piątek, 7 lutego 2014

11 Nie da się żyć z zamkniętymi oczami

"Mogłaby zamknąć oczy, udawać, że wszystko jest w porządku. Wiedziała jednak, że nie da się żyć z zamkniętymi oczami."- Cassandra Clare, Miasto Szkła



     Czy to możliwe? Możliwe, że psychopatyczny brat Clary wcale nie wyglądał psychopatycznie? Nie wyglądał na kogoś kto mógłby kogoś zabić. Wręcz przeciwnie, budził zaufanie. Jego ciemne oczy choć dzikie, były piękne. Jego uśmiech choć ostry i zabójczy wydawał się czarujący.
     Jasmine nigdy nie sadziła, że zobaczy Sebastiana. Nawet z daleka, a tymczasem stała z nim twarzą w twarz. Patrząc na jego nieskazitelną cerę i demoniczne spojrzenie.  
     - A więc ty jesteś szalonym bratem Clary? - spytała Jasmine unosząc lekko głowę.
     Sebastian jedynie się uśmiechnął.
     - A więc ty jesteś nadzwyczajną siostrą Jace'a?
     - Zwyczajną - poprawiła go Jasmine.
     - Nie byłbym tego tak pewien.
     - Słucham?
     Uniósł głowę śmiejąc się. Przeczesał złote włosy i posłał Jasmine spojrzenie pełne trucizny.
     - Jesteś Katherine Herondale...
     - Wszyscy mówią na mnie Jasmine - przerwała mu.
     Sebastian odchrząknął. Raczej nie wyglądał na kogoś komu często przerywano. Zapewne to właśnie on przerywał większość rozmów.
     - A więc jesteś Jasmine Herondale - zaczął chodzić dookoła Jasmine. - Jesteś siostrą Jace'a Herondale. Jednego z najlepszych Nocnych Łowców. Jesteś córką Celine Herondale. Osoby na której eksperymentował Valentine...
     Jasmine spojrzał na niego zdziwiona. Bredzi, przeszło jej przez myśl. Jednak wyglądał na trzeźwego i świadomego wszystkiego co się dzieje. A poza tym czy zły charakter może bredzić? Złe charaktery zawsze są złe, zrównoważone i tajemnicze. Nie mógł bredzić.
     - Kłamiesz - stwierdziła Jasmine. 
     - Mówię prawdę.
     - Jakby to była prawda to byś tego nie powiedział. A poza tym jaki byłby sens w tym, że mi to mówisz? Żaden.
     Sebastian znów się uśmiechnął.
     - Może po prostu chcę, żeby ktoś kto może być bronią służącą do zniszczenia świata o tym wiedział - wydawał się lekko znudzony.
     Jasmine wpatrywała się na niego zabójczym wzrokiem, a jej złote oczy ciskały pioruny.
     - Zastanawiam się kiedy przestaniesz mi przypominać Jace'a - powiedział Sebastian zafascynowany. - Twój wygląd, ruchy. Sposób mówienia, poruszania się. Jesteś jak Jace.
     - Nie jestem jak Jace!
     - Masz racje. Jace jest słaby, a ty... Ty mogłabyś mnie zabić, prawda?
     - Udusiłabym cie gołymi rekami gdybym tylko miała możliwość.
     Sebastian znów się zaśmiał, a Jasmine zobaczyła w nim podobieństwo do Jace'a. To rozbawienie w oczach. Obojętność do wszystkiego. I te włosy. Chociaż Sebastiana były jaśniejsze, niczym śnieg.
     - Dlaczego mnie nie zabijesz? - spytała Jasmine opierając się o drzewo.
     - Na początku miałem taki zamiar - przyznał. - Ale teraz, kiedy wiem kim jesteś, mam co do ciebie inne plany.
     Może Jasmine jednak się myliła? Może był psychopatycznym szaleńcem, który męczył zwierzątka i zabijał każdego? Ciekawe jak wyglądałaby jego piwnica? Jak laboratorium? Szczury zamknięte w klatkach? Koty pozbawione ogonów? Trofea z martwych zwierząt na ścianach? Korkowa tablica z motylimi skrzydłami?
     Wzdrygnęła się. Chyba jednak przesadzała. Sebastian nie mógł być aż tak psychopatyczny i niezrównoważony.
     - Jesteś szalony - warknęła Jasmine.
     - Wolę określenie natchniony - zaśmiał się unosząc ręce. Wyglądał jak chemik, który właśnie wynalazł nową cząsteczkę. Brakowało mu niebieskich rękawic i gogli.
     Podszedł do Jasmine i ukląkł za nią z nożem w ręku.
     - Do rzeczy - powiedział przecinając liny.
     Jasmine zaczęła rozcierać nadgarstki, na których widniały teraz czerwone pręgi. Ile była nieprzytomna? Godzinę? Dwie? Dzień? Kilka dni? Sebastian wstał, a Jasmine zrobiła to samo. Odruchowo jej ręka powędrowała do pasa, jednak nie znalazła broni. No tak. Jedynie głupiec pozostawiłby więźnia z bronią.
     - Dostaniesz broń kiedy będę miał pewność, że mogę ci ufać.
     - Matka zawsze mówiła mi, że wzbudzam zaufanie - mruknęła Jasmine tak cicho, że Sebastian nie powinien jej usłyszeć, a jednak usłyszał.
     - W Przyziemnym świecie możesz budzić zaufanie - odpowiedział. - Ale tutaj jesteś siostrą Jace'a. A on nie budzi zaufania.
     Jasmine nie odpowiedziała. Sebastian miał rację. Każdy porównywał ją do Jace'a.  A Jace... cóż Sebastian znów miał rację, nie budził zaufania.
     - Dlaczego mnie nie zabijesz? - zapytała Jasmine wyrzucając ręce w powietrze.
     - Bo martwa na nic mi się nie zdasz. - Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. - Valentine eksperymentował na matce Jace'a co oznacza, że na twojej matce także. Nie myśl, że tylko ja, Clary i Jace jesteśmy niezwykli.
     - Clary i Jace mają w sobie krew anioła. Ty masz w sobie krew demona. A ja mam w sobie krew człowieka i niech tak zostanie.
     - Nie masz w sobie krwi człowieka. Twoi rodzice byli Nocnymi Łowcami - warknął Sebastian. - Valentine eksperymentował na tobie jeszcze kiedy się nie narodziłaś. Dawał twojej matce do wypicia mikstury, które wcześniej sam przygotowywał. Gdy się urodziłaś, Celine postanowiła oddać cię Jii Penhallow. Sądziła, że cię ochroni. Przed powstaniem. Przed Valentinem. Ale było już za późno. Już wtedy w twoich żyłach płynęła obca krew. Krew Podziemia.
     Jasmine wytrzeszczyła na Sebastiana oczy. Kłamie, pomyślała. Musi kłamać, to nie może być prawda.
     - Ale Valentine się tobą nie interesował. Nie rozumiem dlaczego - skrzywił się. - Przecież w odpowiednich rękach mogłabyś być bronią, która mogłaby zniszczyć świat. W moich rękach, oczywiście - uśmiechnął się słabo.
     - Kłamiesz! - wykrzyknęła Jasmine. - Nie możesz mówić prawdy! Nie wolno ci ufać! Nie wolno...
     - Oczywiście, że mówię prawdę - prychnął Sebastian. - Masz w sobie prawdomówność faerie. Rządzę mordu Nocnych Dzieci. Wytrzymałość wilkołaków. Nieśmiertelność Dzieci Lilith. Spryt Nefilim i arogancję Herondale'ów. Musisz to wiedzieć. Musisz wiedzieć jak na sobą panować.


* * *

     Luke wyszedł z komisariatu i powolnym krokiem skierował się w stronę księgarni i swojego domu. Uśmiechał się w duchu na myśl o tym, że czeka na niego Jocelyn. Jest idealnie. Tak idealnie na ile to możliwe w obecnej sytuacji. Chaos. Niezrozumienie. Ogień. I Jonathan, który chce zniszczyć cały świat. Stworzyć Mrocznych Nocnych Łowców broniącego świata przed samym sobą, nie przed demonami. 
     Wsunął dłoń do kieszeni i namacał niewielkie pudełeczko, które miał ze sobą niemal od zawsze. A ono wciąż tam było. Przez ponad szesnaście lat w tym samym miejscu. W tej samej kieszeni. Przy tym samym człowieku. Czekające na tą samą osobę...
     Szybko doszedł do domu i stanął przed drzwiami. Przekręcił klucz w zamku i już na progu uderzył go silny zapach spalenizny. Ściany były czarne, a w środku było zupełnie cicho. Przerażenie zderzyło się z nim z ogromną siłą, omal nie zwalając go z nóg. Przez chwilę czuł się jakby odcięto mu dopływ powietrza. Nogi się pod nim ugięły. 
     - Jocelyn... - powiedział ze ściśniętym gardłem. 
     Stał przez chwilę wsłuchując się w ciszę, jednak nie usłyszał odpowiedzi. Powoli ruszył w głąb mieszkania. Z każdą sekundą gdy robił krok do przodu czuł się gorzej. 
     - Jocelyn? 
     Znów nic. 
     - Jocelyn! 
     Wbiegł do kuchni i wtedy zobaczył Jocelyn. Siedziała na ziemi oparta o czarną ścianę. twarz skrytą miała w dłoniach. Było słychać cichy krok. Luke natychmiast do niej podbiegł i otoczył ją ramieniem. Delikatnie lecz pewnie. Gest był czuły. Niczym u męża, który nie widział żony przez pięć lat z powodu wyjazdu za granicę. 
     - Jocelyn - szepnął, a kobieta wtuliła twarz w jego pierś. 
     Luke nigdy nie widział, żeby Jocelyn płakała. Zawsze była silną i zaradną kobietą. radziła sobie ze wszystkim bez najmniejszych problemów. Nigdy nie potrzebowała niczyjej pomocy. Była niezależna. Luke czasem myślał, że nie potrzebowała nawet jego. Radziła sobie przez tyle lat. Jednak gdy Luke powrócił do Nowego Yorku Jocelyn z przyjemnością go przyjęła. 
     Wtedy nigdy nie sądził, że zrobiła to dla tego, że go potrzebowała. Sądził, że miała zbyt dobre serce by odprawić starego przyjaciela wilkołaka, który niegdyś był parabatai jej męża i zakochany był w niej samej. Ale teraz rozumiał. Rozumiał, że zrobiła to dlatego, że go kochała. Kochała i potrzebowała, jak nikogo innego. Rozumiał to gdy wypłakiwała się w jego koszulę. 
     - Jocelyn - próbował ją uspokoić. - Jocelyn, wszystko w porządku - przejechał dłonią po jej miękkich włosach. Miękkich, rudych, pachnących cytrynowym szamponem, włosach. Uniósł lekko głowę i nie puszczając Jocelyn obrzucił kuchnię szybkim spojrzeniem. Nie nadawała się już do niczego. Okno było wybite, zasłony niemal całkowicie spalone. Jedna z nich nawet jeszcze dymiła. Szafki czarne i rozżarzony popiół znajdujący się wszędzie. Powietrze zmieszane z dymem. Podłoga usłana szkłem, kawałkami drewna (pozostałościami po krzesłach i stole) i czarne smugi na ścianach i suficie. - Co się stało? 
     Jocelyn odsunęła się od Luke'a i uniosła lekko zaczerwienione oczy. Przez chwilę wyglądała jak dziecko. Bezbronne dziecko, które potrzebuje miłości i wsparcia. 
    - Będzie trzeba zrobić remont - powiedziała cicho. Jej głos był zachrypnięty. Jakby  nie odzywała się przed wiele dni lub krzyczała prze parę godzin. Bardziej prawdopodobny wydał się dla Luke'a krzyk. 
    - Nigdy nie podobał mi się ten kolor - spojrzał na zwęglone ściany i zmusił się do uśmiechu. 
    - Tak, był okropny. 
    Przez chwilę wydawało się, że Jocelyn zapomniała o wszystkim. O tym, że siedzi z Lukiem w spalonej kuchni, a on nie wie zupełnie nic. Nie wie co się stało i patrzy na nią wyczekując na odpowiedź. Patrzyła na niego rozmarzona jakby siedzieli na lekkim wzniesieniu, na kocu w jaskrawą kratkę. Zbliżał się zachód słońca, a dla nich nie liczyło się nic oprócz ich samych. Oprócz ich ust i rąk oplatających siebie nawzajem. 
     Ale wszystko prysło równie nagle jak się pojawiło. Znów wróciła szara rzeczywistość i ten niedosyt, który mógł jedynie świadczyć o tym, że powoli traci się rozum. Wszyscy tracili rozum i nie wiedzieli co jest prawdą, a co kłamstwem. Co dobrem, a co złem. Nie odróżniali rzeczywistości od fikcji. Ale co jest fikcją w świecie gdzie wszystko jest możliwe? 
     - Jonathan - powiedziała zadziwiająco pewnym głosem. 
     Luke zbladł, a jego oczy stały się niesamowicie wyraźne. Zabawne, że jeszcze w drodze do domu myślał o Jonathanie. O ogniu, który opanowuje świat. O ogniu, który opanowuje jego kuchnię... A dopiero potem zabiera się za świat. 
     Czy możliwe, że najgorsze koszmary zaczynają wplatać się w codzienne życie tytułując siebie codziennością, choć nie mają do tego najmniejszego prawa. Codzienność ustalamy my sami i nie możemy pozwolić by to co najgorsze stało się czymś normalnym. W bajkach dla dzieci dobro zawsze wygrywa. Nikt jeszcze nie sprawdził czy w prawdziwym świecie jest tak samo. Może to właśnie oni mieli być pierwsi? Narażać swoje życie dla dobra nauki - co jest bzdurnym wytłumaczeniem. 
     - On nadchodzi - dodała. - To pewne - Jocelyn spojrzała prosto w oczy Luke'a i chyba po raz pierwszy w życiu na jej twarzy malowało się tak widoczne przerażenie i strach, strach przed własnym synem, który nie ma litości nawet dla własnej rodziny. - On naprawdę chce spalić świat... 
     Głos się jej załamał. 
     - Nie wiem - odpowiedział szczerze choć wiedział, że to wcale nie podniesie jej na duchu. Powinien ją teraz pocieszyć, nie mówić prawdę. Prawda nigdy nie przynosiła niczego dobrego. - Myślisz, że on mógłby to zrobić? 
     - Mógłby - potwierdziła bez wahania, a Luke'a zadziwiło to przekonanie. W końcu Jonathan był jej synem. - Jest bezwzględny. Jak Valentine, tylko bardziej. Mógłby zrobić wszystko. Mógłby zabić własną matkę bez mrugnięcia powieką... 
     - Nie mów tak - przerwał jej Luke nie dając dokończyć zdania. nie chciał znać jego zakończenia. - Nie traktuj go tak jakby nie miał serca... - Ugryzł się w język zdając sobie sprawę, że właśnie broni Jonathana. Kogoś kto chce zniszczyć wszystkich Nocnych Łowców. Całe Podziemie. Cały świat. Nie myślał racjonalnie. Bronił potwora. 
     - On nie ma serca. Valentine odebrał mu serce jeszcze przed narodzeniem. Zastąpił mojego syna demonem, który nie jest zdolny do miłości - Jocelyn przełknęła z trudem ślinę. - Nie jest zdolny do niczego. Miał być czymś w rodzaju narzędzia, które pomoże Valentine'owi dokonać tego czego chciał. Kto by pomyślał, że uczeń przerośnie mistrza. 
     Z trudem, ale Luke przyznał Jocelyn rację. Potem pomógł jej wstać i spojrzał na jej idealną twarz. Podjął niemal samobójczą decyzję. Sięgnął do kieszeni, powoli namacał niewielkie pudełeczko. Z trudem zacisnął na nim palce i oddychając ciężko zastygł z ręką w kieszeni i wzrokiem wbitym w Jocelyn. Zawahał się. W takim momencie. Pomimo, że wszystko było przesądzone już dużo wcześniej, on się zawahał. Stchórzył, czy po prostu nie był  pewien swoich uczuć? 
     Był pewien! Wiedział co czuł  i to od dawna, ale bał się powiedzieć tego na głos. Powiedzieć tego oficjalnie. Tak by usłyszał to cały świat. By on sam to poczuł i to zrozumiał. By Jocelyn to zrozumiała! By wiedziała na co się pisze i z czym będzie miała do czynienie. Znali si tak wiele lat i nagle wypowiadanie słów twarzą w twarz stało się trudne!
     Nie mam nic do stracenia, pomyślał. A jednak miał wiele do stracenia. Jocelyn mogła się nie zgodzić. Mogła zostawić go samego z własnymi problemami. Mógłby zostać sam. Mógłby już nigdy więcej nie zobaczyć jej ani Clary. Mógłby... tak wiele rzeczy mogłoby się stać! Same czarne scenariusze krążyły w głowie Luke'a. Ale były też dobre strony. Były, na pewno... Były... Jednak nagle wszystkie zniknęły. Luke nie potrafił podać ani jednej z nich. Więc pozostały złe strony, które nie przekonywały do niczego. Wręcz przeciwnie. Starały się odwieść Luke'a od swojego postanowienia. 
     Dowodził nowojorską watahą! Zawsze ryzykował. Dlaczego tym razem miałby nie spróbować? To tak jakby odrzucić propozycję lepszego życia. A jeśli powinien odrzucić tą propozycje? Jeśli to ona miała doprowadzić go do zguby? A jeśli miała mu pomóc? Przecież wszystko przesądzone było już dawno... Dlaczego teraz nagle wszystko się zmieniło? Nie powinno, prawda? Nie powinno. 
     Myśli Luke'a obijały się o jego głowę żądląc boleśnie, niczym ogromne szerszenie wbijające swoje żądło jak najgłębiej. By zabolało jak najbardziej. 
     Muszę, pomyślał i wyciągnął rękę z kieszeni wraz z niewielkim pudełeczkiem pokrytym granatowym materiałem. Dlaczego nie czerwonym? Zawsze się nad tym zastanawiał. wszystkie były czerwone. Może ta oryginalność miała mu pomóc? Może zaszkodzić? Siłą woli stłumił swój wewnętrzny głos i drżącą ręką otworzył pudełeczko. 
     Oczom jego i Jocelyn ukazał się pierścionek z diamentem. Nie był on wcale duży. Lecz błyszczał niczym oczy Jocelyn ze szczęścia. Nie wielkość, lecz jakość się liczy. Tak mówiło większość mężczyzn, ale kobiety zapewne wolały wielkie diamenty z mniejszymi po bokach, a do tego najlepiej wysadzany diamentami naszyjnik i diadem... Luke zawsze uważał Jocelyn za skromną kobietę, ale tym razem nie był pewien czy pierścionek się jej podoba. 
     Na jej twarzy widniał dziwny wyraz. Nieco rozbawiony, zdziwiony, a może nawet wściekły? Uśmiechnęła się niemal niezauważalnie po czym otworzyła usta, ale Luke ją ubiegł.
     - Jocelyn Fairchild - przemówił drżącym głosem - oficjalnie... Chciałbym prosić o twoją rękę. Wyjdziesz za mnie, Jocelyn Fairchild?
     Zapadła długa cisza podczas, której słyszalne były jedynie ich urwane oddechy i bicie ich serc. Przyśpieszone i niemiarowe, co było w stu procentach zrozumiałe. Ręce Jocelyn powędrowały do ust. Wyglądała na zupełnie zaskoczoną. Możliwe było, że nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń. 
     Luke'owi cisza dłużyła się w nieskończoność. Niepewnie spojrzał na Jocelyn. 
     - Odpowiedź brzmi: tak? - zapytał pewny swego. 
     Ku jego zdziwieniu Jocelyn zachichotała. Potem chichot przeszedł w głośny śmiech, którego już nie mogła powstrzymać. Był głośny i niezrozumiały, przede wszystkim niezrozumiały. Luke patrzył na nią w głębokim szoku. 
     - Luke - powiedziała przez śmiech. - Przecież my już jesteśmy zaręczeni... - nie przestała chichotać. 
     - Ale małżeństwem nie jesteśmy... 
     Śmiech Jocelyn zniknął równie szybko jak się pojawił. Teraz patrzyła w niezrozumieniu na Luke'a. 
     - Chcesz, żebyśmy się pobrali? - spytała zdziwiona. - Teraz?
     Luke ujął rękę Jocelyn i patrząc w jej oczy wsunął diamentowy pierścionek na jej palec. Pasował idealnie, a on poczuł, że w końcu pierścień odnalazł swoje właściwe miejsce. I wcale nie było nim ciemne pudełeczko w równie ciemnej kieszeni. Było ono właśnie na smukłym palcu Jocelyn. 
     - Tak. Teraz. Lepszego momentu nie będzie. Zwłaszcza, że pewnego dnia możemy obudzić się martwi. 
     - Chyba: Nie obudzić się wcale - poprawiła go Jocelyn z lekkim uśmiechem. 
     - Nie obudzić się wcale - powtórzył. - Możemy wyjechać do Vegas... Tylko my dwoje... 
     - Możemy pobrać się tutaj. To chyba nie jest dobry moment, żeby jechać do Vegas... 
     - Chyba masz rację. 
     Przez chwilę milczeli wpatrzeni w siebie niczym dwójka nastolatków, a nie dorosłych ludzi w kryzysie wieku średniego. 
     - A więc, wyjdziesz za mnie, Jocelyn Fairchild? - powtórzył po raz kolejny Luke. 
     - Tak. 
     I nagle wszystkie emocje zelżały i nie pozostało już nic. Bezkształtna masa, która mogła oznaczać jedynie szczęście. Niekończące się szczęście rozpierające ich od środka. Luke objął Jocelyn w pasie i przyciągnął do siebie. Był to zaborczy gest, jednak delikatny i czuły. Po raz kolejny spojrzał w jej zielone oczy, które wyrażały szczęście i zadowolenie i poczuł motyle w brzuchu, jak wtedy kiedy miał szesnaście lat. A potem pocałował ją. 
     Pocałował swoją przyszłą żonę.


* * *

     Simon siedział przy kuchennym stole i w  niewielkim lusterku oglądał powoli gojacą się wypaloną skórę. Nigdy nie uważał matki za potwora, ale za kogoś o dobrym sercu, kto przyjmie głodnego, bezdomnego człowieka do Wigilijnego stołu. Ten incydent wcale nie zmienił jego zdania o niej. Może jedynie zmienił to co myślał o niej jako matce. O tym, ze nigdy nie skrzywdziłaby własnego dziecka. Broniłaby go własną piersią nie zważając na wszelkie konsekwencje. Teraz jednak wiedział, że nie wszystko o czym myślał jest prawdą. Jego matka przecież nie uważała Simona za swojego syna. Uważała go za potwora, który nieodwracalnie odebrał jej dziecko. Może Simon jednak powinien skorzystać z rady Clary i powiedzieć matce o sobie dużo wcześniej? Jednak teraz było to nieistotne. W pewnym sensie jego matka wcale nie skrzywdziła Simona. Nie myślała, że go skrzywdziła. Było to swego rodzaju wytłumaczenie. 
     Simon usłyszał skrzypnięcie drzwi i natychmiast usiadł prosto poprawiając kołnierzyk koszuli tak, żeby wypalona skóra nie była widoczna. Nie zamierzał się tłumaczyć przed Jordanem. Nawet jeśliby musiał. Co by powiedział? Moja własna matka chciała mnie zabić, ale nic mi nie jest. Dziękuję za troskę. Nie brzmiało to zbyt przekonująco.
     Po chwili do kuchni wszedł Jordan, a on z całą pewnością nie zamierzał się z niczym kryć. Jego koszulka była pobrudzona i podarta w wielu miejscach. Ze spodniami było podobne. A jego skóra była podrapana we wszystkich możliwych miejscach. Ze wściekłością rzucił kurtkę na stół. 
     - Mam pytać co się stało? - zapytał Simon prostując się na krześle jeszcze bardziej. 
     Nie uzyskał odpowiedzi. Nie licząc jednego niezrozumiałego burknięcia. Jordan podszedł do zlewu, odkręcił kurek i zamoczył dłonie w zimnej wodzie. Chyba przyniosło mu to ulgę, bo westchnął. 
     - Wszystko dobrze? - znów spytał Simon. 
     - Czy wszystko dobrze?! - krzyknął Jordan odwracając się w stronę Simona. Włosy zasłoniły jego oczy, które ciskały pioruny i zabójcze spojrzenia. - Jeżeli przez wszystko dobrze rozumiesz: małe dziewczynki zmieniające się we wściekłe demony, próbujące mnie zabić i pomimo iż nie mają głów mówią: " Świat jest zmienny. Czuję to w wodzie! Czuję to w ziemi! Czuję o w powietrzu! Wszyscy będą martwi!" - powiedział w dość nieudolny sposób naśladując chrapliwy, demoniczny głos. - To tak. Jest dobrze. Wręcz  wspaniale! Świetnie! 
     Simon spojrzał na niego niezrozumiale. Miał dość słuchania o demonach i potworach próbujących zabić wszystkich dookoła. 
     - Powinieneś o tym powiedzieć Clary - dodał.
     - Clary? - zdziwił się Simon. 
     - Tak, Clary. Jest Nocnym Łowcą. Powinna wiedzieć o demonach, które mówią o dość ważnych sprawach. O sprawach Nefilim. Powinieneś jej to powiedzieć. 
     Simon wstał ze złością. Odsunął krzesło z taką siłą, że uderzyło o ścianę. 
     - Nie jestem doręczycielem! - krzyknął. - Nie prosiłem się by żyć w tym świecie. Sam jej to powiedz. Nie chcę być w to zamieszany. To przez ten chory świat moja matka mnie nienawidzi! - chwycił za kołnierzyk i odsłonił wypalony ślad w kształcie Gwiazdy Dawida. - Nienawidzi mnie! 
     Ze wściekłością wybiegł z  kuchni.
_____________________________________________________
A więc kolejny rozdział ^^  no jak zawsze miłego czytania, a z Simonem chyba mnie trochę poniosło ;3 no ale potem będzie lepiej i się wyjaśnić powinno wszystko.. 
dedykuję ten rozdział wszystkim dotychczasowym czytelnikom ;))
i czekam na te wasze świetne komentarze, które sprawiają, że uśmiecham się do ekranu ^^ dziękuję <33

20 komentarzy:

  1. Kocham tego twojego bloga! Codziennie sprawdzam, czy nie dodałaś już czasem nowego rozdziału :) Jestem ciekawa co będzie dalej ;] Co mam więcej napisać? Jesteś genialna!
    Jak będziesz miała czas to wpadnij ;] http://opowiadaniaoklausieikatherine.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak milo :-] dziękuję bardzo i oczywiście wpadne :3

      Usuń
  2. O ja pierdzielę! To było genialne! Przez ponad pięć minut leżałam na podłodze i rypałam się, bo wyobraziłam sobie Sebastiana w fartuchu, okularach ochronnych, rękawiczkach i z probówkami w ręku. Wiem, mam zwaloną wyobraźnię. A do tego cały czas nie mogę się pozbyć z mojej wyobraźni widoku Jasmine i Sebastiana jako pary. Moja wyobraźnia mnie przeraża!
    Zaręczyny... Słodko i to w takim czasie, gdy nie wiadomo czy się jeszcze obudzisz... Aż mi tak ciepło na sercu. Wzruszyłam sie.
    A na koniec ten smutny wątek z Simonem. Wkurza mnie ta jego matka. Matki powinny bronić swoje dzieci, powinny stać za nimi murem, nawet jeśli podążają inną drogą niż one chcą. Dlatego nie trawię i nie cierpię tej kobiety!
    To tyle. Jak zwykle mnie zaskakujesz. Dużo weny i do następnego rozdziału. Sayonara Ufo! (musiałam to dodać =P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje komentarze jak zwykle mnie rozwalają xd szczerze mówiąc nie wyobrażałam sobie Sebastiana w fartuchu xd no w końcu muszą się postać,cn? Z Simonem jest smutno racja ale mam świetny pomysł jak to potem rozwiązać.. Do następnego :x

      Usuń
  3. OMG!! tyle czekałam na ten rozdział i jest <333 po prostu świetny ;xx Jasmine z krwią Podziemia? nieźle ^^ po prostu już nie mogę sie doczekać nastepnego rozdziału!! dużo weny i pomysłów, życzę <33

    OdpowiedzUsuń
  4. powiem tyle: KOCHAM CIĘ!! i nigdy nie przestanę. Nie wiedziałam, że może byc osoba, która pisze na poziomie Cassandry Clare a nawet lepiej!! Jestem ciekawa czy piszesz coś autorskiego i czy twoje książki będę mogła kiedyś zobaczyć na półce w księgarni ^^
    Kocham i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej xd dziękuję bardzo, ale do Cassie mi daleko...
      piszę coś autorskiego, ale wątpię czy ukaże się to na półkach ;3

      Usuń
  5. otóż po głowie mam pewną myśl może po całym to zapoznaniu z Jonataanem i Jasmine mogło byc tak że ojciec Magnusa dowiaduje się że ona ma niezwykłą moc. Ojciec Magnusa wstępuje w Jasmine. Wtedy ona odwraca się od Jonatana by sama opanować cały świat. Jonatan chce pomóc Jacowi i Clary w opanowaniu demona będącego w ciele dziewczyny. Nagle Clary spotyka anielicę Elen (nie wiem jak ją nazwać). okazuje się że ma ona z 400 lat i postanawia pomóc Fray nie tylko w opanowaniu Jasmine ale także nauczyć Clary używać swoją moc. Clary ma ćwierć mocy aniołów czyli np. panowanie częściowo nad naturą. Elen wprowadza się do instytutu. Jest ona seksowną brunetką o ciemnych oczach i chytrym uśmieszku. w instytucie poznaje Jonatana, nie przepadają za sobą chcąc popisywać się swoimi mocami. Pewnej nocy Elen za sprawą jakiegoś drastycznego wydarzenia (msisz użyc wyobraźni) zwierza się Clary dlaczego jako anielica ma czarne skrzydła. Otóż kilkanaście lat temu kiedy Elen pierwszy raz odmieniła się w ludź ką postać i przybyła na ziemie porwał ją pewien mężczyzna. trzymał ją w niewoli. Poznała tam równiez jego syna (to będą Valertain i młody Jonataandlatego Elen go nienawidzi). Morgerster wstrzykną jej krew demona. lecz po staraniach Elen uciekła od psychopaty. Od tamtej pory nigdy nie wróciła do nieba bojąc się reakcji jej starszego brata Mateusza i młodszego Willa. Pewnego dnia w czasie treningu Clary i Elen, do instytutu przychodzą Mateusz i Will. Dziewczyna jest zaskoczona i jak to rodzeństo wybucha kłótnia o zniknięcie Elen na 12 lat. Po namowie Clary anielica wyznaje prawdę bratu który po rozmowie omal nie wplątuje się w bójkę z Jonatanem. brat Clary dopiero teraz rozpoznaje Elen która wcześniej wydawała mu się znajoma. No i w następnych dniach w instytucie goszczą bracia demonicznej anielicy która dysponuje potężną siłą. Pewnego wieczoru wszyscy wybierają się do klubu w którym ma grać grupa Simona. Okazuje się również że to także noc karaoke :D Elen występuje jako pierwsza w dość bardzo wyrafinowanej piosence Gin Wigmore - Kill Of The Night . Można tu dopisać ucczucia Jonatana podczas piosenki gdyż narasta w nim uczucie do Eleny. wszyscy pijani wracają do domu jonatan odprowadza anielicę przed pokój. dziewczyna jest po kilku drinkach wyznaje mu że gdy tylko podwinie mu się noga ma zamiar go zabić ale także kwestionuje to gdyż sam brat Clary wydaje jej się dość przystojny, całuje go w usta delikatnie i zamyka drzwi pokoju. W Jonatanie rodzi się uczycie do dziewczyny. nagle powracają mu ludź kie cechy i staje się zakochany w Elen. po tej nocy elen omija go wzrokiem.
    Po tygodniu kiedy to Jonatan przechadza się po budynku instytutu postanawia pójść na dach tam spotyka Elen majstrującą przy motorze. obserwuje dziewczynę. Elen w roboczych ciuchach odsłaniających dekolt oraz ubrudzona cała w smarze. Rozmowa na temat hobby i wyznanie Elen. opowiada ona że nie jest pustą lala którą może sobie wziąść do łóżka. że lubi motory, broń itp. Nagle napada na nich wielki demon którego nasłała Jasmine .wieczór, Elen siedzi na kanapie z Willem który leży jej na kolanach. Elen śpiewa mu francuską kołysankę (ta samą która śpiewała Maryse Alecowi i Isabell) jonatan przysłuchuje się anielskiemu śpiewowi oraz zauważa jaką miłością anielica darzy małego chłopca.

    Wymyśliłam coś takiego musiała komuż to pokazać :D wiem ,że są błędy ale czekam na opinię :D taki duży skrót to był

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O MÓJ BOŻE! czytając to miałam takie dziwne motylki w brzuchu <33 xd ale to jest po prostu świetne!! Co prawda na kontynuowanie tych rozdziałów miałam trochę inny pomysł, ale zainspirowałaś mnie i jednym słowem mówiąc byłabym GŁUPIA gdybym nie wykorzystała przynajmniej jednego z tych pomysłów <333 Sebastian, który nagle odzyskuje ludzkie uczucia.. ciekawe xd zakochuje się w kimś... naprawdę ciekawe xd wszyscy podsuwają mi inne pomysły, a ja mam mętlik w głowie! ale szczerze mówiąc twój niesamowicie się wyróżnia.... Po prostu wielkie: ŁAŁ! i ukłon w twoją stronę xd jak miło jest móc kogoś pochwalić gdy zazwyczaj to chwalą ciebie heheh <333
      Wiesz, chciałabym móc się z tobą skontaktować prywatnie i trochę podyskutować na ten temat ^^ Dałoby się?

      Usuń
    2. oczywiście to jest mój facebook
      https://www.facebook.com/claryjace.wayland?fref=ts
      chętnie z tobą pogadam w omówieniu różnych rzeczy
      dziękuje za to że chociaż się tym zainteresowałaś naprawdę supcio :D ta myśl nie dawała mi spokoju od tygodnia , wiem że wszyscy proponują ci różne rozkłady zdarzeń ale każdy chciałby choć trochę ci pomóc :) ciesze się że ten pomysł z Sebastianem przypadł ci do gustu, po przeczytaniu książek miałam takie odczucie że jednak Seba potrzebuje chociaż jednej szansy by być normalnym człowiekiem :D czekam na kontakt
      X Kowal

      Usuń
    3. Jak fajnie *.* jak tylko wrócę do domu to na pewno napiszę ;x

      Usuń
  6. Omomomomomomo *o* pewnie wiele osób już ci mówiło, że cie kochają więc mój komentarz nie będzie się zbytnio wyróżniał no, ale mówię to: Kocham cie!Za to poczucie humoru, niczym Cassie. No i to, że tak idealnie oddajesz charaktery i zachowania wszystkich bohaterów!!! A ten nieszczęśliwy Alec? ;c Jej poczułam się jakbym to była ja xd Nie no już nie mogę sie doczekać następnego ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komplementów nigdy za wiele xd <33 dziękuję bardzo

      Usuń
  7. Kolejny genialny rozdział!!! Jasmine z krwią wilkołaka, wampira itd? Nieźle sie porobiło... czekam na następny i życzę weny itd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardziej by się przydał czas niż wena ;3 ale dziękuję

      Usuń
  8. Powiedzmy sobie szczerze. Według mnie jesteś drugą Rowlling xd jak wydasz własną ksiażkę to to będzie sukces jak nic! czytając twoje teksty po prostu czuję to samo co bohaterowie!! Nadzwyczajne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja czytając twój komentarz uśmiecham się sama do siebie xd <33

      Usuń
  9. Hej ;) Nominowałam cię http://opowiadaniaowampirachinietylko.blogspot.com/2014/02/liebster-blog-awards.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej *.* czyli chodzi o to, że mam napisać odpowiedzi na te pytania i napisać blogi, które ja nominuję i moje pytania? bo nie za bardzo czaje xd

      Usuń
  10. Kocham twojego bloga, ale wolałabym żeby sistra Jace'a zginęła np. z ręki Sebastiana.

    OdpowiedzUsuń

Yuki secretartwork