"Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć." - Albert Einstein
- Nie mogę uwierzyć, że go wzięłam - szepnęła Clary.
Stała na ulicy z wyciągniętymi rękami na których spoczywało ostrze ozdobione wzorem z czarnych gwiazd. Grube krople deszczu uderzały w miecz sprawiając, że stawał się on jeszcze zimniejszy niż chwilę temu. Wydawał się tak kruchy i delikatny, jakby każda kolejna kropla zderzająca się z jego delikatnym ostrzem niszczyła go coraz bardziej.
- Dobrze, że go wzięłaś - powiedział cicho Jace. Jego mokre włosy przykleiły się mu do czoła i zasłoniły złote oczy. - Należy do ciebie.
- Nie należy do mnie - zaprzeczyła ostro Clary.
- Oczywiście, że tak - przejechał dłonią po jej policzku. - Jesteś Mornesternem, ten miecz jest tobie przeznaczony.
- Wcale nie - powiedziała odwracając głowę. - Ten miecz od lat służył złu. Nie chcę by zrobił ze mną ro samo co zrobił z Valentinem. To co zrobił z Sebastianem...
- Wątpię, żeby była to wina miecza. Ale jeśli rzeczywiście masz rację, to chyba najwyższy czas by ten miecz zaczął służyć dobrej sprawie, nie sądzisz?
Clary nie wiedziała co powinna myśleć. Głos Jace'a był tak niesamowicie spokojny i kojący, że nie sposób było mu nie uwierzyć. Deszcz nie pozostawił na nim suchej nitki, a ulewa jedynie wzbierała na sile. Nie powinni tutaj stać. Nie teraz kiedy sprawy przybrały tak tragiczny obrót. Powinni być w Idrisie. Powiedzieć Jii co stało się z jej córką. Próbować przywrócić czary ochronne. Zrobić cokolwiek by pomóc społeczeństwu Nocnych Łowców. Nie powinni tu stać.
- Nie wiem - szepnęła. - Ale nie powinniśmy tu być. Mamy to po co przyszliśmy. Powinniśmy być w Idrisie. Dobrze to wiesz.
- Masz rację - przyznał i wykonał pierwszy krok wchodząc w płytką kałużę.
Szli w milczeniu gdy mokre reklamówki wirowały w okół nich. Zapach świeżego deszczu zamaskował dym z papierosów i zapach alkoholu. Wystarczyło zamknąć oczy by poczuć się jak w zupełnie innym miejscu. Jednak miecz zawieszony przy pasie Clary sprawiał, że ucieczka do świata marzeń i myśli, które w każdej chwili mogły okazać się kłamstwem była niemożliwa. Ciężar ostrza usilnie starał się utrzymać Clary na ziemi.
Jace wydawał się nie być zainteresowany zupełnie niczym. Szedł z rękami w kieszeniach i patrzył na swoje buty. Dziwne było jedynie to, że jeszcze nie znudził go ich widok.
- Co będzie dalej? - zapytała nagle Clary.
- Dalej? - zdziwił się Jace, ale nie podniósł głowy.
- Kiedy będziemy w Idrisie. Czary ochronne znów zaczną działać. Jia dowie się o Aline. A Clave znów nie będzie wiedziało co robić...
- Jeśli czary ochronne będą działać - poprawił ją Jace i spojrzał na Clary, która nie wyglądała na specjalnie zadowoloną z jego słów. Kiedy poukładała sobie już wszystko w głowie, myślała, że wszystko jest już pewne, a Jace jak zwykle musiał wzbudzać wątpliwości.
- Myślisz, że to w ogóle możliwe?
Jace otworzył usta, ale zamiast odpowiedzieć z hukiem wylądował na pobliskiej ścianie. Jak przystało na wojownika nie krzyczał. Stał plecami opierając się o ścianę do której przyciskał go ogromny demon. Wielkimi, czerwonymi szponami otaczał nadgarstki chłopaka. Ogromna paszcza z dwoma rzędami ostrych jak brzytwy zębów znajdowała się tuż przy twarzy Jace'a.
Clary nie myśląc długo rzuciła się na demona. Pięścią uderzyła w twardy korpus demona. Ale jak zwykle nieprzemyślane decyzje ciągnął za sobą masę konsekwencji. Silne uderzenie jednej z łap demona sprawiło, że wylądowała na kamieniach kilka metrów od ściany. Chociaż wszystko ją bolało natychmiast wstała i spod splątanych włosów spojrzała na demona wciąż zajętego Jace'em, który szarpał się na wszystkie strony.
Nagle miecz zawieszony przy pasie Clary zaczął jej ciążyć jakby starał się przypomnieć o swojej obecności. Niepewnie spojrzała na ostrze ze wzorem z czarnych gwiazd biegnących ku klindze. Po chwili wahania zacisnęła palce na mieczu i wyciągnęła go zza pasa. Po raz pierwszy trzymała go tak jak należy. Przygotowanego do ataku. To uczucie można było porównać jedynie z energią wypełniającą powoli każdą komórkę jej ciała. Wycelowała mieczem w demona.
- Ten, który pasuje do nieba przed piekłem wojny wie, ze światu grozi zniszczenie... - zaskrzeczał demon urywając nagle.
Z jego płuc wydobył się głośny ryk. Miejsce na jego plecach, w którym utkwiło ostrze, zaczęło płonąć. Po chwili w plecach ziała ogromna dziura. Demon po chwili zamienił się w pył. Jace opadł lekko na nogi. Jego twarz pokryta była czarną mazią. Jego złote włosy miejscami były czarne, ale nieprzestający padać deszcz powoli przywracał im wcześniejszy kolor. Jace ciężko dyszał. Spojrzał na miejsce obok swojej głowy, gdzie wbił się miecz Morgensternów. Jego oczy zrobiły się jeszcze większe.
- Chciałaś mnie zabić? - spytał patrząc z wyrzutem na Clary.
- Nie - zaprzeczyła natychmiast. - On by cię zabił.
Jace spojrzał bez przekonania na przemoczoną Clary.
- Powinniśmy wrócić do Instytutu.
* * *
- Jeszcze nie jesteś gotowy? - warknął zirytowany Sebastian. Przeczesał ręką białe włosy.
Patrzył na chłopaka stojącego przy stole zastawionym najróżniejszymi buteleczkami z różnokolorowymi płynami. Przelewał substancję z jednego naczynia do drugiego. Czasem dało się słyszeć ciche wybuchy lub parowanie cieczy.
Znajdowali się w piwnicy pozostałej po dworze Morgensternów. Regały z książkami były przewrócone. Miejsce w którym niegdyś znajdował się anioł uwięziony przez Valentine'a było całkowite pokryte gruzem i ziemią. Miejsce, w którym niegdyś znajdowała się jedyna rzecz utrzymująca ten dwór na powierzchni wyglądało dokładnie tak jakby nigdy nie istniało. Jedynym źródłem światła w piwnicy były dwie świece stojące na dużym stole.
Chociaż na Sebastianie widok piwnicy nie zrobił najmniejszego wrażenia to czarownik z żabimi rękami przez minimum dwadzieścia minut zachwycał się dworem rodziny Morgensternów, drugie tyle zachwycał się samym Sebastianem i tym, że wybrał właśnie jego. Sebastian krążył po niewielkim pomieszczeniu, jego buty zapadały się w piasku. Co chwilę zaglądał przez ramię czarownika sprawdzając efekty pracy, lecz od dwóch godzin nie zauważył najmniejszej zmiany.
- Nie - odpowiedział czarownik biorąc do ręki pomarańczową buteleczkę. - Już ci mówiłem, że rozsądniej byłoby poprosić o pomoc Magnusa Bane. Nie po raz pierwszy modyfikowałby czyjąś pamięć...
- Powtarzam, że ja i Magnus Bane nie jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - powiedział opadając na krzesło obok stołu. Zaczął obracać w palcach jedną z fiolek. - Uraz z przeszłości.
- Proszę to zostawić - warknął natarczywie i wyrwał fiolkę Sebastianowi. - Jednakże on poradziłby sobie z tym lepiej.
Sebastian przewrócił oczami i wypuścił powietrze z płuc. Rozluźnił się i przymknął oczy, nie liczył, że czarownik szybko skończy swoją pracę. Jednak to nie on wyciągnął go z zamyślenia, a kroki tuż nad jego głową. Po chwili do piwnicy weszła Jasmine. Sebastian podszedł do niej obejmując w pasie.
- Nareszcie ktoś żywy - szepnął jej prosto do ucha zerkając na czarownika zajętego miksturami. Na twarzy Jasmine natychmiast zagościł lekki uśmiech.
- Jeszcze nie skończył? - spytała przechodząc obok czarownika.
- Nie. Wciąż mówi o Magnusie Bane - powiedział obojętnie Sebastian, ale Jasmine spojrzała na niego zaskoczona.
- Magnus Bane mnie wyleczył.
Żadne z nich nie myślało nad słowami Jasmine przez dłuższy czas. Usiedli na krzesłach obok stołu i patrzyli na pracującego czarownika, który zachowywał się tak jakby był sam w pomieszczeniu, jakby pracował nad nową cząsteczką mogącą uzdrowić każdego, a nie eliksir, który i tak będzie musiał oddać.
- Clave wciąż nie radzi sobie z przywróceniem czarów - powiedziała nagle Jasmine, a jej słowa wywołały wyraźny uśmiech. - Jak to zrobiłeś?
- Niech to będzie moja mała tajemnica.
- Gotowe! - wykrzyknął czarownik.
Sebastian natychmiast wstał i podszedł do stołu. Przejął strzykawkę z bordową substancją, przypominającą krew, z błoniastych dłoń czarownika. Substancja była ciepła i zadziwiająco lekka. Obrócił strzykawkę w dłoniach przyglądając się jej z uwagą.
- Substancja sprawi, że pańska siostra zapomni wszystko w co wierzyła do tej pory. Wszystko o czym słyszała. Będzie w wierzyć w to co pan jej powie gdy będzie nieprzytomna - wytłumaczył czarownik.
- Jak długo będzie działać?
- Nie ma limitu.
Sebastian odłożył strzykawkę na stół.
- Dziękuję - powiedział.
Stanął za czarownikiem i skręcił mu kark.
* * *
Pokój Aleca był chyba najspokojniejszym miejscem w Instytucie. Zwłaszcza kiedy nie było w nim Aleca, a Church cicho mrucząc wylegiwał się na fotelu. Simon leżał na łóżku do połowy przykryty kocem. Oddychał spokojnie, choć czasem obracał się nerwowo jakby senne koszmary były nie do wytrzymania. A Isabelle nigdy nie myślała, że wampiry mogą mieć koszmary, a jednak. Było pewne, że sny Simona nie są sielanką. Z pewnością były to koszmary. Czasem krzyczał, różne imiona. Wołał Clary, Raphela, Aleca. Wołał nawet Jace'a. Mało tego, gdy wykrzykiwał jego imię jego głos był wypełniony największym żalem i przerażeniem.
Jedyne co intrygowało Isabelle to, to co musiało mu się śnić, żeby z takim przerażeniem wołał Jace'a. A może wcale nie chciała tego wiedzieć. Wolała żyć w niepewności, ale wiedząc, że osoba, którą kocha się najbardziej na świecie jest przy niej. Wiedzieć, że leży na łóżku. Tuż obok. Wiedzieć, że możesz wyciągnąć rękę i dotknąć tej osoby. Otrzeć jej łzy, pocieszyć. Po prostu wiedzieć, że jest. Właśnie tak się teraz czuła Isabelle. Siedząc oparta o łóżko na którym leżał Simon. Siedząc do niego plecami, nie widząc go, ale czując jego obecność.
Patrzyła na tykający zegar. Wskazówki poruszały się nierównomiernie. Raz zatrzymywały się na sekundę, raz na dwie. Innym razem na całą godzinę. Czas płynął wolno. Może nawet zbyt wolno. Nie obchodziła jej sytuacja w Idrisie. Wolała siedzieć tutaj przy łóżku Simona.
- Isabelle - wyrwał ją z zamyślenia zachrypnięty głos. Chociaż był cichy sprawił, że Isabelle drgnęła. Nie spodziewała się nikogo w pustym pokoju. Nie teraz gdy siedziała przy łóżku Simona i z trudem powstrzymywała łzy. Ona. Isabelle, która nigdy nie płakała.
Dopiero po chwili zorientowała się, że głos należy do Simona. Spojrzała na chłopaka leżącego na łóżku. Był wpatrzony w sufit, ale już nie spał.
- Simon - szepnęła odwracając się w jego stronę. - Obudziłeś się...
- Isabelle - przerwał jej Simon. - Nigdy nie powiedziałaś, że mnie kochasz...
Te słowa były gorsze od wszystkiego. Nawet gdyby ją uderzył nie czułaby się tak okropnie. Przecież go kochała. I to bardzo, a jednak nigdy tego nie okazała. Nigdy mu tego wprost nie powiedziała. Ich uczucia nigdy nie były tak jasne jak uczucia Jace'a i Clary. Czy nawet uczucia Magnusa i Aleca. Ona i Simon zawsze coś ukrywali. W ich znajomości zawsze było coś niejasnego.
- Nigdy tego nie powiedziałaś - powtórzył. - Nie tak wprost...
- Ty też. Nigdy tego nie powiedziałeś.
Simon spojrzał na nią zdziwiony. Zdał sobie sprawę z tego, że Isabelle miała rację. Żadno z nich nie zdradziło drugiemu swoich uczuć. Zachowywali się jak dzieci. Simon usiadł, a Isabelle przeniosła się na łóżko i usiadła obok niego. Ich twarze znajdowały się zaledwie kilka milimetrów od siebie.
- A więc dobrze - powiedział Simon przełykając ślinę. - Kocham cię Isabelle - objął jej twarz.
- Kocham cię Simonie - powiedziała.
Właśnie wtedy ich usta się zetknęły. Było to jak wybuch beczki z kolorowym brokatem. Wszystko nagle zawirowało. Już nie znajdowali się w pokoju Aleca. Przebywali w kolorowym płynie. Była tylko Isabelle i Simon. Isabelle poczuła lekkie ugryzienie w wargę i po chwili poczuła w ustach smak krwi. Własnej krwi. Nie powinno jej to dziwić. W końcu Simon był wampirem. A jednak jego zachowanie odrobinę ją speszyło. Poczuła ssanie w miejscu ugryzienia.
Simon odsunął się od niej tak gwałtownie jakby został przez nią odepchnięty. Jego oddech był nierówny. Na policzkach Isabelle widniały czerwone wypieki.
- Przepraszam - powiedział Simon wygrzebując się spod kocu.
- Nic się nie stało - powiedziała cicho Isabelle. Simon natychmiast wstał i skierował się w kierunku drzwi. - Dokąd idziesz?
Simon się zatrzymał z ręką na klamce. Odetchnął cieżko.
- Muszę się oddać w ręce Raphela - powiedział w końcu. - Inaczej przekona Camille, żeby przyłączyła się do Sebastiana, a niewątpliwe jest, że Raphel posiada ten dar i uda mu się to wręcz natychmiast, jeśli Camille go nie zabije. Widziałem to wszystko. We śnie. Będziemy walczyć... Przeze mnie wiele osób zostanie rannych. Przeze mnie zginie Jace. Ja zabiję Jace'a! Nie mogę mu tego zrobić... Nie mogę tego zrobić Clary...
- Ale możesz skazać się na pewną śmierć wiedząc, że nie jesteś jej obojętny. Możesz jej to zrobić? - wstała i spuściła wzrok. - Możesz mi to zrobić?
* * *
- Jace! - wykrzyknęła Maryse widząc Jace'a i Clary w holu Instytutu. musieli wyglądać okropnie. Cali mokrzy i do tego Jace cały pokryty czarną mazią.
- Spokojnie Maryse - uspokoił ją Jace. - Mamy miecz Morgensternów.
- Nie! Nie o to chodzi! - powiedziała. - Cisi Bracia rozwiązali twoją tajemnice. Wiedza co ci jest. Brat Zachariasz czeka na ciebie w bibliotece.
Pokonanie tak krótkiego dystansu nie sprawiło Jace'owi najmniejszego trudu. Nawet nie pamiętał drogi, którą pokonał. Jakby chwilowo stracił pamięć. Odzyskał ją dopiero gdy stał przed drzwiami biblioteki. Zapukał niepewnie. Nigdy nie wiadomo czy Brat Zachariasz w głębi duszy nie jest podobny do Magnusa...
- Wejdź - usłyszał głos. Nie rozbrzmiewał on w jego głowie, tak jak głosy Cichych Braci. Pomimo braku przekonania otworzył drzwi.
Nie zauważył Zachariasza, lecz Nocnego Łowcę z ciemnymi włosami stojącego przy wielkich oknach. Przypominał Aleca. Żeby nabrać pewności, że jedyną osobą w pomieszczeniu jest on i tajemniczy Nocny łowca, Jace wolał się rozejrzeć. Jednak nie dostrzegł nic bardziej intrygującego niż regały pełne książek.
- Jestem tutaj- wtedy Nocny Łowca się odwrócił i jakimś cudem, którego Jace w żaden sposób nie mógł wytłumaczyć, w smukłej twarzy chłopaka, będącego mniej więcej w jego wieku, dostrzegł Cichego Brata z zaszytymi ustami i kapturem zaciągniętym na głowę pokrytą runami. - Jace Herondale - powiedział zmieniony Zachariasz przyglądając się Jace'owi z zainteresowaniem. - I kolejny raz Herondale jest przedmiotem mojego wybawienia. Powinienem był to przewidzieć.
___________________________________
tam, tam, tam! Jest kolejny rozdział, nie będę się rozpisywać bo rozdział także jest krótki, co mogę wytłumaczyć brakiem czasu ;)) jestem ciekawa czy ktoś wie kim jest nasz Brat Zachariasz xd chyba tylko ci, którzy przeczytali Diabelskie Maszyny, ale jeśli uważnie czytaliście rozdział gdy Clary przenosi się do przeszłości to powinien skojarzyć fakty. Miłego czytania ^^ myśle, że sie wam spodoba
PS - arty wykonane przez Cassandre Jane, przedstawiają wydarzenia z CoHF
PS - arty wykonane przez Cassandre Jane, przedstawiają wydarzenia z CoHF
Zostałaś nominowana do Liebster Award :*
OdpowiedzUsuńWięcej informacji tutaj: http://malec-forever.blogspot.com/2014/04/liebster-award.html
haha pierwsza, fajny rozdział no i oczywiście te "tam,tam,tam" :D niezłe a mogę mieć prośbę? pewnie zauważyłaś że Clary i Jace się od siebie odsuwają, czy mogło by być romantycznie tak dla nich :* ty mówiłaś że Sebie nie będzie zależeć -.- super fantastic papatki Kowal
OdpowiedzUsuńdziękuję ^^ a co do CLary i Jace'a też mam wytłumaczenie, bo wiesz, ze śledzę nowości w związku z CoHF i tam Cassie napisała, że będzie to trudny okres dla par ;)) wiesz, wszystko zaczyna się rozapadać itd xd no i w pewnym sensie nie mogą tylko myśleć o sobie itd... nie chce robić parodii Zmierzchu ;-; ale to tylko okres przejściowy ;)) a co do Sebastiana też nagle nie mogę zrobić tak,zeby mu nie zależało niby, w sensie, ze nie moze tego tak nagle okazać, bo nie ukrywajmy, Jasmine jest mu potrzebna, żeby skłócić podziemie ;)) pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję ;x
UsuńSuuuuuuuuper!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńSuper rozdział czkam na następny :DDD ~~ Natalii
OdpowiedzUsuńSuper Super Super !!!
OdpowiedzUsuńOby tak dalej, tylko chciałabym troche wiecej Clary i Jace'a :*
Kiedy następny?
super blog!! czekam na następny :D ~~Natalii
OdpowiedzUsuń