masz w sobie coś takiego, że każdy sądzi, że jesteś ode mnie lepszy. Jesteś przystojniejszy. To ty zabiłeś tysiące demonów. uratowałeś świat. Ludzie sądzą, że jestem tylko chłopakiem, który zmusił cię do tego byś wybrał go na parabatai. Bo przecież ktoś taki jak ty, nigdy nie wybrałby kogoś takiego jak ja... 
     Jace odwrócił się do Alec'a i wciąż stojąc wyszeptał bezgłośnie: "Alec". 
     - Ja nigdy tak o tym nie myślałem - jęknął. 
     Alec podciągnął kolana do klatki piersiowej i w zamyśleniu spojrzał na Jace’a.
     - Wiem – powiedział  – Nie jestem zazdrosny. Zawsze wiedziałem, że od początku wszyscy uważali, że jesteś ode mnie lepszy. Mój ojciec tak myślał. Clave. Izzy i Max patrzyli na ciebie jak na wielkiego wojownika, którym chcieliby być. Ale w dniu kiedy spytałeś mnie, czy zostanę twoim parabatai, wiedziałem, że masz na myśli to, że ufasz mi wystarczająco, aby poprosić mnie o pomoc. Mówiłeś mi, że nie jesteś tym samotnym i samowystarczalnym wojownikiem, który może wszystko zrobić samemu. Potrzebowałeś mnie. I zdałem sobie sprawę, że była jedna osoba, która nie uważała, że jesteś ode mnie lepszy. Ty.*
     Jace wciąż stał i wpatrywał się w swojego parabatai z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby zaraz miał się rozpłakać i przyznać mu rację. Ale się nie rozpłakał, zamiast tego powiedział:
      - Jestem pewny, że Max i Izzy nie... 
      - Pamiętasz jak zginął Max? - przerwał mu Alec. - W ręku trzymał żołnierzyka, którego dostał od ciebie. Gdy a mamą i tatą wrócili z Idrisu podbiegł właśnie do ciebie. Nie do swojego brata, ale do kogoś kogo równie dobrze mógł nie znać. - Przerwał na chwilę. - Ale jak już mówiłem nie mam ci tego za złe. A Izzy jest już prawie dorosła. Nie mogę jej wybierać kogo ma uważać za bohatera. 
     Jace z powrotem usiadł obok Alec'a. 
     - Ja byłem ich bohaterem, ale to ty byłeś ich bratem - szepnął. - Zawsze gdy ja narażałem ich życie to ty ich ratowałeś. Zachowywałeś się jak prawdziwy starszy bart. - Jace westchnął i wyprostował się. - A ja nawet nie potrafię zaopiekować się własną siostrą. Starszą siostrą. 
     - Może ona nie potrzebuje opieki? 
     - Tak sądzisz? - zapytał Jace z bladym uśmiechem.
     - Nie. Jestem Herondale'em. Potrzebuje podwójnej opieki. 
     Oboje się roześmiali.
* cytat z oryginalnej książki "Miasto Rajskiego Ognia"   

* * *

     - Piekielny Kielich? - powtórzyła Jasmine spoglądając na Sebastiana.
     - Tak. Jeśli się z niego napijesz... zniknął wszystkie twoje problemy - uśmiechnął się szyderczo. 
      Jasmine spojrzała na kielich. Nie wyglądał tak jakby miał ją pozbawić problemów. Bardziej jakby miał dodać jej problemów I to masy problemów. Skupiła sie na czarnym płynie na dnie. Wyglądał niesamowicie smakowicie i przyciągająco. 
     - To krew? - zapytała. 
     Sebastian pokiwał głową. Chyba nie powinien ujawniać takich rzeczy. Jednak nie odpychało to Jasmine. Wręcz przeciwnie. Zapach krwi dziwnie ją przyciągał, ale nie powinien. 
     - Mam to wypić? - spytała z nadzieją, że Sebastian zaprzeczy. 
     - Tak.
     Jasmine jeszcze raz spojrzała na kielich, a potem na Sebastiana. W jego czarnych oczach, bardzo głęboko, kryła się nieopanowana furia. Wpatrywał się w Jasmine wyczekując aż przybliży kielich do ust i się z niego napije. Czyżby aż tak mu na tym zależało? Jasmine nie była pewna czy powinno, ale przybliżyła kielich do ust. 
     Odetchnęła głęboko próbując uspokoić oddech. Ręce jej drżały, a czarny płyn obijał się o ścianki kielicha jakby chciał się wydostać. Jak rzeka płynąca tylko jednym korytem. Niemająca żadnego wyboru. Jasmine przechyliła kielich. Krew zetknęła się z jej wargami. Była ohydna. Jasmine jeszcze przez chwilę się wahała czy nie rzucić kielichem o najbliższą ścianę, żeby roztrzaskał się na kawałeczki. Ale było to zbyt egoistyczne. Tak przynajmniej stwierdziła. 
     Rozchyliła wargi i płyn wpłynął do jej ust.  Krew znów przypominała jej rzekę. Płynącą niesamowicie szybko. Obijającą sie o jej przełyk, aż w końcu wpadającą do żołądka odnajdując wolność. Powoli rozchodzi się po całym ciele. W niewyjaśniony sposób dostaje się do żył. Nowa krew, która wpływa do ciała Jasmine i łączy się z krwią Podziemia. Jednak to uczucie było przyjemne tylko przez chwilę. Potem krew wydawała się jeszcze obrzydliwsza. 
     Jasmine upadła na kolana. Próbowała się powstrzymać, żeby nie zwymiotować. Jednak było to niemożliwe. Po chwili ciemna krew chlusnęła na buty Sebastiana. Ciemny płyn ściekał po jej brodzie. Podniosła dłoń i próbowała pozbyć się krwi. Ale rozmazała ją jedynie po całej twarzy. Poczuła teraz ogromny ból i krzyknęła. natychmiast wstała. wtedy jej ciało się wyprostowało i wydała z siebie nieludzki dźwięk. Jakby się dławiła. Zderzyłaby się z ziemią gdyby nie Sebastian, który ją podtrzymał. 
     Gdy Jasmine próbowała złapać oddech Sebastian zniżył się lekko i ukląkł na ziemi. Położył głowę Jasmine na swoich kolanach i odgarnął jasny kosmyk włosów z jej twarzy.
     - Okłamałeś mnie! - warknęła niewyraźnie Jasmine gdy ból powoli opanowywał całe jej ciało. 
     - Musiałem. - Odpowiedział spokojnie Sebastian. - Krew Lilith działa na ciebie inaczej... - Jasmine krzyknęła i wygięła się jeszcze bardziej do tyłu. - ... bo masz w sobie wiele obcej krwi. Ale spokojnie. Będzie dobrze. 
     Jednak Jasmine mu nie wierzyła. Jej oczy wypełniły się łzami i gdy jedna z nich spłynęła po jej policzku Sebastian natychmiast ją otarł. 
     - Ty mnie zabiłeś - szepnęła Jasmine walcząc z bólem. 
     - Nie. Wszystko będzie dobrze. 
     Potem pochylił głowę zbliżając twarz do twarzy Jasmine, która nie widziała w tym najmniejszego sensu. Co jeszcze mógłby jej zrobić skoro już i tak ją zabił? Ale Sebastian nie zamierzał jej skrzywdzić. Rozchylił lekko wargi w chwili gdy zetknęły się z ustami Jasmine. Jasmine nie miała siły, żeby się bronić. Sebastain właśnie ją pocałował, a ona nie mogła tego odwzajemnić ani temu zapobiec. Jedynie jęknęła cicho. 
     Po pięciu sekundach, gdy ich sztywne usta się stykały, Sebastian podniósł głowę. Jego usta były całe we krwi, tak jak usta Jasmine. Dziewczyna powstrzymywała krzyk, gdy Sebastian się uśmiechnął. 
     - Nie wierzę, że jesteś siostrą Jace'a - szepnął. - Będę musiał cię przeprosić za to co zrobisz. 
     Jasmine chciała zapytać co ma na myśli jednak gdy tylko otworzyła usta wydobył się z nich krzyk. Jej ciało zaczęło dygotać i zsunęła się na ziemię. miotała się w kurzu i piasku warcząc, jak demon, który właśnie wraca do swojego wymiaru. Nad nią błyszczały gwiazdy, które teraz zrobiły się czerwone. Księżyc przybrał szkarłatną barwę. Sebastian pokryty był krwią. Cały świat krwawił. Jasmine znów zaczęła krzyczeć. tym razem bardziej z przerażenia niż bólu. Świat pogrążał się we krwi, a ona nie mogła się ruszyć. Sebastian nie chciał jej pomóc... 
     Oczy Jasmine zrobiły się czarniejsze niż u Sebastiana. Zakryła twarz dłońmi spod których wydobywał się stłumiony krzyk. Nagle Jasmine przestała się poruszać. Opuściła ręce i otworzyła oczy, które odzyskały już wcześniejszy złoty kolor. Usiadła machinalnie, a świat wcześniej pogrążony we krwi odzyskał dawne kolory. Wszystko znów stało się rzeczywiste i spokojne. Sebastian powoli wstał. Podał rękę Jasmine, a ta jak na kobietę przystało chwyciła ją i wstała. 
     Stała przed Sebastianem wpatrując się w jego oczy, które wydawały się spokojne i pełne uczuć. Oświetlał ją ogromny księżyc. Uśmiechnęła się szeroko, a Sebastian odwzajemnił uśmiech. Jednak nie był to szczęśliwy uśmiech. jeżeli w ogóle człowiek, który jest pół-demonem może być szczęśliwy. 
     - Mamy dzisiaj wyjątkowo piękną noc - powiedziała Jasmine nie panując nad własnymi słowami. 
     - O tak - szepnął Sebastian. Zbliżył się o krok do Jasmine i utrzymując ciągły kontakt wzrokowy zaczął mówić. - Zabij Jace'a. I każdego kto stanie ci na drodze. Przyprowadź do mnie Clary. Przyprowadź ją!  

 * * * 

     Po Instytucie rozległ się dźwięk kołatki uderzającej w drzwi.
     - To Simon! - wykrzyknęła Clary. 
     - Dzwoniłaś do niego? - zdziwiła się Izzy. 
     - Tak. 
     - Powinnaś do niego pójść. - Mruknęła. 
     - Muszę skontaktować się z mamą. Simon może wejść...
     - Nie może. Jest wampirem. A to jest kościół. 
     Clary spojrzała znad telefonu na Izzy jakby usłyszała o tym po raz pierwszy.
     - Wyjdziesz do niego? Proszę. 
     Isabelle przewróciła oczami, ale gdzieś wgłębi siebie cieszyła się z tego. Nie widziała Simona od wielu dni. Szybko wbiegła do windy i czekając, aż zjedzie na dół nerwowo stukała palcami w drzwi. Na korytarzu omal nie przewróciła się na Churchu, który jak zwykle spał w najmniej odpowiednich miejscach. 
     - Głupi kocur! - krzyknęła i dobiegła do drzwi. 
     Zatrzymała się przy nich i zaczęła głęboko oddychać próbując się uspokoić. Poprawiła włosy i wyprostowała ciemną bluzkę. Wzięła jeszcze raz głęboki oddech i pchnęła drzwi. Na widok niewinnej twarzy Simona omal nie pisnęła ze szczęścia. podbiegła na niego i rzuciła mu się na szyję. Nie dało się ukryć, że Simon był zaskoczony. Niepewnie objął Isabelle. Niezbyt często okazywali sobie tak wyraźne czułości. I Isabelle chyba zdała sobie z tego sprawę gdy odskoczyła do tyłu jakby Simon ją odepchnął. 
     - Simon - powiedziała niewinnie. - Miło cię widzieć. 
     - ciebie też. Jest Clary? pisała, że jej mama... 
     - Wy Przyziemni chyba rzadko kiedy rozumiecie sens takich wiadomości - Izzy skrzywiła się myśląc o Clary, kiedy napisała jej, że Inkwizytorka zamknęła Jace'a w Cichym Mieście. Clary wtedy natychmiast zjawiła się w Instytucie. 
     - Nie jestem Przyziemnym - stwierdził Simon. - I o czym ty mówisz? 
     - Nieważne. Clary próbuje skontaktować się z Lukiem i Jocelyn więc nie wyjdzie... A ty nie możesz wejść. Przejdziemy się? 
     Chyba niezbyt często zdarza się gdy ktoś taki jak Isabelle zaprasza tak zwyczajnego Podziemnego na spacer. Oczywiście Isabelle uwielbiała randki i różnorodność podobnie jak Magnus. Ale także podobnie jak Magnus nie zainteresowałaby się kimś takim jak Simon. A jednak Magnus był w związku z Alekiem...
     - Jasne - odpowiedział Simon. 
     Szli ulicami w milczeniu dopóki Isabelle nie zauważyła wypalonego znaku Gwiazdy Dawida na szyi Simona. 
     - Co to? - spytała lekko przerażona. 
     - Ach, moja matka wciąż uważa, że zabiłem prawdziwego Simona i zająłem jego miejsce... 
     - Musisz coś z tym zrobić! - przerwała mu Isabelle. - To twoja matka! Nie może cię tak traktować do końca życia! jesteś jej dzieckiem, a dzieci się kocha!
     - Nie każdy kocha swoje dzieci - warknął Simon lekko zirytowany. 
     - Każdy! 
     - A więc to samo powiesz o swoim ojcu, który zostawił Maryse z dwójką dzieci?! - Simon pożałował tych słów w momencie gdy je wypowiedział. 
    - Nie... 
    - Isabelle, przepraszam. Od pewnego czasu wszystko mnie denerwuje! Nie mogę wytrzymać z Jordanem pod jednym dachem! - Odchylił głowę do tyłu i nabrał powietrza. Gwiazdy świeciły niesamowicie jasno. - Erick wymyśla okropne teksty od zawsze, ale ostatnio prawie mu nie przywaliłem! "Codzienna monotonia robi z ciebie kuklektor" - zacytował. - Co to jest kuklektor?! - wziął głęboki oddech. - Dlatego chciałem porozmawiać z Clary. Ona zawsze wiedziała co zrobić. Ale teraz gdy potrzebuję jej jak nigdy, to jej nie ma. 
     - Masz mnie - szepnęła Isabelle, która do tej pory uważnie słuchała i najwyraźniej zapomniała o tym co powiedział Simon na temat jej ojca. 
     - Ciebie? - zapytał zdziwiony. - Nie obraź się, ale ty jesteś Nocnym Łowcą od dziecka. Wątpię czy umiałabyś rozwiązać problemy Przyziemnych. Ty zabijasz. 
     - Mam serce, Simonie.      
     Simon spojrzał na Isabelle. Jej twarz była oświetlana przez księżyc co sprawiało, że wyglądała na jeszcze młodszą i ładniejszą. 
     - Isabelle ja nie... 
     - Och, zamknij się już i słuchaj! - krzyknęła czym skutecznie uciszyła Simona. - Wydaje mi się, że chodzi o to, że przeszedłeś tak wiele w tak krótkim czasie i masz już tego dosyć... 
     - Clary też wiele przeszła, ale nie zaczyna wariować. 
     - Bo Clary ma oparcie w Jasie. 
     - A ja mam oparcie w Clary... 
     - Ale Clary ma oparcie w kimś kto od dawna żyje w tym dziwnym świecie - przez chwilę Simonowi wydawało się, że Izzy się zarumieniła. 
     - Sugerujesz, że mam mieć oparcie w tobie? 
     Teraz Simonowi się nie przewidziało Isabelle naprawdę się zarumieniła. 
     - Nie... ja wcale nie... 
     - A jeśli ja chcę mieć w tobie oparcie? 
     Simon zbliżył do Isabelle, która chyba po raz pierwszy wydała się nieśmiała. Przez chwilę Simon myślał, że się cofnie i ucieknie. Ale ona wciąż stała i z lekkim przerażeniem patrzyła na usta Simona, które zbliżały się do jej ust. I w końcu się zetknęły. Z całą pewnością nie był to delikatny pocałunek. Kryła się w nim desperacja. Jakby właśnie żegnali się na zawsze... 
     - Proszę, proszę... - przerwał im głos dochodzący zza budynku. - Simon Lewis. Wampir. A do tego Chodzący Za Dnia. Już bez Znaku Kaina...
     Simon odsunął się od Isabelle i spojrzał w ciemność gdzie w przeciwieństwie do Izzy zobaczył postać człowieka, chociaż postać nie była człowiekiem. 
     - Raphel - warknął. 

_________________________________________________
Rozdział zadziwiająco wcześnie co nawet mnie zdziwiło ;o Trochę się poplątało jednym słowem xd  Postarajcie mi się wybaczyć rozdzielenie Magnusa i Aleca ;))
A tymczasem rozdział dedykuję  - Kowal i -Klaudii, które wspierały mnie podczas pisania tego rozdziału ^^

A z racji tego, że mam coraz więcej czytelników założyłam tumblra gdzie będziecie mogli zadawać mi pytania i poczytać trochę o świecie Nocnych Łowców z mojej perspektywy ;)) ZAPRASZAM - tumblr
i jeszcze zapraszam na bloga o Malecu ;)) Niestety już nie mojego - blog


piątek, 14 lutego 2014

12 To zależy od nas

"Każdy z nas ma w Sobie tyle samo dobra co zła, to od nas zależy która drogą pójdziemy." - Harry Potter, J. K. Rowlling



    Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie.
    Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie.Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie. Kłamie.
     Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. 
      Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. Musi kłamać. 
     To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. 
     To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. To nie może być prawda. 
     Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. 
      Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. 
      Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda.
      Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda.
     Czy Jasmine musiała zaprzeczyć, aż  432 razy by móc uwierzyć w coś w co nie dało się uwierzyć? Stała przed Sebastianem i patrzyła na jego idealną twarz. Czarne oczy i niemal białe włosy.Czuła się teraz jakby ogromna fala kłamstwa uderzyła w jej twarz i powaliła na ziemię. Nie pozwalała się podnieść przez bardzo długi czas. Jedna wciąż stała. Widząc twarz Sebastiana, która przyprawiała o dreszcze a jednak była tak niesamowicie znajoma. 
     Dookoła czuła metaliczny zapach własnej krwi. Jakby tonęła utrzymując się na powierzchni. Musząc oglądać tą CHOLERNIE idealną twarz Sebastiana! 
     - Kłamiesz... - powiedziała w końcu ze ściśniętym gardłem. - Jedyne co płynie w moich żyłach - to krew. Krew Nefilim! Tylko Nefilim!
     Sebastian zaśmiał się głośno. A potem zbliżył się o krok do Jasmine.
     - Nigdy nie miałaś ochoty na ludzką krew? - spytał. 
     Jasmine przypomniała sobie sytuację sprzed kilku lat. Gdy ucząc się jeździć na rowerze przewróciła się rozbijając kolano. Wydawało jej sie wtedy, że krew do niej mówi. Przyciąga ją do siebie, swoim zapachem i wyglądem. Namawia do tego by skosztowała choć trochę...
     - Nie - powiedziała twardo Jasmine, jednak w jej oczach zaiskrzyły łzy. 
     Sebastian wykonał kolejny krok, a Jasmine siłą woli powstrzymywała się by się nie cofnąć. 
     - Nigdy podczas pełni nie działo się coś dziwnego? 
     Był taki moment, gdy Jasmine miała dość nietypowy sen, który sprawił, że zaczęła wierzyć w to, że wilkołaki mogą żyć tuż obok niej. Podczas pełni nie mogła spać. Wydawało się jej, że jej zmysły się wyostrzają, że zaczyna widzieć coś czego nie widzi żaden Przyziemny, ani Nocny Łowca...
     - Nie - szepnęła Jasmine, a po jej policzku spłynęła jedna, niewielka łza. 
     Sebastian pokonał kolejny metr, by zmniejszyć dzielącą ich odległość. Stali teraz tak blisko, że wystarczyło by przemieścić twarz o kilka centymetrów by ich usta się spotkały. Jednak najwyraźniej Sebastian nie zamierzał się poruszyć. Jasmine także nie. Myśl o tym, że w żyłach Sebastiana płynie demoniczna krew sprawiała, że miała ochotę zwymiotować na jego najlepsze buty. 
     Przecież on nie był człowiekiem! Był jedną wielką pomyłką! Wybrykiem natury, który nie powinien w ogóle istnieć! Tak jak ona... Dopiero teraz Jasmine zdała sobie z tego sprawę, ale byli tacy sami! Niedoceniani przez świat. Potrzebujący miłości...
     - Nigdy nie miałaś nieodpartej chęci mówienia prawdy? 
     Sebastian wyciągnął rękę w stronę  Jasmine. Odgarnął złoty kosmyk włosów Jasmine z jej twarzy odsłaniając lekko szpiczaste uszy.
     - A twoje uszy... 
     - Nie - powtórzyła Jasmine, a łzy stały się większe i coraz częstsze. 
     Sebastian uśmiechnął się z zadziwiającym współczuciem. Przejechał wierzchem dłoni po policzku Jasmine ocierając łzy. 
     - Sama widzisz - powiedział przytulając szlochającą Jasmine do piersi. 
     Ale to był Sebastian! Nie mógł pomagać ludziom z czystej dobroci serca! Zawsze miał plan, zawsze miał wytłumaczenie swojego działania. Zawsze miał wytłumaczenie na wszystko. 
     - Nigdy nie umrzesz - objął twarz Jasmine rękoma. - Życie wieczne jest piękne. 
     Jasmine przeniosła wzrok na twarz Sebastiana. Pomimo, że z powodu łez była rozmazana wcześniejszy demoniczny wyraz z niej nie zniknął. To wciąż był ten sam Sebastian. Nawet jeśli chciał się pozbyć z siebie wszelkiego zła nie miałoby to najmniejszego sensu. Był zły w każdym calu. 
     Odepchnęła go mocno od siebie i obrzuciła go niedowierzającym spojrzeniem. Potem zaczęła krzyczeć.
     - Piękne? Nie wiesz jak to jest! Nigdy się nie dowiesz! 
     - Ty też nie wiesz - odpowiedział Sebastian. Jakże się zmienił od czasu gdy zginął jego ojciec. Wtedy był narwanym nastolatkiem, który jak najszybciej chciał osiągnąć władzę. Był krzykliwy i wyzywający. Teraz stał się spokojny, zrównoważony i nie podejmował pochopnych decyzji... 
     - Ale się dowiem! Nic tego nie zmieni.
     - Szczerze mówiąc - zmieni - stwierdził z obojętną miną. - Mógłbym cię teraz zabić i rozwiązać twój problem... 
     - Uważasz, że życie jest problemem? 
     - Ja nie. Za to ty tak - wykrzywił usta w chytrym uśmiechu. 
     - Nie... Ja... Wcale nie! Po prostu... 
     - Nie wiesz co ze sobą zrobić - podsunął Sebastian. - Nie do końca wiesz co się z tobą dzieje i z tego powodu zaczynasz powoli wariować. Jesteś sama. Twoi rodzice nie żyją. Twój brat nie chce cię znać. Nie ma nikogo kto by cię kochał. Nie ma nikogo kogo ty byś kochała. Jednak każdy jest w pewnym stopniu dla ciebie ważny. Ale nikogo nie kochasz - wzniósł ręce w powietrze. - Nie nie kochasz! Wmawiasz sobie, że nie możesz nikogo kochać! Wierzysz w to, że twoja miłość doprowadziłaby ich do zguby i ich nie kochasz! Nawet jeśli kochasz nie dopuszczasz do siebie tej myśli... Chociaż zamierzasz ich zabić tak cholernie przejmujesz się ich bezpieczeństwem. Choć to nie ma sensu. I choć tego nie chcesz! Twoja podświadomość każe ci to robić, a ty jej słuchasz - zaczął krążyć dookoła Jasmine. - Zaczynasz widzieć to czego nikt inny nie widzisz. Myślisz, że wariujesz. Że musisz kogoś pokochać.Ale tak naprawdę tego nie potrzebujesz! Twój umysł domaga się miłości jednak ty potrafisz bez niej żyć! Ale oni nie będą mogli żyć bez serca! Możesz wyrwać im serce z piersi i patrzeć jak padają na ziemię. Bo nie da się kochać kogoś kto nie żyję, prawda? To byłoby głupie! A jeśli masz świadomość, że to ty go zabiłeś! Sądzisz, że jesteś odpowiedzialny za jego życie. Skoro odebrałeś mu życie, pestką będzie dla ciebie odebrać sobie życie! A jednak tego nie robisz! Czekasz, aż wszyscy sie o tym dowiedzą i znienawidzą cie jeszcze bardziej! Ale to cię wzmacnia! Wiesz teraz, że możesz zniszczyć świat i mieć pewność, że nikt nie będzie za tobą tęsknić. To tak jakby wepchnąć im tykającą bombę. Oni nie mogą się jej pozbyć! Niezależnie w jakim miejscu na ziemi będzie może zniszczyć to wszystko. I zdajesz sobie sprawę, że ty jesteś podobną bombą. Nieważne czy jesteś sam czy z kimś. Nieważne czy dookoła ciebie jest ktokolwiek kogo mógłbyś zranić. Przecież już cie nie kochają, bo go zabiłeś! Twoja własna matka uważa cie za potwora! Siostra nie chce cię znać! Próbuje cie zabić. A jedyna osoba, która była tak samo szalona jak ty nie żyje. Za pięć sekund bomba wybuchnie! A ty robisz na złość całemu światu i podcinasz sobie żyły. Tak oto omija cie sprawiedliwość! 
    Była to chyba największa demonstracja uczuć Sebastiana jaką ktokolwiek kiedykolwiek miał zobaczyć. Otworzył siebie. Tak jakby podarował Jasmine klucz do swoich najgłębszych sekretów. Do samego siebie! A ona mogła tam wejść niczego nieświadoma i pozmieniać przewody. Czerwony kabelek połączyć z niebieskim. A niebieski z zielonym. Wtedy tamten Sebastian by już nie istniał. Może stałby się łagodniejszy? A może jeszcze gorszy? Może z szerokim uśmiechem na twarzy zniszczyłby świat? Zniszczyłby swoją rodzinę? Zniszczyłby samego siebie? I nie przestałby sie śmiać. 
     Jasmine stała i wpatrywała się Sebastiana. Przez chwilę czuła sie tak jakby mówił o niej. Jakby znał każdy jej sekret. Każdy moment w jej życiu. Był przy niej zawsze. Był jej aniołem stróżem, który nigdy się nie pokazywał, a jednak jego obecność była wyraźnie wyczuwana przez otoczenie. Falujące zasłony, przewracające się przedmioty. Kto inny mógł za tym stać, jak nie Sebatsian?
    - Ty... - zaczęła nieśmiało Jasmine. - Właśnie tak się czujesz? 
    Sebastian po raz pierwszy od swojej przemowy raczył obdarować Jasmine spojrzeniem. I po raz pierwszy nie wyrażało ono chęci zabicia lub stałego okaleczenia. 
     - Właśnie tak się czuję - odpowiedział i Jasmine już wiedziała, że nie zamierza zakończyć na tym jednym zdaniu. - Jak osoba, która jest zamknięta w pokoju bez klamek i nie może się wydostać. W każdej chwili mogę zacząć wariować. A jednak tego nie robię! Dlaczego? Bo to zależy od nas! To ja decyduje o tym jaki będę. I choć wszystko dookoła mówi mi, że jestem potworem chcę dążyć do tego co jest dla mnie ważne! Niech mówią co chcą! Nie znają mnie. Co obchodzi ich moje życie. Clave chce mnie zabić? To ja zabiję Clave. Konsul mnie nienawidzi? To ja nienawidzę Konsula. Moja siostra uważa mnie za potwora? To ja uważam ją za potwora. Wychodzę na przeciw wszystkiemu i łamię zasady. Staram sie ustanowić własne prawo, którego będą przestrzegać Mroczni Nocni Łowcy. I przestrzegają - ale co mi z tego gdy wiem, że nie mogę z nimi porozmawiać. Wtedy stają się zbędni. To maszyny do zabijania. Wydam im rozkaz, a one go spełnią. Wydawało mi się, że mogę rządzić wszystkimi! Nawet tobą. Ale gdy tylko dowiedziałem sie kim jesteś zrozumiałem,  że możesz być tak szalona jak ja. Wiedziałem, że jesteś potworem, którego mogę ujarzmić. Sądziłem, że jesteś jak Jace, ale nie. Jace sie poddał. Pozwolił bym połączył jego i mnie. Nie bronił sie. Ty się broniłaś. Nawet o tym nie wiedziałaś. Ale otaczało cię coś co mnie odpychało. Zrozumiałem, że nigdy się do mnie nie przyłączysz. Jesteś zbyt delikatna by zniszczyć świat. jednak nie jesteś! Znów się myliłem! Twardo stąpasz po ziemi i nie potrzebujesz mojej pomocy by zniszczyć świat. Ty niszczysz człowieka od środka - Jasmine wpatrywała się w niego niczym w ekran telewizora na którym ogląda wiadomości w zupełnie innym języku. Nie rozumiała ani słowa, jednak przemawiały do niej. Sprawiały, że jej serce nagle stawało się większe i nawet Sebastian - pomimo ogromnego wzrostu - mógłby się w nim zmieścić. - Ja też ciebie nie potrzebuję. Choć z tobą byłoby łatwiej. Mógłbym złamać kilka serc ludziom, którzy mnie nienawidzą - przerwał robiąc głęboki wdech. - Odejdź. 
    Jasmine wytrzeszczyła na niego oczy. Nie znała go, a jednak zapragnęła zostać i mu pomóc. Pomóc w zniszczeniu świata. 
    - Nie. - Powiedziała twardo. 
    - Słucham? - Sebastian się zaśmiał. - Pozwalam ci odejść! A ty mówisz: nie?! 
    - Właśnie tak. Chcę zostać. 
    Oczy Sebastiana zabłysły dzikim blaskiem. Już nie wyglądał na smutnego i zdruzgotanego chłopca. Był zabójcą  i oboje o tym widzieli. Jednak po chwili na jego twarz powrócił dawny wyraz. 
    - Jesteś pewna? - spytał. 
    - Tak. 
    Uśmiechnął się szyderczo i sięgnął do wnętrza kurtki. 
    - W takim razie mam dla ciebie prezent. 
    Jasmine spojrzała na niego z niedowierzeniem. Na jego twarzy widniał nikły uśmiech. 
    - Zachowałem niewiele. Na specjalną okazję. Była przeznaczona dla kogoś innego... Ale skoro mam ciebie... 
     Wyjął rękę z kurtki trzymając średniej wielkości kielich, który wyglądał niemal jak Kielich Anioła. Ten jednak był cały czarny i w świetle lamp iskrzył się niczym tysiące kryształów. Sebastian przechylił kielich tak by Jasmine mogła zobaczyć jego wnętrze. Na jego dnie znajdowało się kilka kropi ciemniej krwi. Jasmine spojrzała niezrozumiale na Sebastiana. 
     - Piekielny Kielich - wyjaśnił.

* * * 

     - Nikt nie pomyślał o wzięciu kluczy?! - oburzyła się Isabelle stojąc przed drzwiami Instytutu. 
     - Bardzo mi przykro, że podczas próby wyjaśnienia pochodzenia Jasmine nie pomyślałem o wzięciu kluczy - warknął Jace. 
     - Jak widać ta wycieczka nie wyszła na dobre - odgryzła się Izzy. 
     - Przestańcie - krzyknął Alec. - To Instytut! A my jesteśmy Nocnymi Łowcami. 
     Jace spojrzał na niego spode łba. 
     - Widocznie w obecnej sytuacji każdy powód jest dobry do rozpoczęcia kłótni.  
     Skrzyżował ramiona na piersi. Clary zerknęła na niego z ukosa i nie rozpoznała go. Był zupełnie inny. Od złączenia jego i Sebastiana w jedno nie minęło wiele czasu, ale Jace od tamtej pory zachowywał się inaczej. Wydawał sie przesadnie ostrożny i już nie był tamtym Jace'em. Chyba po raz pierwszy zdał sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa. Clary wydawało się, że właśnie tego od zawsze brakowało jej w Jasie. Ale teraz gdy zyskał tą cechę zdała sobie sprawę, że nie o to chodziło. 
     Jace wydawał sie obcy. Czasem całkowicie nieobecny, ale wciąż obojętny. To nie był ten Jace. A jednak wciąż go kochała. Kochała jak mało kogo i lubiła jego dotyk. Chociaż teraz był piekący i nieprzyjemny... 
     - W imieniu Clave - zaczął Alec kładąc rękę na drzwiach Instytutu - proszę do wejście do tego świętego miejsca... 
     Nie dokończył bo drzwi się otworzyły. Clary zobaczyła mroczne wnętrze katedry, które miejscami rozjaśniały świece umieszczone na wysokich żelaznych świecznikach. Instytut był chyba jedynym miejscem, które się nie zmieniło. Wciąż pachniał tak samo. Tak staro. Niczym antyki w naprawdę starym sklepie. W sumie sam też był bardzo stary. 
     Niepewnie przekroczyła próg kościoła. Wyglądał tak samo. Długowieczne dywany na posadzkach. Clary minęła puste ławki i ołtarz, na którym jak zawsze paliły się lampki. W windzie znaleźli śpiącego Churcha. Żeby go obudzić Jace szturchnął go butem, Izzy uznała, że go kopnął. Więc zaczęła sie kłótnia. Jace miał rację. Każdy powód był dobry do kłótni. Niestety sam lubił się kłócić. 
     Atmosfera był napięta. Sebastian chciał spalić świat. A oni jedynie się kłócili. 
     - Kopnąłeś go - burknęła Isabelle krzyżując ramiona na piersi. 
     - Szturchnąłem - poprawił ją Jace. 
     - To prawie jak kopnięcie - Church miałknął potwierdzająco.
     Jace obrzucił go zabójczym spojrzeniem, ale kot nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi i zaczął się przeciągać. 
     - Leniwy kot - burknął Jace. 
     Winda zatrzymała się ze zgrzytem. Clary nie zdoła utrzymać równowagi i wpadła w czyjeś ramiona. Jace, Jace, Jace - powtarzała sobie w myślach. Uniosła powoli głowę i niestety nie zobaczyła Jace'a. Tylko Aleca. O dziwo nie wyglądał na zdenerwowanego. Zrobił się bledszy... Tylko idiotka rzuciłaby się w ramiona chłopakowi, który właśnie stracił miłość swojego życia. Zwłaszcza gdy ten chłopak był gejem.
     Clary natychmiast wstała o własnych siłach i spojrzała niepewnie na Aleca. Wciąż był blady.
     - Przepraszam - szepnęła i natychmiast wyszła z windy. Nie zamierzała czekać, aż twarz Aleca znów odzyska kolory, a on sam zniszczy ją swoim super wzrokiem.
     Szła za Jace'em i Izzy, którzy podążali za Churchem. Clary dziwiła się, że po tylu razach gdy kot zaprowadził Jace'a do kogoś zupełnie innego chłopak jeszcze mu ufał. Albo po prostu Isabelle zmusiła go do tego by szedł za kotem. Tak, to było dużo bardziej prawdopodobne.
     Church zatrzymał się przed drzwiami biblioteki i usiadł obok. Spojrzał na Jace wzrokiem, który mówił: "Dalej nie idę.ale chętnie popatrzę jak Maryse obdziera cię ze skóry."
     Jace niepewnie sięgnął do klamki. jego ręka drżała. Ręka Nocnego łowcy, która zawsze pewnie trzymała seraficki nóż, drżała trzymając ozdobną klamkę drzwi do biblioteki. Drzwi, za którymi siedziała kobieta o czarnych włosach, kamiennym lecz czułym sercu i serafickim nożem pod ręką. Jego strach był zrozumiały.
    Clary usłyszała jak głośno przełyka ślinę, a potem niepewnie nacisnął klamkę i dumnie wkroczył do pomieszczenia.
    - Maryse wiem, że... - urwał w pół zdania.
    Clary zajrzała pod ramieniem Izzy. Zobaczyła Magunsa siedzącego na jednym z foteli z filiżanką pełną herbaty w ręku. Na widok Jace'a zakrztusił się i wypluł płyn z ust z powrotem do filiżanki. Natychmiast zerwał się z fotela odstawiając filiżankę na biurko. Pod jego kocimi oczami widniały ciemne cienie. Kto by pomyślał, że Wysoki Czarownik Brooklynu może być niewyspany? A jego włosy mogą być niemal całkowicie pozbawione brokatu i żelu?
     - Maryse - mruknął Magnus.
     Po chwili kobieta wyłoniła się zza regałów. Na policzkach miała wypieki,a ramiączko jej bluzki było zsunięte. Na widok młodych Nocnych Łowców omal nie krzyknęła. Do uszu Clary doszło tylko głośne "Och", które wyrwało się Alecowi. To musiał byś dla niego cios prosto w serce. Zobaczył własną matkę z byłym chłopakiem...

* * *

     - Isabelle - szepnęła Maryse. - Alec - przeniosła wzrok na syna, który najwidoczniej nie zamierzał słuchać jej tłumaczeń. Odwrócił się na pięcie i zniknął w głębi korytarza.
     Maryse zamierzała pobiec za Aleckiem, ale zatrzymał ją Jace, który zdaniem Clary był naprawdę dobrym parabatai. 
     - Jace... Ja tylko...
     - Nie. Wydaje mi się, że Alec woli być teraz sam - powiedział twardo. 
     Clary zrobiło się ciepło na sercu. Nigdy nie widziała jak Jace broni Aleca w ten sposób. Wydawał się nieczuły wobec wszystkich. Nawet swojego parabatai. Ale teraz Clary zmieniła zdanie. Jace był niesamowicie czuły i przesłodki, broniąc swojego najlepszego przyjaciela. 
     Jace przeniósł wzrok na Magnusa. 
     - Wydaje mi się, że powinieneś już iść.
     Od kiedy Jace Herondale zaczął trzeźwo myśleć i bronić wszystkich dookoła. Co prawda uratował życie każdemu z nich wiele razy, ale nigdy nie opiekował się nimi w ten sposób. Clary przyjrzała się uważniej Jace'owi i zobaczyła siateczkę złotych żył na jego szyi. Jaśniały tak jasno jak nigdy wcześniej. Jakby Jace miał zaraz spłonąć. 
     Clary zastanawiała się czy nie powiedzieć Jace'owi, że właśnie zaczyna płonąć. Ale gdy tylko Magnus bez słowa wyszedł z biblioteki, Jace "zgasł".
     - Gdzie wy byliście? - spytała natychmiast Maryse. - Martwiłam się o was!
     Weszli do pomieszczenia i Clary od razu poczuła zapach alkoholu silnie bijący z ust Maryse. Nagle wszystko zrozumiała i współczuła Magnusowi.
     - Byliśmy w  Idrisie - odpowiedział Jace.
     - W Idrisie?  - zdziwiła sie Maryse. - Po co?
     - Jace ma siostrę! - wykrzyknęła uradowana Isabelle.
     Nie mogło się obyć bez długiej opowieści co robili w Idrisie i kim jest siostra Jace'a? Jaka jest? I dlaczego nie ma jej teraz z nim? Maryse słuchała pilnie. Clary wyobraziła ją sobie z notesem i długopisem w ręku. Oraz w okrągłych okularach w stylu Harrego Pottera siedzącą na uczelni i notującą wszystko co mówi profesor. Wyglądała naprawdę idiotycznie. A swoje uwagi wtrącała całkiem wyraźnie. Clary nigdy nie uwierzyła by osobie, która powiedziałaby jej, że Maryse sie upiła. Nawet upita wyglądała na trzeźwą.
     - Masz siostrę - powtórzyła na końcu, jakby dopiero zrozumiała sens wypowiedzi Jace'a.
     Jace wstał natychmiast i zaczął krążyć po pokoju mamrocząc coś w stylu : "Zostawić ją na chwilę samą. Sprowadza sobie czarownika i do tego go upija!" 
     Maryse przeniosła wzrok na Clary. 
     - Powinnaś zadzwonić do matki. Martwiła się o ciebie. 
     Clary natychmiast sięgnęła po telefon. Wykręciła do numer do matki jednak powitała ją automatyczna sekretarka. Powtarzała czynność kilka razy a w jej głowie krążyły najgorsze myśli. W końcu odłożyła telefon i powiedziała jak robot: 
     - Nie odbiera. 
    
* * * 

     Maguns dogonił Aleca dopiero na schodach Instytutu. 
     - Alec! Zaczekaj! - krzyknąl po raz kolejny. 
     Alec w końcu się odwrócił. Jego twarz wykrzywiał nieprzyjemny grymas. 
     - Po co tu przyszedłeś?! - warknął. - Żeby uwodzić moją matkę? Zawsze wiedziałem,  że pociąga cie wszystko co się rusza! Ale moja matka?! Tuż po tym jak się rozstaliśmy?! 
     Magnus stał patrząc na Aleca. Nie rozumiał zachowania chłopaka. Ostatnim razem jak się spotkali wyglądał jak biedna, mała owieczka, która przez przypadek odłączyła się od stada. Teraz był groźnym wilkiem, który z chęcią by taką owieczkę zjadł. 
     - Nie uwodziłem twojej matki - zaprzeczył Magnus spokojnym tonem chociaż w środku miał kompletny mętlik. Żył osiemset lat. Nigdy się nie wahał. Zawsze trafnie dobierał słowa. A teraz czuł się jakby Alec trzymał nóż na jego gardle. Chociaż nie mógł sobie tego wyobrazić. On? Ze swoją niewinnością i błękitnymi oczami? W końcu postanowił, że powie prawdę. - Przyszedłem do ciebie. Chciałem... Sam nie wiem czego chciałem! Może po prostu cie zobaczyć. Każdy w życiu podejmuje złe decyzje, prawda? Nawet ja. Osiemset letni czarownik. Przy tobie odkryłem, że mam serce. Pomimo tylu lat, ono jeszcze tam jest. jest i gdy tylko ciebie nie widzę, to właśnie ono domaga się twojego widoku. A ja nie wiem czy powinienem słuchać serca czy rozumu. Ostatnio postawiłem na rozum i zawiódł. chcę, żebyś wiedział, że popełnilem błąd. I chciałbym, żebyś do mnie wrócił...
     Alec spojrzał na jego twarz. Jego powieka lekko drgnęła. Wyraźnie zmartwiony przeczesał włosy ręką. Przygryzł wargę. 
     - Ja cie już nie kocham, Magnusie. 
     Czarownik patrzył na niego w zdumieniu. Potem wykonał szybki ruch i jego usta znalazły sie na ustach Aleca. Poruszył nimi powoli, ale Alec nie wykonał podobnego gestu. Wplątał palce w jego włosy, ale Alec sie nie poruszył. teraz całowanie z nim przypominało całowanie sie z głazem. Zszokowany odsunął sie od Aleca i z przerażeniem spojrzał na niegdyś nieśmiałego, cichego i nie mającego pojęcia o modzie chłopca. Jakże się zmienił. Teraz już nie potrzebował nikogo by sobie radzić. 
     - Ja cie już nie kocham, Magnusie - powtórzył. 

___________________________________________________________________
Sama omal sie nie popłakałam pisząc to więc wszystkich bardzo przepraszam ;cc Mówiąc krótko bohaterom zebrało się na czułości. Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzicie. Miłego czytania

A z okazji walentynek życzę abyście znaleźli swoją drugą połówkę ;)) A jeśli nie jesteście na to gotowi to macie lizaczka.
Yuki secretartwork